Już od początku spotkania Brazylijczycy uruchomili swoją najmocniejszą broń - zagrywkę. Świetnie w polu serwisowym spisywali się zarówno Murilo, jak i Leandro Vissotto i Dante i schodząc na pierwszą przerwę techniczną Canarinhos przeważali już 8:3. Kubańczycy, poza Simonem, długo mogli odnaleźć swojego rytmu gry, a punkty zdobywali głównie po błędach rywala.
Przebudzili się dopiero po drugiej przerwie technicznej, na której przegrywali sześcioma oczkami, i najpierw zniwelowali dystans do Brazylii do czterech punktów (12:16), a kilka minut później, kiedy Dante przekroczył w ataku linię trzeciego metra, do trzech oczek (17:20). Po asie Hernandeza dystans między zespołami zmniejszył się do zaledwie dwóch punktów (19:21), ale niestety dla Kubańczyków, w końcówce nie ustrzegli się oni prostych błędów. Dlatego też nie zdołali dogonić Canarinhos, którzy wygrali 25:22.
Chociaż końcówka pierwszego seta dawała nadzieję na wyrównaną grę w niedzielnym finale, w drugim secie znowu warunki gry dyktowali Canarinhos. Mocna zagrywka Murilo zmuszała Kubańczyków do błędów i już na początku zapewniła Brazylii prowadzenie 4:0. Do pierwszej przerwy technicznej Kuba zdobyła tylko trzy oczka, w tym dwa po autowych atakach Brazylijczyków. Przy zagrywce Simona dystans między drużynami zmniejszył się do trzech oczek (5:8), ale fatalne błędy rozgrywającego Diaza, który zastąpił na boisku Hierrezuelo pozwoliły ekipie Bernardo Rezende powrócić do pięciopunktowego prowadzenia (6:11).
W końcówce partii gra zespołu z Ameryki Środkowej zupełnie się posypała. Siłowe rozwiązania, jakie próbowali w wdrażać Kubańczycy i nietrzymanie dyscypliny w grze skutkowały festiwalem błędów drużyny Orlando Samuela Blackwooda. W pewnym momencie Brazylia prowadziła już 20:11, a partię wygrała 25:14).
Kubańczycy przebudzili się wreszcie w secie trzecim i wyszli nawet na prowadzenie 3:1, ale Brazylia stosunkowo szybko odwróciła wynik na 6:5. Trener Orlando Samuels zdecydował się na znacznie roszady w składzie, wprowadzając na boisko Henrego Bella i przesuwając Leona do ataku i gra się bardzo wyrównała. Reprezentacja Kuby wreszcie grała swoją siatkówkę i długo nie pozwalała Brazylii odskoczyć nawet na dwa punkty.
Sytuacja zmieniła się dopiero przy zagrywce Bruno, kiedy Canarinhos zdobyli cztery oczka z rzędu i odskoczyli na 16:12. Brazylia prowadziła już nawet pięcioma punktami i powoli rozpoczynała świętowanie, ale Kuba zbliżyła się do rywala na zaledwie dwa oczka (18:20). Podziałało to jak kubeł zimnej wody na Canarinhos, którzy zwarli szyki w końcówce i głównie dzięki świetnej grze blokiem, zwyciężyli wyraźnie, 25:22. Zaszczyt skończenia piłki meczowej przypadł w udziale Vissotto.
Trudno wyrokować, co przesądziło o słabej postawie w finale świetnie spisującej się do tej pory Kuby. Być może Kubańczycy podświadomie zadowolili się srebrnym medalem, który jest ich największym sukcesem na arenie międzynarodowej od wielu lat. Może odczuwali też trudy zaciętego pięciosetowego pojedynku, jaki rozegrali w sobotnim półfinale z Serbią. Wreszcie, ten młody (średnia wieku nieco ponad 22 lata) i nieokrzesany zespół mógł po prostu nie udźwignąć ciężaru gry w finale mistrzostw świata.
Kuba - Brazylia 0:3 (22:25, 14:25, 22:25)
Kuba: Leon, Leal, Simon, Camejo, Hernandez, Hierrezuelo, Gutierrez (libero) oraz Diaz, Cepeda, Bell
Brazylia: Bruno, Murilo, Rodrigao, Vissotto, Lucas, Dante, Mario (libero) oraz Theo, Marlon