Magdalena Gajek: Damian Lisiecki jest trenerem, bo nie miał innego pomysłu na życie czy poczuł powołanie?
Damian Lisiecki: Wiążąc się z AZS, byłem w szczycie formy jako zawodnik. Miałem trzydzieści lat, żadnych problemów zdrowotnych. Wcześniej miałem propozycje z pierwszoligowych klubów, m.in. Inotelu Poznań, z którym przecież awansowałem do I ligi, czy Orła Międzyrzecz. Po awansie UAM do II ligi uczelnia od razu zaproponowała mi stanowisko trenera, więc zrezygnowałem z czynnej kariery. Stwierdziłem, że współpraca z uniwersytetem będzie perspektywicznie i się nie pomyliłem. UAM daje mi gwarancję stabilności i bezpieczeństwa.
Skąd pomysł, żeby w środku sezonu ponownie wejść na boisko?
- Przez cztery miesiące obserwowałem drużynę i stwierdziłem, że moje doświadczenie jednak jeszcze się przyda. To nie była moja decyzja tylko całej drużyny. Teraz pomagam zespołowi przede wszystkim jako zawodnik. Trenerowi ta sytuacja nie sprzyja. Każdy siatkarz, kiedy jest na boisku, koncentruje się przede wszystkim na sobie. Nie jestem w stanie obiektywnie ocenić słabości przeciwnika lub naszego zespołu. Trudno podejmować decyzje odnośnie zmian. Dlatego szkoleniowcy powinni być z boku. Niezręczność tej sytuacji polega na tym, że musiałem się "odkurzyć", bo jestem potrzebny jako sportowiec.
W AZS UAM jest dwóch grających trenerów, którzy praktycznie nie schodzą z boiska. Na dodatek pana asystent Łukasz Murdzia to kapitan zespołu. Jesteście próżną drużyną?
- Mam doprowadzić klub do sukcesu. Rozmawiałem z zespołem, stwierdziliśmy, że przydam się jak zawodnik. Oczywiście lepiej byłoby, gdyby ktoś trzeźwo spoglądał na grę drużyny. Nie będę słuchał opinii, że zachowujemy się cwaniacko. Mamy stworzyć silną ekipę. Nie muszę niczego nikomu udowadniać, chce po prostu pomóc zespołowi.
Przez większą część roku jest pan związany z siatkówką halową, ale największe sukcesy odniósł pan na plaży. Która dyscyplina jest bliższa pana sercu?
- Już wcześniej stwierdziłem, że większą szansę mam jako siatkarz plażowy, dlatego grałem w I lidze, jeden sezon w PLS, ale nie nastawiałem się na halę. Na plaży udało mi się osiągnąć sukces. Co prawa nie międzynarodowy, ale w Polsce wygrałem wszystko. Mogę jedynie udowadniać, że to samo trofeum jestem w stanie zdobywać kolejny raz, ale to chyba nie o to chodzi. Mam cztery mistrzostwa Polski, z trzema innymi partnerami. Już chciałem zakończyć karierę zawodniczą. Powrót na parkiet to był trochę desperacki, niespodziewany krok.
Zobaczymy pana latem na plaży?
- Będę realizował wiele projektów związanych z siatkówką plażową, również w Poznaniu. Może mi zabraknąć czasu na przygotowanie. Nie chce jechać z marszu i być przez każdego ogrywanym. Wystąpię, jeśli będę gotowy.
Wróćmy do ligowej rzeczywistości. Jesteście już jedną nogą w finale grupy. Wygraliście dwa mecze po 3:0 z Colmanem Kalisz w pierwszej rundzie play-off. Myliście już o bezpośredniej walce o awans?
- Są dalsze myśli, bo my mamy świadomość, że pokładane są w nas duże nadzieje. Chciałbym jednak, żeby zawodnicy skupiali się tylko na kolejnym meczu. Nieraz byłem blisko sukcesu, a ostatecznie go nie osiągnąłem. Teraz koncentrujemy się na Colmanie Kalisz.
W Poznaniu siatkówka już raz umarła śmiercią naturalną. Chcecie odbudować siatkarską markę Wielkopolski?
- Pierwsze założenie to awansować do I ligi. Są perspektywy organizacyjne, piękna hala, która aż się prosi, żeby były w niej organizowane rozgrywki o poziom wyższe. Moim zadaniem jest budować mocny zespół. Myślę, że finansowo również sobie poradzimy.
Jak duży jest wkład finansowy UAM w funkcjonowanie zespołu?
- Uniwersytet jest przede wszystkim instytucją dydaktyczną, daje natomiast możliwości pozyskania pewnych środków i rozwiązywania problemów finansowych w inny sposób. Jest konkretny duży partner, prestiżowa nazwa. To daje możliwości rozmów z innymi podmiotami. To chcemy wykorzystać, nie same dobra uczelni. Rozmowy z ewentualnymi sponsorami już prowadzimy.
Planuje się pan nadal wiązać z Poznaniem?
- Moje całe życie się tutaj układa, również we współpracy z UAM. Nie mam zamiaru tego zmieniać.
Kiedy pan zakończy karierę?
- Jak mi się zdrowie skończy!