Michał Gałęzewski: Jak wyglądała z pańskiej strony sytuacja w tie breaku?
Jerzy Skrobecki: Byłem kiedyś dobry z matematyki, miałem bardzo dobre oceny, ale takimi sytuacjami się nie zajmuję, bo na ławce jestem sam. Został popełniony błąd, są sędziowie klasy międzynarodowej i oni raczej wychwycili błąd naszych rywalek.
Nie będzie teraz mówienia, że to przez tą sytuację wygraliście z Treflem, który - gdy się doda te trzy punkty - zdobył 15 punktów w tie breaku jako pierwszy?
- Absolutnie nie. Ktoś, kto by to mówił musiałby nie lubić siatkówki i nie lubić nawet siebie. Dość długo pracowałem w Sopocie w latach 70-ych i 80-ych i nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek w Sopocie na siatkówce było tylu ludzi. To było wspaniałe widowisko, a że było dużo dramatu z jednej i drugiej strony? To dodało uroku temu meczowi. Jeżeli ktoś będzie mówił, że coś tam było, to nie interesowałbym się tym.
Jak można awansować grając tak wąską kadrą, bez libero?
- Do końca sam tego nie wiem. Trzeba wykonać określoną pracę. Przed meczem w Sopocie starałem się przekazać dziewczynom, że to sukces kilku lat pracy i mają udokumentować ten sukces faktem. Myślę, że jakoś do nich dotarłem. Pierwsze dwa sety rozegraliśmy z bardzo dobrze grającym przeciwnikiem na trochę innym poziomie, niż dwa mecze w Rumi. Dziewczyny się później zmęczyły i zaczęliśmy grać inaczej, skuteczniej, a Trefl uwierzył że awansował. Świadczy to o tym, że praca wykonana z dziewczynami starczyła do awansu do ligi.
Jak wyglądała droga Rumi do PlusLigi?
- Trener musi mieć szansę na to, żeby przez jakiś czas mógł pracować. W siatkówce potrzebna jest cierpliwość. Przejąłem ten zespół po innym trenerze i przez pewien czas balansował on na granicy pierwszej i drugiej ligi. Był za silny na drugą, a odrobinę nie przygotowany na grę w pierwszej. Musiało minąć kilka lat. Jeżeli uwierzy się, że trener potrafi ułożyć grupę, przekonać sponsorów i zarząd do tego, że trzeba cierpliwie czekać na wynik, to możliwy jest sukces, jaki osiągnęliśmy.
Jak pan słyszy o tym, że Kinga Kasprzak ma odejść do Muszyny to się pan cieszy, że ją wypromował?
- Nie zastanawiam się nad tym. Z Kingą spędziłem wiele fantastycznych chwil i nie wierzę, że jest w innym klubie. Był tutaj trener Grabowski, którego wysłał trener Matlak i chcą ją powołać do reprezentacji Polski. Trudno, żeby trener się nie cieszył. Tyle mogę na dzisiaj powiedzieć.
Ma pan już przygotowany plan na PlusLigę?
- Szczerze mówiąc nie mam. Chciałem wygrać mecz w Sopocie, a że jest to równoznaczne z awansem... PlusLiga kobiet to bardzo poważne wyzwanie.
Są w Rumi tak duże możliwości, jeśli chodzi o sponsorów?
- Zobaczymy. Ja miałem takie szczęście, że moje kluby często osiągały sukcesy sportowe, jak awans do ligi, medale Mistrzostw Polski i przerastało to możliwości finansowe tych klubów. Z niektórych - na przykład z Bydgoszczy - już wyjeżdżałem i wracałem, bo udawało się pozyskać sponsora, który był zainteresowany promowaniem siebie i z wdzięcznością chciał mieć pod swoją kuratelą tego typu zespół. Jeśli los pozwolił nam awansować, to pozwoli nam w tej lidze grać.
Na dzień dzisiejszy jesteście najlepszym zespołem w regionie, bo Gedania spadła, a z Treflem wygraliście. Jest pan z tego zadowolony?
- Ogromnie żałuję, że nie będzie zespołu Gedanii, ale za wszystko nie będę brał odpowiedzialności na siebie, bo nie ma takiej potrzeby. Szkoda, bo tak jak w koszykówce jest wiele zespołów z Pomorza, dobrze byłoby, aby Trójmiasto - do którego zaliczam Rumię, bo to Trójmiasto Kaszubskie, również ten sam region, Pomorze - miało więcej klubów. Wyzwoliliśmy tyle emocji wśród kibiców, którzy usłyszeli o meczu z Sopotem i chcieli obejrzeć piąte spotkanie.
Jaki ma pan typ na baraż Stal - Trefl?
- Nie ma wątpliwości, że będę trzymał kciuki za Trefla, aby pokonał zespół mieleckiej Stali. Większy sentyment będę miał do tego zespołu.