Mamy zaległości ponaddwudziestoletnie - rozmowa z Ryszardem Boskiem, mistrzem świata i mistrzem olimpijskim

Miniony sezon PlusLigi nie przyniósł wielkiej rewolucji pod flagą biało-czerwoną na europejskich arenach - polska drużyna nie odniosła spektakularnego i ostatecznego triumfu. - Dopiero teraz zaczynamy dojrzewać mentalnie do odnoszenia tego typu zwycięstw - przyznał w rozmowie ze SportoweFakty.pl Ryszard Bosek, mistrz świata z 1974 roku i mistrz olimpijski z Montrealu.

W tym artykule dowiesz się o:

Kinga Popiołek: Czego brak polskim drużynom, że od 33 lat nie są w stanie odnieść ostatecznego triumfu w europejskich pucharach?

Ryszard Bosek: Myślę, że dopiero teraz zaczynamy dojrzewać mentalnie do odnoszenia tego typu zwycięstw. Uważam, że gdyby w tym roku Skra dostała się do finału Ligi Mistrzów, to byłaby ogromnym zagrożeniem dla pozostałych zespołów. Wydaje mi się jednak, że drabinka rywalizacji została właśnie w taki sposób ułożona, aby oni do Final Four nie awansowali. Trzeba jednak przyznać, że tych najlepszych zespołów na świecie jest obecnie 5-6, mają świetnie opłacanych zawodników i to nie jest taka prosta sprawa, by wygrać z takimi rywalami.

Jednakże w latach 70. to Polacy przewodzili światowej stawce pod względem umiejętności siatkarskich, wyszkolenia trenerów i zawodników. Tymczasem reszta świata poczyniła w tej dziedzinie ogromny progres, a u nas jest stagnacja. Dlaczego daliśmy się wyprzedzić?

- Myślę, że na to pytanie mógłbym odpowiedzieć, gdybym był prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Na pewno podstawowym problemem jest fakt, iż zostaliśmy daleko w tyle ze szkoleniem trenerów, jednak teraz staramy się o tym mówić głośno. Powstała Akademia Polskiej Siatkówki, gdzie douczamy trenerów. Przede wszystkim powinna powstać duża konkurencja wśród trenerów.

ZAKSA Kędzierzyn-Koźle była najbliżej zwycięstwa w europejskich pucharach

Polskich czy również zagranicznych?

- Tylko polskich, zagranicznych nawet nie biorę pod uwagę.

Skąd w takim razie zachłystywanie się trenerami zagranicznymi, a zwłaszcza włoskimi?

- To działa na takiej samej zasadzie, jak kilkadziesiąt lat temu, kiedy to Włosi zachłystywali się nami, bo byliśmy najlepsi. Wówczas we Włoszech stworzono szkołę trenerów, stworzono szkołę siatkówki - tak samo jak w Stanach Zjednoczonych, przy czym tam jest inny system - a my stanęliśmy w miejscu. Teraz staramy się to wszystko nadrobić, ale, jako że mamy zaległości ponaddwudziestoletnie, nie jest to takie proste. Był taki okres, kiedy w Polsce nie szkoliło się nowych trenerów - było ich około sześciu, którzy co roku zmieniali klub i w ten sposób "obskakiwali" wszystkie zespoły. Nie mogli się również rozwijać, bo nie było ani myśli trenerskiej, ani konkurencji, jaka mogłaby im w zagrozić i zmotywować do rozwoju.

Upłynęło wiele czasu, zanim zaczęto czynić pierwsze kroki w celu naprawy takich zaniedbań...

- Gdybyśmy wtedy nastawili się na szkolenie, nie tylko trenerów, ale przede wszystkim i zawodników... W tym przypadku trzeba jednak czerpać wzorce od najlepszych, uczyć tak, jak to robią Amerykanie lub Włosi - oni swego czasu też mieli problemy z kadrą, zorientowali się, że powstała dziura w przedziałach wiekowych, jednakże młodzież kształcili. To nie są proste sprawy. Jeśli do końca da się doprowadzić ten projekt (Akademia Polskiej Siatkówki - przyp. red.), to będziemy też mieć trenerów. Pod warunkiem, że się uda.

A czy kolejnym problemem nie jest fakt, że mamy tendencję spadkową wśród zawodników, którzy po zakończeniu kariery decydują się kontynuować przygodę z siatkówką, lecz już jako trenerzy?

- Nie jest największym problemem to, aby najlepsi zawodnicy zostawali trenerami - to jest w dużej mierze ich problem. W reprezentacji włoskiej, spośród tych wszystkich szkoleniowców, którzy poruszają się zawodowo po Europie, to tylko Andrea Anastasi i Andrea Gardini grali w reprezentacji; pozostali to zawodnicy drugiej ligi. Ci z kolei bardzo wcześnie nastawili się na to, aby w przyszłości trenować i po zakończeniu karier zaczęli uczyć się, jak to się robi. To trzeba wyraźnie podkreślić, że uczyli się sami. Starali się od najlepszych brać przykład i przenosić go na własne podwórko. Oczywiście, że bycie dobrym zawodnikiem może pomóc w przyszłości zostać równie dobrym trenerem, ale nie jest to sprawa pierwszoplanowa.

Kształcenie trenerów to jedno, ale brak również jednolitego systemu kształcenia młodzieży - pod tym względem jesteśmy daleko w tyle nie tylko światowej czołówki, ale również krajów z średniej półki.

- Trzeba podkreślić, że taki program już jest. To właśnie Akademia Polskiej Siatkówki stworzyła wiele programów szkoleniowych, które tak naprawdę to gdzieś tam były, ale nie tak rozwinięte. Problem polega na tym, że ktoś nie potrafił wyegzekwować tego systemu szkolenia. Ale jak to bywa w naszym kraju - każdy Polak jest najmądrzejszy, dlatego takich systemów trzeba bardzo dokładnie pilnować. W innych państwach trzymają się tego ściśle, dzięki czemu potrafią wykształcić wielu zawodników. U nas jest z tym gorzej, stąd mamy wielu samorodków, bryłek złota, ale zdecydowanie za mało siatkarzy srebrnych. Myślę, że właśnie tacy srebrni powinni stanowić podstawę siatkówki, by po odpowiednim szkoleniu stawali się złoci.

Wróćmy do niedawnych wydarzeń. AZS Częstochowa zakończył sezon na czwartym miejscu. Czy dla pana, jako dyrektora sportowego drużyny, jest to satysfakcjonujący wynik?

- Kiedy zaczynała się liga, nikt nam nie dawał utrzymania się w niej. Czwarte miejsce dla nas, jest tym, czym złoto dla Skry albo srebro dla ZAKSY, bo wiemy doskonale jakim budżetem dysponujemy. Oczywiście, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mogą się również znaleźć malkontenci, ale z każdym, kto by stwierdził, iż ten sezon dla AZS-u był niedobry, to już bym dyskutował.

Tytan AZS Częstochowa - czwarta drużyna PlusLigi

W porównaniu do ubiegłego sezonu wynik został poprawiony o jedną lokatę, ale również zostanie utrzymana wieloletnia tradycja gry w europejskich pucharach.

- Ja mam nadzieję, że zostanie klub. Z każdym kolejnym rokiem musimy po prostu bić się o sponsorów, podczas gdy w pozostałych klubach mają zagwarantowany długoletni sponsoring.

Dlaczego jest tak ciężko pozyskiwać i utrzymywać sponsorów w Częstochowie?

- Częstochowa jest małym miastem...

Ale są też mniejsze.

- Tak, tyle, że zazwyczaj sponsorują je firmy z regionu, niekoniecznie z danego miasta.

To tak, jak w przypadku AZS-u, gdzie sponsorem tytularnym jest firma z Wrocławia.

- Dzieje się tak dlatego, gdyż przemysł w Częstochowie trochę zginął. Miasto na ile może, tak się stara, ale okazuje się, iż również jest zadłużone, w związku z czym, musimy bić się o pieniądze. Dlatego teraz rozpoczął się bardzo trudny okres dla działaczy, którzy starają się o kontrakty. A my możemy podpisywać tylko takie, z których obydwie strony są w stanie się wywiązać. Dopiero po ustaleniu budżetu możemy rozmawiać z zawodnikami. Tak to właśnie wygląda w małych klubach. Ale już wkrótce powinniśmy poznać rezultaty walki o sponsorów.

Komentarze (0)