Wojciech Potocki: Był pan w Radomiu na meczu Jadaru z Pamapolem, czy może oglądał go pan w telewizji?
Radosław Panas: Oglądałem, oglądałem...
No i jakie wrażenia?
- Wie pan... my raczej skupiamy się na własnych działaniach i niespecjalnie patrzymy na innych.
Pytam dlatego, że to był dla was bardzo ważny mecz.
- No był, bo w wypadku korzystnego dla nas wyniku dawał jakieś szanse na wejście do ósemki. Wszystko co działo się w naszej lidze, wyniki rywali, było korzystne dla nas, ale los mieliśmy we własnych rękach. Ja zawsze mówię, że nie można oglądać się za siebie, nie liczyć na nikogo, tylko grać o swoje. To my mieliśmy największy wpływ na naszą pozycję. Nie wykorzystaliśmy dwóch szans w meczach z Pamapolem i Jadarem. Nawet w ostatnim meczu że Skrą była jeszcze szansa. Nie wykorzystaliśmy tego mając kilkakrotnie podane wszystko na tacy.
Po zwycięstwie 3:0 z Delectą byliście już w raju. Potem dwa przegrane mecze z bezpośrednimi rywalami zepchnęły was do piekła. Pewnie pan już analizował te spotkania. Nie chce mi się wierzyć, żeby kontuzja jednego zawodnika, mam tu na myśli Rafała Buszka, aż tak bardzo zmieniła drużynę.
- Na pewno nie. Była to jednak jedna z głównych przyczyn. Zespół grał naprawdę bardzo fajnie, wszystko było poukładane, a forma bardzo dobra. Niefortunny był jednak sam moment przekazania informacji przez lekarza. Rafał był już rozebrany w szatni i praktycznie gotowy do gry. Przyszedł lekarz z wynikami rezonansu magnetycznego, które jednoznacznie wykluczały jego udział w tym meczu. Nie mieliśmy w ogóle czasu na przygotowanie innego wariantu gry.
A sam Rafał? Nie chciał jednak zaryzykować?
- Ta informacja jemu też podcięła skrzydła. Wcześniej myśleliśmy, że to jakiś drobniejszy uraz i będzie mógł zagrać. Niestety ryzyko było za duże. Zerwanie więzadeł krzyżowych praktycznie groziło końcem kariery, a przynajmniej gry na bardzo wysokim poziomie.
Mecz z Pamapolem nie przesądził jeszcze sprawy. Najbardziej liczyły się derby Mazowsza. Niestety przegrane i to w sposób, który Politechnika już nie raz pokazała w tym sezonie. Zmarnowane piłki w końcówkach setów, to wasza zmora.
- To prawda, ale chyba ważniejsze były indywidualne błędy zawodników w drugim, najważniejszym secie. Zepsuliśmy zdecydowanie za dużo zagrywek. A poza tym zawodnicy prezentowali bardzo nieustabilizowaną grę. W jednym secie świetnie, w kolejnym katastrofa. To był moim zdaniem główny powód przegrania trzech kolejnych setów.
W ostatnią sobotę mecz ze Skrą wyglądał podobnie. Niech pan powie szczerze, liczyliście choćby na punkcik?
- Oczywiście! Ja do każdego meczu podchodzę bardzo pozytywnie i trzeba przyznać, że nie byliśmy daleko od tego planu. Wygraliśmy pierwszego seta z zespołem, który od kilku lat dominuje w lidze. Z zespołem w którym grają mistrzowie Europy, same gwiazdy, a trener Nawrocki ma, jak nikt inny, ogromne pole manewru.
W przeciwieństwie do pana.
- Tak, tam są wielcy gracze, silni, wysocy. Momentami wyglądało to jak zderzenie ze ścianą. My mamy zdecydowanie mniejsze możliwości, nawet fizyczne. Chłopcy grali jednak niesłychanie ambitnie i nikt im nie może zarzucić, że nie włożyli w ten mecz wszystkich sił czy serca. Po prostu różnica umiejętności była tym razem zbyt duża i ambicją nie dało się tego nadrobić.
Ostatni mecz gracie z Resovią. Potraktujecie ten wyjazd jako przygotowanie do fazy play out i baraży?
- Nie, bo teraz nie trzeba już szykować się specjalnie na późniejsze spotkania. Raczej chodzi o to, by podtrzymać formę, która jest ustabilizowana. Będziemy chcieli się pokazać z dobrej strony, a zdobycie jednego czy dwóch punktów mogłoby nam dać przewagę własnego parkietu w walce o utrzymanie w lidze. Przy sprzyjającym układzie moglibyśmy wskoczyć na 9. miejsce.
Resovia nie odpuści, bo przecież walczy o drugie miejsce, pozwalające uniknąć w półfinale play off, Skry.
- To prawda, drużyny z pozycji 2-5 walczą i już miniona kolejka pokazała, że nikt nie chce przegrać, ani nawet stracić punktu. Wydaje się że teraz też faworyci zgarną cała pulę.
Czyli zakłada pan, że przegracie.
- Nooo... może się tak zdarzyć. To jest jednak wicemistrz Polski, grał bardzo dobrze w Lidze Mistrzów. Dzięki wielkim nakładom finansowym ma piekielnie mocny skład. Będzie podobnie jak w ostatnim spotkaniu że Skrą. My znowu rzucimy na szalę wszystko co mamy najlepszego, a jak to się skończy zobaczymy w sobotę.
Na dziś waszym rywalem w play out jest Pamapol. Gdyby tak zostało, to już pan wie jak z nimi wygrać? Chyba nie za bardzo.
- Z nimi akurat nie wygraliśmy. Były trzy mecze i wszystkie przegraliśmy, ale Pamapol gra u siebie z AZS Częstochowa i jeśli wygra, co nie jest wykluczone, to najprawdopodobniej wskoczy do ósemki. Jadarowi Radom będzie dużo trudniej zwyciężyć w Bełchatowie.
Który rywal byłby dla Politechniki lepszy?
- To będą mecze grane pod ogromnym ciśnieniem. Zespół z Wielunia wygrał z nami trzy spotkania, z Jadarem było po równo. Zobaczymy co się wydarzy, ale i tak będziemy musieli ograć kogoś z tej dwójki.
Od kontuzji Buszka minęło trochę czasu. Wypracował już pan taki wariant gry, który nie osłabi zespołu?
- Nie mamy wielkich możliwości. Pierwszy zastąpił go Kuba Radomski, który wcześniej grał bardzo mało i muszę powiedzieć szczerze, że nie spisał się najlepiej. Potem zagrał Paweł Maciejewicz, dla którego nie jest to nominalna pozycja. To jednako bardzo doświadczony zawodnik. W meczu z Jadarem zagrał bardzo dobrze. Ze Skrą już gorzej, ale obracamy się tylko w kręgu tych dwóch graczy.
Pewnie już pan myśli o następnym sezonie. Zakładając, że się utrzymacie, szuka pan już wzmocnień, czy jeszcze czeka na wiadomości o planowanym budżecie?
- Te sprawy determinuje jednak gra o utrzymanie się w lidze. To jest najważniejsze i dla nas, i dla ewentualnych nowych graczy. Gdybyśmy byli w ósemce to już rozmawialibyśmy z zawodnikami o konkretach. Bo mielibyśmy w ręce kratę przetargową. Oczywiście mamy listę interesujących nas siatkarzy, zarówno polskich jak i zagranicznych, a klub rozmawia z bardzo możnym sponsorem, który zapewniłby znaczący wzrost budżetu. Wszystko jednak jest uzależnione od dalszej gry w PlusLidze. Nie znaczy to, że nic nie robimy. Dzwonimy, rozmawiamy, mamy rynek dobrze rozpoznany. Tyle tylko, że musimy się utrzymać.
W Warszawie mamy okres odstrzału trenerów. W ostatnią niedzielę Legia pożegnała się ze szkoleniowcem piłkarzy Janem Urbanem, Nie tak dawno, to samo było w Polonii. Nie boi się pan, że prezes Jolanta Dolecka, też się z panem rozstanie?
- Ja? Nie, nie boję się. Z jednej strony znam swoją wartość, a z drugiej taka sytuacja jest wpisana w ten fach. To normalne, że trener odpowiada za wyniki zespołu, za miejsc w tabeli, za styl gry. Ja też biorę za to odpowiedzialność. Pani prezes zatrudniła mnie przed sezonem i ma prawo w każdej chwili zwolnić. To zależy tylko od niej. Ja ciągle staram się rzetelnie pracować, nie podaję się i wpajam zawodnikom, żeby zawsze grali do końca. Właśnie tak zagramy w Rzeszowie. Prawdę mówiąc myślę już o przyszłym sezonie w Warszawie. Pracuje mi się tu bardzo dobrze i w klubie, i z zawodnikami. Chciałbym więc zostać, pracować i mieć możliwość budowania drużyny na nowy sezon.
Pamiętam naszą rozmowę przed sezonem. Mówił pan wtedy, że ekipa jest świetna tylko trzeba przenieść to, co dzieje się na treningach, na ligowy parkiet. Gdyby pan mógł teraz cofnąć czas, co by pan zmienił w pracy z Politechniką?
- Być może wcześniej podjęlibyśmy współpracę z psychologiem sportowym, być może trochę bym skorygował plan przygotowań, może skład drużyny w pierwszych meczach byłby nieco inny? Może też przeforsowałbym kupno jednego czy dwóch nowych graczy? Ale teraz jest to tylko gdybanie. Przed sezonem byłem święcie przekonany, że z tym zespołem, można sporo osiągnąć. Tak pracowitej i ambitnej grupy dawno nie spotkałem. To widać nawet teraz. Z siedemnastu spotkań wygraliśmy tylko cztery, ale chłopaki na treningach pracują bardzo solidnie i raczej nie widać zbytniego załamania. Wszyscy starają się nawzajem motywować, pracować nad sobą. To jest niezmiernie budujące i pocieszające w perspektywie zbliżających się spotkań.
Słynie pan z promowania młodych graczy. Ja przekornie zapytam o najstarszego. Jest pan zadowolony z gry Radka Rybaka? To w Politechnice człowiek instytucja.
- Radek to bardzo doświadczony gracz, ma już trzydzieści siedem lat. Można więc powiedzieć, że to słuszny wiek. Na razie nie mamy jednak alternatywy. W drużynie jest Janek Król, lecz on dopiero wchodzi w grę. Rybak gra tak jak potrafi, jak może w tym wieku. Na pewno bardzo wspiera zespół. Oczywiście, według mnie i innych obserwatorów, mógłby dać jeszcze więcej drużynie, ale być może jego możliwości są właśnie takie.
A z którego młodego zawodnika jest pan najbardziej zadowolony. Buszek to wiadomo - trafił do kadry, a inni?
- W tym roku Rafał na pewno już w reprezentacji nie zagra. A inni? Karol Kłos to taki dobry duch zespołu, który nigdy nie schodzi poniżej pewnego, wysokiego poziomu. Bardzo fajnie prezentował się młody libero Damian Wojtasik, a Janusz Gałązka, o którym niewiele osób słyszało, też w wielu meczach grał nieźle.
Wierzy pan, że Politechnika nie spadnie?
- Zabrakło nam niewiele, żeby wejść do ósemki. Nie udało się, ale ufam damy sobie radę najpierw z Pamapolem lub Jadarem, a później - w barażach - z którąś z ekip pierwszoligowych.
Obserwowaliście tamte rozgrywki? Wydaje się, że ich poziom jest dużo niższy niż PlusLigi.
- Trudno powiedzieć. Nie graliśmy żadnych sparingów z ekipami z I ligi, tylko śledziliśmy wyniki. Przed laty nie było zbyt wielkiej różnicy, ale ostatnim okresie zawsze wygrywały zespoły z PlusLigi i to bardzo wyraźnie. Wszystko jednak znów rozstrzygnie się na parkiecie i wtedy się dowiemy jak prezentuje się czołówka niższej ligi.