Miłosz Marek: Reprezentacja w ostatnim czasie ma spore problemy ze środkowymi. Wystarczy spojrzeć na mecz z Argentyną i konieczność gry Anny Podolec, problemy zdrowotne Bereniki Okuniewskiej. Widzi pani jeszcze w reprezentacji miejsce dla Doroty Pykosz?
Dorota Pykosz: To pytanie nie jest chyba do mnie. Wszystko zależy od selekcjonera. Ten ostatnio się zmienił i jeśli chodzi o jego pomysł na zespół, to nie ma możliwości zmian i roszad ze względu na zgłoszenie szerokiej kadry. Liczę się z tym, że w przyszłości mogłaby być taka sytuacja i bardzo na nią liczę.
Rozmawiamy o przyjemnych rzeczach, to pora na te mniej radosne. Kogo, jak nie kapitan zespołu spytać, co się stało z TPS Rumia?
- O tym można cały wykład stworzyć. Nie wiem za bardzo czy i jak się tłumaczyć. Było wiele płotków do przeskoczenia, a ta sztuka się nam nie udała. Najważniejsze, że zorganizowaliśmy się od nowa. Zawodniczki, działacze tworzymy coś nowego, coś zdrowego, coś wspaniałego. Wolałabym rozmawiać bardziej o tym co nas czeka, a nie o tym, co się wydarzyło, bo tak naprawdę o tym wszyscy chcą zapomnieć.
Wiadomo, że jednym z głównych czynników rozpadu zespołu były pieniądze. Nie chodzi mi o konkretne deklaracje kwot, ale może pani chociaż powiedzieć, jak duże są to zaległości?
- To nie był głównie powód pieniędzy. To był problem osobisty w relacjach sztabu szkoleniowego i zespołu. Przez to się nie wiązało. Między trenerami a zawodniczkami musi być komitywa, a tego zabrakło. Wiecznie byłyśmy przestraszone i mało skoncentrowane. To był powód niepowodzeń.
Kibice z Rumi ciągle w akcji. Wierzą również w odbudowę swojego klubu / fot. Michał Sobczak
Historia zna przypadki, że po przekształceniach klubu nie było osoby, która spłaciłaby stare zobowiązania. Nie boi się pani takiej sytuacji w Rumi?
- Oczywiście, że nie. Robimy wszystko, co da się zrobić. Ja również pomagam rękami, nogami, wykorzystując sytuacje, które miały miejsce, kiedy byłam w zespole. Znam te dziewczyny, znam obecny zarząd i nie boję się tego, żeby od tej pory ktoś miał o nas jakąś negatywną opinię.
Spodziewała się pani takiego obrotu sprawy przychodząc do TPS?
- Nigdy nic nie wiadomo, różnie w życiu bywa. Kiedyś poszłam do BKS Bielsko-Biała, który był bardzo młody, nie ugrał nic. Według opinii publicznej byłyśmy zlepkiem i startem w jakąś przyszłość, a zdobyłyśmy brązowy medal. Tak naprawę w Muszyniance, ekipie gwiazd, w tym roku również mogło być rożnie. To sport.
Uważa pani ten rok za stracony?
- Zdecydowanie nie! Jeśli chodzi o sportowy aspekt, to na pewno jest jakiś żal. Dla mnie każdy sezon jest jakąś tam nauczką, doświadczeniem. Przyznam, że w trybie ekstremistycznym nauczyłam się bardzo dużo.
Z tego co pani mówi, wynika na to, że chce pani dalej wiązać swoją przyszłość z TPS.
- Na razie to tylko padające z tłumu głosy. Dostałam propozycję objęcia funkcji dyrektora sportowego i organizowania klubu od podstaw. Jestem tam jako wolontariusz i daję z siebie wszystko. Jeszcze nie wiem, czy przyjmę tę ofertę na stałe, bo jestem nieco rozdarta. Ciągle chcę grać, trenować i występować w barwach jakiegoś klubu. Nie twierdze, że nie rumskiego, ale będzie ciężko pogodzić te dwie funkcje.
A więc szykuje się pani do gry w PlusLidze Kobiet?
- O to się właśnie rozchodzi. Bardzo chciałabym pogodzić te dwie funkcje, na których trzeba dać z siebie wszystko, żeby je pogodzić. Mieć czas na odpoczynek i zorganizowanie. Gra w PlusLidze Kobiet to spore obciążenie fizyczne. Równie dużym stresem jest prowadzenie klubu z pozycji dyrektora.
Były już jakieś oferty z ekstraklasy?
- Były, ale nie mogę na razie zdradzić skąd. Tak naprawdę problem jest tylko w tym, czy ja będę chciała grać w PlusLidze Kobiet. Nie mogę mówić, że nie mam żadnej oferty i zostałam na lodzie.