Olga Krzysztofik: Czy przed przyjazdem do Jaworzna nie obawiał się pan pracy z młodzieżą, która bądź co bądź nie gwarantuje walki o najwyższe cele?
Sławomir Gerymski: Nie wszyscy muszą grać o najwyższe cele, a praca trenera polega na wyborze czy chce walczyć o medale, awans, czy pracować z młodzieżą tak, aby za rok lub dwa była ona lepszymi ludźmi i zawodnikami. Ja wybrałem to trzecie.
Pod koniec minionego roku we własnej hali w ramach Pucharu Polski zmierzyliście się z Delectą Bydgoszcz. Mimo złego wyniku zaprezentowaliście się z bardzo dobrej strony. Wrażenie na trenerze Waldemarze Wspaniałym zrobili zwłaszcza rozgrywający Kamil Kwasowski i środkowy Krzysztof Fitrzyk.
- Jednak przegraliśmy 0:3. Nikt za prezencję punktów nie rozdaje. Chciałbym, żebyśmy wygrali jednego lub dwa sety. Na pewno moi chłopcy nie zostali zbici, ale to jeszcze za wysokie progi dla nich, na razie trzeba myśleć o tym, aby utrzymać się w I lidze, by za rok lub dwa wszystko poszło do przodu.
A widzi pan postępy w grze swoich zawodników, w ich technice?
- Widzę! Wierzę w swoją pracę i widzę, że niektórzy z tych młodych chłopców, szczególnie ci, którzy dotychczas nie grali na takim poziomie, poszli kolosalnie do przodu - Kamil Kwasowski, Paweł Adamajtis, Igor Kozłowski, Krzysztof Fitrzyk. Naprawdę aż się oko cieszy. Ale niestety, to jeszcze nie wystarcza na to, żeby zdobywać ligowe punkty. Dlatego musimy jeszcze wszyscy, całą czternastką, pracować.
A jaką wróży pan przyszłość swoi podopiecznym?
- Jeśli będą mnie dalej tak wkurzać, jak robią to obecnie, to nie widzę za dużych szans, by przeżyli do końca sezonu (śmiech). Ale jeżeli będą grać tak jak z BBTS-em od drugiego seta, to mogę śmiało powiedzieć, że w wakacje mogę z nimi pojechać na ryby.
Sławomir Gerymski wierzy w sens pracy z jaworznicką młodzieżą, która potrafi zajść za skórę
Jednak w przyszłym sezonie walka w I lidze będzie się toczyć tylko o to, by z niej nie spaść...
- Jeszcze nie ma zamknięcia, proszę o tym nie mówić. To jest za daleka droga, więc o tym nie ma co wspominać. Ktoś może sobie zamknąć ligę, spadać lub nie, grać o jakiś tam puchar. Ale jeśli tak jest, to centralne kluby powinny grać o mistrzostwo Polski i to jest jedyny warunek, na który przystaniemy. Nie zgodzimy się na to, by PlusLiga została zamknięta, wszystkie puchary i medale zostały tam zabrane, bo jesteśmy w strukturach PZPS-u i europejskich, i mamy swoje prawa.
A sądzi pan, że takie przenoszenie zagranicznych wzorców rodem z NBA...
- Do tego potrzeba pokoleń. Przede wszystkim młodych ludzi trzeba od małego nauczyć tego, co wiedzą Amerykanie - wiedzą po co przychodzą na salę, uprawiają kilka sportów jednocześnie, ale wiedzą co to jest porażka i zwycięstwo. U nas wiedzą tylko co to jest zwycięstwo, a przegrani wypadają z gry. Ci, którzy ustalają te zasady, sami nie wiedzą co to jest sport, więc trudno wymagać tego od zawodników. Na pewno można zrobić coś na podstawie NBA, aby liga była zawodowa. Wszystko jest ładne, tylko trzeba będzie do tego "wytresować" ludzi, żeby potrafili grać mecze o nic dla innych, dla sponsorów. Przede wszystkim niższa liga musi grać o mistrzostwo Polski.
Zgadza się pan z twierdzeniem niektórych znaczących osób w siatkarskim środowisku, że obecny system rozgrywek - czyli otwarta PlusLiga - sprzyja powstawaniu takich tworów jak Skra Bełchatów?
- To dalej nie ma nic wspólnego z pracą dziesiątek tysięcy ludzi, bo zamknięcie ekstraklasy wiąże się z upadkiem I ligi, II ligi, młodzież nie ma po co trenować, bo ile będzie miała tych wzorców? Będzie tylko dziesięć lub dwanaście liczących się miast, więc głupota głupotę pogania w tych wypowiedziach. Niech ci panowie się zastanowią. Najpierw niech spojrzą w przeszłość - co dla polskiej siatkówki zrobili. To jest najważniejsze. A przede wszystkim niech zainteresują się ludźmi "na dole" - jacy ludzie pracują, jakie kluby grają, jacy zawodnicy tam grają i jakie robią postępy. Bo oni sami nie wiedzą jacy trenerzy prowadzą poszczególne zespoły, a już na pewno nie znają nazwisk siatkarzy występujących w I lidze, a decydują o ich życiu. Więc najpierw zapraszam ich do lektury, a potem niech pomyślą. Jeśli wymyślą coś jeszcze głupszego, to niech nas zapytają - my chętnie im podpowiemy, żeby tego nie robili, aby się nie ośmieszali.
Ostra krytyka zamknięcia ekstraklasy - to właśnie głos I ligi
Wróćmy jednak do tematu Energetyka. Najbardziej w grze pańskiej drużyny, w negatywnym sensie, w oczy rzucają się proste nieporozumienia. Gdy piłka przebijana za darmo, jest podbijana praktycznie centymetry nad parkietem. Co trzeba zrobić, aby wyeliminować te błędy?
- Od początku popełniamy bardzo dużo takich błędów, dlatego przegrywamy mecze. Eliminujemy je na treningach, zwracamy na to uwagę, ale to nic nie daje. To jest młodość, która musi się wyszumieć. Doświadczonym zawodnikom czy zespołom takie piłki nie wpadają, a młodej drużynie, grającej na ułańskiej fantazji - nie oszukujmy się, nie ma tam jeszcze dużo przemyśleń - takie piłki bardzo często się zdarzają. Najgorsze jest to, że te piłki potem decydują o tym czy wygrywamy sety, czy nie. W Energetyku cierpliwość trenera musi być bardzo duża i nie do zdarcia. Jeśli ja stracę tę cierpliwość, to już się nic nie stanie. Na razie mam jej dużo i mam nadzieję, że wszystko pójdzie ku dobremu.
A jakie są szanse, by Energetyk zajął bezpieczne miejsce w fazie play-off?
- To okaże się w ostatnim meczu, bo nie wiemy jak zagramy za tydzień. W ten sposób nie możemy do tego podchodzić. Powiedziałem chłopakom jak ja i cały sztab szkoleniowy do tego podchodzimy. Zostało nam teraz siedem meczów i 21 punktów do zdobycia. Zobaczymy co się wydarzy.
W 19. kolejce pauzujecie. Jak przepracujecie ten okres, aby 5 lutego pokonać MKS MOS Będzin?
- To jest dopiero za tydzień. Jest to na pewno trudny przeciwnik, bo lokalny, który nas zna i ma bardzo dobry zespół, grający o niebo lepiej na wyjeździe niż u siebie. Czeka nas więc trudna przeprawa, ale będziemy do tego meczu solidnie przygotowani taktycznie i fizycznie.