Wojciech Potocki: Za dwa tygodnie rozpoczną się mistrzostwa świata. Jak pan ocenia szanse naszej reprezentacji? Stać naszych na medal we Włoszech?
Sebastian Świderski: Pojedzie grupa bardzo zbliżona do tej, która wywalczyła mistrzostwo Europy. Mogę tylko potwierdzić, że zespól się doskonale rozumie, jest kolektyw, a każdy doskonale wie co ma robić. Wierzę więc, że stać ich na walkę i zwycięstwa. Obawiam się jedynie, że presja kibiców może to wszystko zburzyć. Że będzie się komentowało, tak, jak już się zresztą dzieje, porażki w meczach sparingowych. Tak było po porażkach w Memoriale Wagnera, czy po meczach w Brazylii. Te komentarze zostają w głowach zawodników i boję się, że właśnie presja, czy zbyt duże oczekiwania mogą źle wpłynąć na grę. Jeśli chłopakom uda się od tego odciąć, to powinni walczyć o najwyższe laury.
Nie boi się pan, że oczekiwania kibiców w Kędzierzynie będą wobec pana zbyt duże? Już widać w różnego rodzaju ankietach, że Świderski ma zaprowadzić ZAKSĘ przynajmniej na podium. Zdaniem fanów, to pan poprowadzi kędzierzynian do nowych sukcesów.
- Nikt sam meczu, ani ligi nie wygra. Mogę wziąć odpowiedzialność na siebie w najważniejszych momentach, mogę zdobyć najważniejsze punkty. Żeby jednak tak się stało, potrzebna jest dobra gra całej drużyny. Wiem, że oczekiwania są bardzo duże, ale wierzę, że stworzymy taką grupę, w której każdy będzie dokładał coś do końcowego sukcesu. W końcu jesteśmy zawodowcami i z taką presją mamy do czynienia na co dzień. Dla mnie to nic nowego.
Gdzie jest ona większa? W Kędzierzynie czy we Maceracie?
- Trudno powiedzieć. Jeśli mam być szczery, to po prostu się do takich sytuacji przyzwyczaiłem. Owszem, czuję presję, tyle że kiedy wychodzę na boisko to nie myślę o tym co będzie kiedy przegramy. Od razu kombinuję jak zdobyć kolejny punkt i co zrobić, żeby wygrać spotkanie.
Wraca pan do Kędzierzyna sam czy z całą rodziną?
- Z rodziną.
Zna pan to miasto sprzed paru lat. Może jest jakieś miejsce, do którego lubi pan wpadać, żeby trochę odpocząć? Jak to się często mówi – miejsce magiczne.
- Nie, nie ma takiego miejsca. Chociaż, pamiętam, że odkryliśmy niedaleko Kędzierzyna akwen w Dziergowicach, gdzie brało się całe rodziny i przy grillu albo ognisku miło spędzaliśmy czas. Oczywiście w ruch szły również wędki. Szkoda tylko, że trafiłem tam w ostatnim okresie mojej gry w ówczesnym Mostostalu. Trzeba teraz odkurzyć stare wspomnienia i pojechać do Dziergowic. Mam nadzieję, że będzie tak samo fajnie jak kiedyś.
Sebastian Świderski na ME w 2007 r.
Kędzierzyn w porównaniu z włoskimi miastami, to chyba jednak prowincja. Jak pan się tu zadomowił?
- Nie ma różnicy. Macerata, gdzie grałem przez ostatnie trzy sezony, to też niewielkie miasteczko, więc niespecjalnie tęsknię za metropoliami. Zresztą z żoną i dziećmi doskonale czujemy się w domu i nie musimy pokazywać się w żadnych ekskluzywnych miejscach. Można nawet powiedzieć że jesteśmy domatorami. Wystarczy nam fajny spacer, czy właśnie wypad za miasto. Choćby do Dziergowic.
Wrócił pan do Kędzierzyna, albo inaczej mówiąc do Polski, na stałe? A może jeszcze pan poszuka klubu za granicą?
- Nie, wracamy na stale do kraju. Córka skończyła we Włoszech pierwszy etap szkoły podstawowej i gdybym miał zostać, to byłyby to kolejne trzy lata, co wiązałoby się z jej dalszą edukacją. To byłoby zdecydowanie za długo. Zresztą ja też poczułem się trochę zmęczony, bądź co bądź, obcym krajem. Postanowiliśmy więc wrócić do Polski, tym bardziej, że młodszy syn pójdzie w tym roku do zerówki, a za rok zacznie naukę w pierwszej klasie. Inna sprawa to moja przyszłość. Człowiek robi się z każdym rokiem starszy, kontuzja może zakończyć w każdej chwili moją karierę, więc powoli trzeba szukać innej możliwości zarabiania pieniędzy niż odbijanie piłki. Pilnowanie interesów z zagranicy, na telefon, jest prawie niemożliwe. Nie, nie zamierzam już opuszczać Polski.
Czyżby pan myślał o zakończeniu kariery?
- Nic z tych rzeczy (śmiech). To zdecydowanie za wcześnie. Z Kędzierzynem związałem się na trzy lata i chciałbym sumiennie wypełnić moje zobowiązania.
A reprezentacja? To już zamknięty rozdział?
- Skądże. Jeśli tylko trener będzie mnie w niej widział, to zawsze przyjadę. Na razie stało się to, co się stało, kontuzja przeszkodziła w odpowiednim przygotowaniu, ale jeśli tylko trenerzy uznają że przydam się kadrze, obojętnie w jakiej roli, to zawsze jestem gotów podjąć rękawicę i walczyć o miejsce. Jeśli jednak nie będę już potrzebny, to powiem – trudno, takie jest życie i ten etap uznam za skończony.