Podjąłem męską decyzję - rozmowa z Mariuszem Wiktorowiczem, trenerem BKS Aluprof Bielsko-Biała

- Myślę, że z powodzeniem mógłbym jeszcze pograć, ale są pewne sytuacje, kiedy się nie odmawia. Trzeba podjąć w pewnych chwilach męskie decyzje i ja taką podjąłem - mówi o początkach swojej kariery trenerskiej opiekun bielszczanek, Mariusz Wiktorowicz. Mimo wciąż młodego wieku ma już za sobą bogate doświadczenie zarówno w męskiej, jak i w żeńskiej siatkówce. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl szkoleniowiec opowiada o początkach kariery zawodniczej i trenerskiej, pracy u boku znanych trenerów, atmosferze w zespole BKS-u.

Paweł Sala: Jako siatkarz rozegrał Pan wiele meczy w ekstraklasie. Z drużyną AZS-u Częstochowa sięgał po dwa mistrzostwa Polski (1994, 1995). Miał okazje grać również w Bielsku-Białej, w BBTS-ie oraz zaliczyć dwa spotkania w reprezentacji Polski seniorów. Jak wspomina Pan swoją karierę zawodniczą?

Mariusz Wiktorowicz: Moja kariera zawodnicza potoczyła się w ten sposób, że zaczynałem w III-ligowym klubie Orion Sulechów. Potem miałem epizod juniorski w Karinie Gubin, gdzie występowałem w mistrzostwach Polski na tym szczeblu. Zostałem tam zauważony przez trenera reprezentacji Polski juniorów, którym był Ryszard Kruk. Z powołaniem do kadry związana była też zmiana barw klubowych. Udało mi się dostać do AZS-u Częstochowa, gdzie mogłem dalej się rozwijać. W Częstochowie było dużo zdolnej młodzieży i do dzisiaj tak jest. Pod Jasną Górą bazują na młodzieży. To są bardzo dobrzy zawodnicy, aczkolwiek historia pokazuje, że wielu z tych, którzy wypromowali się w AZS-ie idzie potem gdzie indziej. Tam spędziłem bardzo miły okres, skończyłem szkołę średnią. Wyjeżdżając z Sulechowa, z rodzinnego miasta, miałem ukończone 17 lat. Studia podjąłem również w Częstochowie. Już w wieku juniorskim brałem udział w treningach pierwszego zespołu. Przypomnę, była tam bardzo dobra drużyna, graliśmy o mistrzostwo Polski. Była to era, kiedy częstochowianie rządzili w lidze i grali o medale. Miałem przyjemność grania z Radkiem Panasem, Zdzisławem Olejnikiem, Andrzejem Stelmachem, Adamem Kurkiem, Andrzejem Szewińskim, Andrzejem Solskim. Była to fajna ekipa. Do tego dochodziła nasza młodzież: Marcin Nowak, Krzysztof Śmigiel, Andrzej Ciuba, Artur Pieśniak. To była ósemka zawodników z reprezentacji Polski, z rocznika 1975. Spędziłem w Częstochowie bardzo fajne cztery lata, pracując ze Stanisławem Gościniakiem i Edwardem Skorkiem. Mogłem popatrzeć na znakomity warsztat trenerski. Potem grałem w BBTS-ie Bielsko-Biała, a wreszcie dwa sezony spędziłem w Avii Świdnik. Miałem epizod w klubie z Rzeszowa, a potem dwa lata w Górniku Radlin. Z drużyną z Radlina awansowaliśmy do Serii A. Właśnie z BBTS-em graliśmy baraże i udało nam się wygrać. Po awansie dostałem propozycje od Jadaru Radom. Tam spędziłem trzy lata z awansem do PlusLigi.

Śledzi Pan jeszcze poczynania BBTS-u Bielsko-Biała? W I lidze prowadzi ten zespół obecnie Przemysław Michalczyk, również młody trener, z niewielkim doświadczeniem szkoleniowym, ale za to z bogatą karierą zawodniczą.

- Tak, oczywiście śledzę. Znam się z Przemkiem. Co prawda jest on starszy o dwa lata, ale mieliśmy przyjemność spotykać się w czasie gry w juniorskiej reprezentacji Polski. Do BBTS-u przeszedłem właśnie z Częstochowy. Miałem jeszcze propozycję z Czarnych Radom, ale do dzisiaj nie żałuję podjętej decyzji. W Bielsku byłem zawodnikiem praktycznie cały czas „szóstkowym”. Miałem możliwość ogrywania się również w I lidze, była to wtedy najwyższa klasa rozgrywkowa. Były awanse i spadki, ale też okazja pracy z różnymi trenerami, dlatego ten okres bardzo dobrze wspominam. Jeśli tylko czas pozwoli to chodzę na mecze i dopinguję chłopaków. Życzę powodzenia również trenerowi, bo jest to młody szkoleniowiec i też jest to dla niego pierwszy sezon. Według mnie duża liczba młodych trenerów może być tylko z korzyścią dla ligi.

Karierę trenerską, która trwa aż po dzień dzisiejszy, rozpoczynał Pan w Radomiu. Jak wspomina Pan początki swojej pracy szkoleniowej?

- W Radomiu otrzymałem pierwszą szansę, aczkolwiek byłem jeszcze czynnym zawodnikiem. Rozegrałem cały sezon w barwach radomskiej ekipy. Nie przestałem grać z powodu jakiejś kontuzji, do tej pory nic mi nie dolega. Myślę, że z powodzeniem mógłbym jeszcze pograć, ale są pewne sytuacje, kiedy się nie odmawia. Trzeba podjąć w pewnych chwilach męskie decyzje i ja taką podjąłem. Do Radomia przyszedł wtedy z Jokera Piła Dariusz Luks. Znaliśmy się z Radlina, bo razem wtedy awansowaliśmy. Darek zaproponował mi i prezesowi, żebym został jego asystentem. Razem pracowaliśmy w Radomiu około półtora roku. No i wtedy nadeszła propozycja z Bielska-Białej, z BKS-u.

Należy przypomnieć, że w maju, przed Igrzyskami Olimpijskimi w Pekinie, dołączył Pan do sztabu szkoleniowego trenera reprezentacji siatkarek Marco Bonitty. Jakie to było dla Pana nowe doświadczenie?

- Był taki epizod właśnie, jeszcze przed trenerem Prielożnym. Otrzymałem propozycję od trenera Marco Bonitty i miałem przyjemność zostać jego asystentem. Zostałem dołączony do sztabu szkoleniowego, który przygotowywał się wtedy z całą reprezentacją do udziału w Olimpiadzie. Była to naprawdę czysta przyjemność pracować z tymi zawodniczkami. Mogłem poznać wszystkie zawodniczki, z którymi później przyszło mi pracować w klubie. Miałem dzięki temu lepszy kontakt z nimi. Był to bardzo ciekawy okres, gdyż mogłem współpracować również z trenerem przygotowania fizycznego, Włochem, który w tym roku też był w sztabie Jerzego Matlaka. Miałem z nim bardzo dobry kontakt i uzyskałem od niego wiele cennych informacji. Także była to bardzo miła praca obserwować przygotowanie do Olimpiady. Do tej pory czerpię z tego różne rzeczy. Trzeba się cały czas uczyć. Ważne jest jednak również to, aby nie kopiować pewnych wzorców od różnych trenerów. Należy od każdego coś czerpać, jakąś myśl, ale tworzyć swój własny warsztat pracy. Ja cały czas ten swój tworze.

Jak przyjął Pan do wiadomości decyzję o powołaniu na stanowisko I trenera BKS-u Aluprof? Była ona dla Pana takim samym zaskoczeniem, jak dla kibiców i samych zawodniczek nagłe rozstanie się przez klub z Igorem Prielożnym?

- Ja powiem, że ta myśl cały czas we mnie jakoś dorastała. Zawsze chciałem po zakończeniu kariery zawodniczej zostać trenerem. Przypomnę, że nie od razu to wszystko się wydarzyło, gdyż przez prawie półtorej roku pracowałem z trenerem Wiktorem Krebokiem. Wzięło się to stąd, że z nim miałem dobry kontakt już w juniorach. On mnie powołał też do reprezentacji seniorów. Akurat się tak złożyło, że była taka możliwość pracy w Bielsku. Zadzwoniono do mnie w trakcie sezonu w Radomiu i wyjechałem do Bielska. W BKS-ie pracowałem z trenerem Krebokiem i miałem też kilka spotkań, które przyszło mi samemu prowadzić, m.in. w play-offach. Później przyszedł trener Igor Prielożny.

Jakim szkoleniowcem był Igor Prielożny? Jak układała się Pańska współpraca z nim?

- Bardzo dobrze mi się z nim pracowało. Uważam, że jest to świetny szkoleniowiec. W pierwszym roku naprawdę sporo wiedzy przekazał zawodniczkom i mi, młodemu asystentowi, który cały czas się rozwija i uczy. Prielożny ma bogaty warsztat pracy i wspominam te czasy bardzo dobrze. Nasza znajomość nie zakończyła się na tym, że on odszedł a ja zostałem w Bielsku. Myślę, że sporo wiedzy siatkarskiej od niego uzyskałem i to jest naprawdę cenne. Staram się z tego teraz korzystać.

Czy przed debiutem w nowej roli, w spotkaniu z FenerbahceAcibadem Stambuł, odczuwał Pan presję? Drużyna miała za sobą trzy porażki w Lidze Mistrzyń. Trzeba było odbudowywać zaufanie kibiców, którzy byli rozczarowani występami w pucharach.

- Chcę przede wszystkim podziękować zarządowi za zaufanie. Zarówno dyrekcji, jak i prezesowi, że powierzyli mi tę funkcję. Zostało to jasno stwierdzone, że nie będą nikogo szukać. Powiedziano mi, że mam tą szansę i żebym ją wykorzystał. Myślę, że jak do tej pory wszystko jest na najlepszej drodze. Presji nie miałem, ale większe emocje z pewnością mi towarzyszyły. Tak jak powiedziałem, wcześniej prowadziłem mecze ligowe BKS-u, nawet w play-offach. Teraz przyszło mi jednak prowadzić drużynę jako ten pierwszy, a do tego w tak trudnym momencie. Był to dodatkowo mój pierwszy mecz w Lidze Mistrzyń, więc emocje były duże, ale presja raczej nie.

Z pewnością potrzebował Pan czasu na przygotowanie drużyny do kolejnych pojedynków, na wprowadzenie własnej myśli szkoleniowej. Tego czasu w styczniu nie było zbyt wiele, gdyż mecze rozgrywane były praktycznie co trzy dni. Teraz widać jednak po wynikach BKS-u, że to wszystko procentuje.

- Dokładnie. Siatkówka jest taką specyficzną dyscypliną, że nie da się w tydzień, a nawet dwa zmienić wielu rzeczy. Ponadto w takiej sytuacji, gdzie jest zmiana trenera, kiedy asystent obejmuje drużynę. Pojawia się pytanie: czy sobie poradzi? Też zaufanie w takim momencie może być trochę inne ze strony zespołu. Przechodzenie z asystenta na pierwszego szkoleniowca w trakcie sezonu też wygląda trochę inaczej, niż jak się obejmuje drużynę od początku rozgrywek. Czas na pewno dla nas pracuje. Brakło szczęścia też, bo już w pierwszych trzech meczach Ligi Mistrzyń mieliśmy szansę. Szczególnie szkoda pojedynku z Prostejovem. Te dwa sety, które wygraliśmy były koncertowo zagrane. Później gdzieś nam się te puzzle rozsypały. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wspólnie zaczęliśmy budować swój styl grania. Chcę dziewczyną przekazać swoją myśl szkoleniową i to już zaczynam nam dobrze wychodzić.

Czy jednak ostatnie, wygrane wprawdzie spotkanie z Centrostalem po tie-breaku może trochę niepokoić? Bielszczanki przegrywały już 0:2 w setach…

- Nie. Bardzo ważne dla nas były potyczki w Łodzi i szczególnie z Muszynianką, gdzie w pewien sposób sobie zaufaliśmy - ja dziewczynom i one mi. Te mecze były potrzebne. Z Muszyną naprawdę uspokoiliśmy wszystko w zespole i wszystkich dookoła. Stworzył się naprawdę dobry klimat w drużynie i dobra atmosfera w zespole do pracy i to kontynuujemy do tej pory. Ja nie rozpatruję meczu z Centrostalem w takich kategoriach, że przegrywaliśmy 0:2 w setach. Podaliśmy wprawdzie przeciwnikowi partię gładko przez nas przegraną, co rzadko nam się zdarza. Zespół z Bydgoszczy uwierzył, że może z nami wygrać. Natomiast ja cały czas wiedziałem, że my się podniesiemy i wierzyłem w to. Było to widać w dziewczynach, że ten duch drużyny, charakter zaczyna pracować. To co ja chciałem właśnie się wydarzyło, bo dawno nie wygraliśmy w tie-breaku. Spójrzmy jak ten mecz wyglądał. Zagraliśmy bardzo dobrze w bloku, w ataku i każdy kolejny set był pod nasze dyktando. Sety do 21, 16 i 10 same mówią za siebie. Zespół wytrzymał tę presję. Nie jest sztuką grać dobrze i wygrywać i się z tego cieszyć. Czasem są takie mecze, że trzeba walczyć i z przeciwnikiem i trochę z własnymi słabościami. Założyliśmy sobie po Lidze Mistrzyń pewien cykl, który realizujemy po to, aby przygotować się dobrze na play-offy. Jesteśmy takim zespołem, że nawet na pewnym zmęczeniu powinniśmy wygrywać z zespołami z naszej ligi. Oczywiście nie zapominamy o tym, że trzeba koncentracji w każdym meczu, każdego przeciwnika trzeba szanować. Tak jak mówię, mamy pewne założenia, które chcemy w tym okresie zrealizować, zbudować pewną bazę w swojej drużynie, siłowo, motorycznie. Teraz jest ten czas na te właśnie przygotowania, aby potem na play-offy, na Puchar Polski było z czego czerpać.

Może być Pan chyba szczególnie zadowolony z postawy Heleny Horki, w przekroju całego sezonu, a szczególnie w ostatnim czasie? Siatkarka prezentuje wysoką formę, zdobywa mnóstwo punktów. Nie przypadkowo otrzymała powołanie do Meczu Gwiazd PlusLigi Kobiet jako jedyna zawodniczka z zagranicy.

- Zgadzam się w stu procentach. Horka złapała teraz wiatr w żagle, udowadnia to na treningach, na meczach. Pokazuje, że nieprzypadkowo dostaje bardzo często nagrody MVP i teraz tę nominację do Meczu Gwiazd. Mało mamy takich zawodniczek w naszej lidze. Chciałoby się wołać o więcej. To wszystko związane jest ze sponsorami. Trochę to inaczej wygląda w żeńskiej lidze, niż w PlusLidze mężczyzn. Więcej jest wśród mężczyzn zagranicznych gwiazd. Próbujemy to jednak w żeńskiej siatkówce zmieniać, aby ta liga była jeszcze mocniejsza, żeby lepsze zawodniczki przychodziły też z zagranicy. Musimy iść śladem męskiej ligi. Przez to rozgrywki będą atrakcyjniejsze i będą stały na wyższym poziomie.

Jak wygląda sytuacja zdrowotna Anny Barańskiej? Czy konieczna będzie operacja jej kontuzjowanego biodra? Kiedy ta znakomita zawodniczka będzie mogła wrócić na parkiety PlusLigi?

- Myślę, że obejdzie się bez tej operacji. Pewne badania zostały już zrobione, analiza przeprowadzona. Zaczęła już w tym tygodniu trenować. Na dzisiejszym treningu uczestniczyła w stu procentach we wszystkich zajęciach, tak jak pozostałe zawodniczki. Wszyscy mają nadzieję, Anka też, że ta operacja nie będzie konieczna również po sezonie. Jeżeli wytrzyma do końca obecnych rozgrywek, a nie będą to jakieś straszne zmiany, to nie będziemy bez potrzeby dążyli do zabiegu. Ja ufam w to gorąco.

Jakie cele ma BKS prowadzony przez Mariusza Wiktorowicza na obecny sezon? Czy nadal jest to kwestia dubletu - mistrzostwo Polski i Puchar Polski?

- BKS jest takim klubem, że co roku celuje w puchar i mistrzostwo kraju. Pewne rzeczy są tutaj standardowe i w tej materii nic się nie zmienia. Zasada jest ta sama: obronić Puchar Polski i zdobyć mistrzostwo Polski, które ostatni raz było w 2004 roku. Będziemy robić wszystko, co w naszej możliwości, aby tę złotą koronę do Bielska-Białej przywrócić.

Jesteście liderem PlusLigi po czternastu kolejkach, z przewagą czterech „oczek” nad Bankiem BPS Muszynianką Fakro Muszyna. Czy według Pana ta wypracowana różnica czterech punktów wystarczy do utrzymania pierwszego miejsca i wygrania sezonu zasadniczego?

- Na razie nawet tak nie myślimy o tym, że jest ta przewaga nad mistrzyniami Polski. Wiadomo, czasem spoglądamy na tabelę jak to wygląda, kto wygrał dany mecz a kto przegrał. Wiemy na którym jesteśmy miejscu, jakie zespoły są przed nami. Ten najbliższy mecz z Dąbrową może nam zabezpieczyć to pierwsze miejsce. Przygotowujemy się do tego meczu, tak jak do każdego innego. Chcemy go zagrać dobrze.

No właśnie. Najbliższy ligowy mecz rozegracie z ENION-em Energia MKS Dąbrowa Górnicza. W pierwszym starciu waszych drużyn BKS okazał się lepszy. Z pewnością czeka was ciężki mecz, gdyż dąbrowianki będą chciały zrewanżować się za porażkę z pierwszej rundy.

- Myślę, że na pewno Dąbrowa będzie żądna rewanżu. Chcemy podejść do podopiecznych Waldemara Kawki tak samo jak do meczy z innymi zespołami. Na pewno potrzebna jest koncentracja i pewna wiara we własne umiejętności. Dąbrowa w pierwszej rundzie wygrała 3:0 z Muszynianką, po dobry meczu. Przyjechała do Bielska jako lider. Byłyśmy bardzo skoncentrowane na tego przeciwnika, bo jest to dobry zespół. Udało się wygrać na naszym terenie. Myślę, że teraz też po ostatnich meczach dąbrowianki są podbudowane. Wygrały w Muszynie, potem rozegrały dobry mecz z Lidze Mistrzyń. To na pewno będzie ciekawe starcie, mecz walki, mecz pełen emocji.

Z kim chciałby się Pan i Pańska drużyna zmierzyć w ewentualnym finale mistrzostw Polski: z Bankiem BPS Muszynianką Fakro czy MKS-em Dąbrowa Górnicza? Czy któraś z tych drużyn jakoś specjalnie leży bielszczankom? Czy może jest to jakaś inna drużyna ze stawki dziesięciu zespołów PlusLigi Kobiet?

- Ja bym nie kalkulował i nie podejmował się takich wyborów. Każda z ekip ma jakieś swoje mocne strony. Dąbrowa wygrała dwa razy z Muszyną. My z kolei zwyciężyliśmy w starciu z Muszyną i dąbrowiankami. Także takie kalkulacje nie wchodzą w rachubę. Aby myśleć o wygraniu mistrzostwa Polski to musimy być lepsi i od Muszyny i od Dąbrowy.

Teraz czeka nas dłuższa przerwa w rozgrywkach PlusLigi Kobiet. Odbędzie się Mecz Gwiazd, bardzo medialne wydarzenie. Pan będzie jednym z trenerów, który poprowadzi drużynę Zachodu w tym spotkaniu. Czy jakoś specjalnie przygotowuje się Pan do tego starcia?

- Specjalnie się nie szykuje, aczkolwiek jest to naprawdę bardzo miłe wyróżnienie. W tak krótkim czasie na tym stanowisku asystenta, a teraz pierwszego trenera taka sytuacja, takie wyróżnienie. Zaproszenie na taki Meczu Gwiazd jest bardzo miłe i przyjemne. W historii będę chyba najmłodszym trenerem, który poprowadzi, wspólnie z Wiesławem Popikiem, dziewczyny które będą brały w tym udział.

Komentarze (0)