PIERWSZA CZĘŚĆ ROZMOWY Z BARTŁOMIEJEM NEROJEM
Piotr Stosio: Wkrótce trafiłeś do Skry Bełchatów. Kolekcjonowałeś tytuły mistrzowskie, ale wielkiej radości z nich nie było?
Bartłomiej Neroj: Na pewno transfer było sporym wyzwaniem. Skra stawała się jednym z lepszych zespołów. Pierwszy sezon był słaby, bo zajęliśmy zaledwie czwarte miejsce, potem była już "gruba artyleria" i zdobywanie kolejnych tytułów. Na pewno złote medale smakowałyby lepiej, gdybym wtedy grał. Z perspektywy czasu widać, że treningi, a samo granie, to coś zupełnie innego. Jednak możliwość pracowania z takimi graczami jak Stephane Antiga oraz z wieloma reprezentantami Polski wiele mi dała.
Potem był transfer do Politechniki. Decyzja był dobra, bo z czasem trafiłeś nawet do kadry.
- Po kolejnych latach siedzenia na ławce zdecydowałem się na zmianę. Nie było łatwo wchodzić na boisko i dźwigać ciężar gry. Byłem spięty, zestresowany i niezbyt dobrze czułem się w takiej roli. Trafiłem do zespołu słabszego, w którym szansa gry była zdecydowanie większa. Zostałem wypożyczony, pierwszy sezon był trochę niepewny, kolejny znacznie lepszy, natomiast obecnie walczę o miejsce w szóstce z Maikelem Salasem. On wygrał rywalizację, jest pierwszym rozgrywającym, a ja staram się jak najlepiej pracować na treningach.
W poprzednich latach w Politechnice było sporo problemów organizacyjnych. Czy w obecnym sezonie są jeszcze problemy z wypłatami?
- Nie oszukujmy się, takie sytuacje rzeczywiście w ostatnich dwóch sezonach rzeczywiście istniały, a były związane prawdopodobnie z zadłużeniem z poprzednich lat. Natomiast obecnie wszystkie wypłaty są czas, nie ma żadnego problemu, więc możemy skupić się tylko na graniu.
Plusem bieżącego sezonu jest też fakt, że w końcu Politechnika doczekała się własnych kibiców?
- Zgadza się. Gdy grałem jeszcze w Bełchatowie i przyjeżdżaliśmy z zawodnikami Skry do stolicy, śmialiśmy się, że zagramy u siebie. Większość fanów kibicowała Mariuszowi Wlazłemu i spółce. Na początku mojej przygody z Politechniką również takie sytuacje miały miejsce, natomiast w poprzednim sezonie wszystko się zmieniło. Cieszę się, że w Warszawie są kibice, którzy wspierają tylko graczy Politechniki, a nie zespoły gwiazd. Wiadomo, że łatwiej się gra w takich warunkach.
Były jednak i w obecnym sezonie śmieszne sytuacje. Na przykład w meczu ze Skrą, Mariusz Wlazły został lepiej przyjęty niż Robert Prygiel.
- Mariusz jest siatkarzem bardzo utytułowanym, chyba wszyscy dziękują mu za wkład w grę reprezentacji. Nie szukajmy jednak dziury w całym. Trzeba się cieszyć, że sytuacja z kibicami zmieniła się. Dobrze, że sale w Arenie Ursynów, jak i na Torwarze są pełne.
Politechnika dosyć szybko awansowała do pierwszej szóstki, więc sezon można uznać za udany. Natomiast ty indywidualnie chyba nie jesteś z siebie zadowolony?
- Niestety tak jest. W turniejach przedsezonowych wszystko rozpoczęło się naprawdę fajnie. Początek sezonu też był w miarę udany. Natomiast potem podjęto decyzję, że będzie grał Maikel. Podporządkowałem się temu i staram się na treningach robić wszystko jak najlepiej, żeby pomóc zespołowi. Na dzisiaj jestem drugim rozgrywającym, ale nie wiemy, co będzie w przyszłości. Broni jednak nie złożyłem!
Kilka razy rozmawialiśmy, czytałem różne twoje wypowiedzi. I zawsze, nawet po wygranych meczach, szukasz czegoś, co można jeszcze poprawić. Jesteś takim perfekcjonistą.
- Przede wszystkim zawsze zaczynam analizę meczu od siebie. Jeżeli nie jestem zadowolony ze swojej postawy, nie mogę zrugać innych. Pamiętajmy, że od oceniania jest trener i sztab szkoleniowy.
A jak to jest z atakami z drugiej piłki? W PlusLidze jesteś chyba jedynym zawodnikiem, który tak często wykorzystuje ten element.
- Kiedyś byłem atakującym, ale przekwalifikowano mnie na rozegranie. Sam nie wiem dlaczego, ale tak już zostało (śmiech). Zawsze lubiłem atakować i jeśli nadarzała się sytuacja, próbowałem używać lewej ręki. Natomiast obecnie jeżeli mamy dobre przyjęcie, staram się obsłużyć kolegów dobrą wystawą, niż sam atakować. Taka jest obecnie moja rola w drużynie.
Ataki z drugiej piłki są twoją własną inwencją, czy trener Panas zaleca ci kończyć akcje?
- Obecnie, nie oszukujmy się, mam inną rolę na boisku. Wchodzę na podwyższenie bloku, czeka mnie pojedyncza akcja i nie mogę popełnić błędu. Natomiast wcześniej zwykle miałem wolną rękę przy atakach z drugiej piłki.
Przejrzałem twój profil na stronie AZS-u, na której są ankiety personalne. "Ulubiona książka: wszystkie o wychowywaniu dzieci. W wolnym czasie: spędzam z rodziną. Największe marzenie: wychować syna na porządnego człowieka." Można powiedzieć, że jesteś ojcem pełną gębą.
- Niedawno moje życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Zostałem ojcem, a to do czegoś zobowiązuje. Kiedyś przychodziłem do domu po nieudanych meczach i rozpamiętywałem porażki. Teraz natomiast pomeczowy stres szybciej odchodzi, gdy wracam i widzę uśmiechniętego syna. Wtedy serce samo samo się raduje. To co napisałem jest prawdą, postaram się wychować Michała jak najlepiej.