Urodzinowe prezenty dla Kuby Jarosza - po Meczu Gwiazd PlusLigi

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Tegoroczny Mecz Gwiazd PlusLigi wyglądał momentami jak dobrze wyreżyserowany kabaret. Jednym z głównych aktorów widowiska był na pewno Jakub Jarosz. Atakujący ZAKSY zademonstrował, między innymi, atak... głową. Uderzył piłkę tak mocno, że obił podwójny blok rywali z "Północy". Być może właśnie za ten wyczyn został wybrany MVP ekipy "Południa" i dosłał kilka upominków. -<I> Miałem trzy dni temu urodziny, ale już o nich zapomniałem</i> - przyznał 23 letni "Jarski".

Druga edycja Meczu Gwiazd PlusLigi, miała zupełnie inny charakter niż impreza rozgrywana rok wcześniej. Spotkanie najlepszych siatkarzy ekstraklasy momentami przypominało doskonale wyreżyserowany kabaret, na którym aktorzy bawią się równie dobrze jak publiczność. Zagraniom zawodników nieprzerwanie towarzyszyły oklaski, salwy śmiechu i… głośna muzyka. Jednym z bohaterów meczu był bez wątpienia Jakub Jarosz.

"Jarski" wystąpił w pierwszej szóstce drużyny "Południa" i zademonstrował kilka, mówiąc oględnie, niekonwencjonalnych zagrań. Co zadecydowało o tym, że został wybrany MVP zespołu prowadzonego przez duet trenerski Stelmach, Santilli? Trudno powiedzieć. Bohaterem mógł być dosłownie każdy z występujących na parkiecie. Nawet trener Krzysztof Stelmach, który miał kłopoty z przyjęciem serwisu… Daniela Castellaniego. A może upominki, nagrody i czek na 2000 zł,które wręczono mu po meczu to po prostu spóźnione prezenty urodzinowe?

- To prawda, że trzy dni wcześniej obchodziłem 23 urodziny i… nie dostałem prezentów, bo po prostu nie było jeszcze czasu na świętowanie. Najpierw mecz z Jadarem, teraz podróż do Warszawy. Ale, tak prawdę mówiąc, o urodzinach już zapomniałem. - mówił lekko zaskoczony wyborem atakujący ZAKSY.

- A jeśli chodzi o dzisiejszą grę, to najważniejszą sprawą byli kibice. Dla nich zjechaliśmy się tutaj, oni nas wybierali, więc nic dziwnego, że staraliśmy się, by wszyscy bawili się dobrze. Muszę przyznać, że my zawodnicy też mieliśmy w ten sposób chwilę relaksu - ocenił to co działo się w hali Torwaru Jakub Jarosz. - Wynik nie miał dla mnie żadnego znaczenie - dodał.

Po pierwszym szalonym secie, druga partia była już rozgrywana trochę bardziej serio. Wtedy jednak Jarosz siedział już na ławce rezerwowych i cały czas rozmawiał że swoim przyjacielem reprezentującym "Północ", Bartoszem Kurkiem. - Z Bartkiem spotkaliśmy się ostatnio w Kędzierzynie, dokładnie tydzień temu, ale nie było wtedy okazji, by dłużej sobie pogadać. My, zawodnicy, zazwyczaj nie mamy w sezonie zbyt wiele czasu, żeby się spotykać prywatnie. Tym razem jest trochę inaczej. Spotykamy się na luzie, bez presji, jednym słowem taki mecz jest również dla nas fajnym wydarzeniem. W W Warszawie zazwyczaj gramy w innej hali, ale Torwar bardzo przypadł mi do gustu. Świetni kibice, dużo miejsca może kiedyś tu wrócimy na ważniejszy pojedynek - zakończył atakujący ZAKSY i po chwili już ustawiał się do kolejnych zdjęć z fankami.

Na Torwarze kibice nacierali z każdej strony, a Jarosz rozdał setki autografów i nieustannie pozował do zdjęć. Czasami pierwsza do fotografii ustawiała się nastoletnia córka, by potem wziąć do ręki aparat i zrobić zdjęcie… mamie. - Czy mnie to denerwuje? Nie, przecież, między innymi po to organizowane są takie mecze jak dzisiejszy. Bez kibiców nie byłoby tej wspaniałej atmosfery - spokojnie tłumaczył "Jarski".

Źródło artykułu:
Komentarze (0)