Atakujący, który na poprzednim mundialu w tym roku był tylko cieniem zawodnika sprzed czterech lat. - Dla mnie ten mundial to osobista porażka i bardzo ciężkie przeżycie. Słyszałem działaczy, którzy mówili, że gdy my dojdziemy do kadry, ta zacznie automatycznie grać jeszcze lepiej i wygrywać. To jednak nie takie proste. Mnie kreuje się na głównego winowajcę porażki, bo widać zawsze trzeba znaleźć kozła ofiarnego. Jeśli ja nim mam być, to proszę bardzo, dla mnie świat się nie zawali. Zrozumiem to, nauczę się z tym żyć - powiedział w rozmowie z Przeglądem Sportowym Mariusz Wlazły
Zawodnik jednak się nie złamuje i podkreśla, że zawsze może liczyć na najbliższych. - Przede wszystkim na rodzinę. A o tym, że nie mogę liczyć na PZPS przekonałem się już podczas leczenia kontuzji przed rokiem. Zajął się mną klub, a ja, z perspektywy Wrocławia, gdzie przechodziłem bardzo długą i trudną rehabilitację zobaczyłem, że reprezentacji nie jestem potrzebny. Kadra mnie nie potrzebuje, do takich doszedłem wniosków.
Wlazły nie pozostawia także suchej nitki na działaczach PZPS. - Przynajmniej się mnie za coś zapamięta, jako autora "afery skarpetkowej". Żartuję, ale to śmiech przez łzy. Nie żałuję, że powiedziałem, czego nam brakuje i co nie jest tak. Zadzwonił do mnie dziennikarz, zadał pytanie, czy wszystko mamy, ja szczerze odpowiedziałem. Nie czuję się winny, zwłaszcza, że nikomu wcześniej się nie żaliłem i sam nic nie opowiadałem. Miałem kłamać, że wszystko jest cacy, że związek jest cacy? Ja tak nie umiem. Potem dostarczono nam co trzeba, ale trochę późno. Mam zresztą jeden apel do panów z PZPS, niech się wreszcie wezmą do roboty. Bo najprościej kopać kogoś w pewną część ciała, a nie zauważać, co się robi samemu - dodał zawodnik.
Więcej w Przeglądzie Sportowym
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)