Dla reprezentacji Polski mistrzostwa świata we Włoszech to już tylko historia... smutna historia. A zaczęło się tak pięknie, od trzech wygranych i pierwszego miejsca w grupie. To, co nastąpiło później, można określić jednym słowem: klęska. Nie chcę rozpisywać się o tym, czego zabrakło biało-czerwonym w meczach z Brazylią i Bułgarią, jakie czynniki w grze, a może przede wszystkim w psychice zaważyły na tak słabej postawie Polaków. Trudno także wszystko zrzucać na regulamin turnieju, chociaż i ten musiał odbić się czkawką naszym reprezentantom. Co więc pozostanie we wspomnieniach Polaków z włoskiego mundialu? Z całą pewnością nasi kibice. To właśnie oni byli najjaśniejszym polskim punktem na tegorocznych mistrzostwach świata. Zorganizowani już przed turniejem, umalowani w barwy narodowe, zawsze w dużej liczbie na trybunach i zawsze głośnym dopingiem wspierający chłopaków. Zobaczyliśmy "polski Triest" i "polską Anconę" - z całą pewnością można tak powiedzieć. Szczególnie widać to było w pierwszej fazie turnieju. Nasi reprezentanci rozgrywali ją w Trieście, który na te kilka dni zamienił się w biało-czerwone miasteczko.
Polska znajdzie się w klasyfikacji generalnej tych mistrzostw poza pierwszą dwunastką. To bardzo dalekie miejsce, zważywszy na to, iż w rankingu FIVB przed mundialem zajmowaliśmy szóstą lokatę. Należy pamiętać, że przystępowaliśmy do włoskiego turnieju jako aktualni wicemistrzowie świata oraz mistrzowie Europy. Wynik we Włoszech jest więc rozczarowujący. Ktoś będzie musiał wziąć za niego odpowiedzialność...
Wydaje się, że ta spoczywa w równej mierze na zawodnikach, działaczach i szkoleniowcach. W naszym sporcie - i nie mówię tu tylko o siatkówce - po nieudanych wynikach gromy z jasnego nieba spadają w pierwszej kolejności na głowy trenerów. Tak jest w piłce nożnej, tak jest też w siatkówce. Gdy tylko dany szkoleniowiec osiągnie z zespołem sukces, jest noszony na rękach, nierzadko otrzymuje propozycję przedłużenia kontraktu albo podwyżkę wynagrodzenia. Jest jednak również i druga skrajność. Po kilku triumfach następuje przejściowy kryzys i drużyna gra słabo. Przychodzi większa impreza sportowa, w której prowadzony przez danego trenera team osiąga rezultat poniżej oczekiwań. I wtedy podnosi się wrzawa, od razu szuka się winnego, a tym przeważnie jest szkoleniowiec. Działacze rozstają się z nim lub on sam - pod wpływem presji medialnej - podaje się do dymisji. Tak było w przypadku Raula Lozano i wielu polskich trenerów piłki nożnej.
Daniel Castellani po porażce z Bułgarią podał się do dyspozycji Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Jak sam zapewnił, bierze całą odpowiedzialność za występ reprezentacji Polski na mistrzostwach świata. Jednocześnie broni swoich zawodników, którzy - jego zdaniem - wykonali plan, który wspólnie sobie założyli. Twierdzi, iż dali z siebie wszystko. Nie można się z tym zgodzić, zwłaszcza uważnie oglądając mecz z Bułgarami. Polacy mogli i powinni dać z siebie więcej. Argentyńczyk przekonuje, że nadal chce pracować z reprezentacją Polski, ale od razu dodaje, iż najważniejszy w tej chwili jest spokój w polskiej siatkówce. Nasuwa się tutaj pytanie: Czy ten spokój jest w naszych warunkach w ogóle możliwy?
Teoretycznie mogą pojawić się dwa scenariusze. Może być tak, że Castellani ostatecznie pożegna się z pracą w Polsce i rozpoczną się gorączkowe poszukiwania nowego trenera. Do czasu jego wyboru atmosfera będzie napięta, a głosy za utrzymaniem posady dla Argentyńczyka będą pojawiać się tu i ówdzie. Już teraz w jego obronie staje wielu zawodników reprezentacji Polski, w tym jej kapitan Paweł Zagumny. Wedle niego, w tej chwili nie ma lepszego szkoleniowca dla drużyny narodowej jak osoba Daniela Castellaniego. Drugi wariant zakłada, że jednak Argentyńczyk nadal pozostanie opiekunem Polaków. W tej sytuacji presja na trenerze, jeśli chodzi o dobry wynik, w kolejnej dużej imprezie będzie jeszcze większa, a ewentualna porażka sprawi, że głosy krytyki skierują się nie tylko w stronę trenera, lecz także działaczy PZPS. I tak źle, i tak niedobrze. Na spokój, o którym mówi Castellani, polska siatkówka nie ma więc co liczyć.
Paweł Sala
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)