Rumska siatkówka nie zginęła - rozmowa z Dorotą Pykosz, kapitan TPS Rumia
- To, czy zagram w PlusLidze Kobiet zależy wyłącznie ode mnie. Mam oferty, ale chciałabym pogodzić dwie funkcje - twierdzi Dorota Pykosz. Kapitan i najjaśniejsza postać w TPS Rumia nie załamuje rąk po spadku klubu z elity i jak tylko może próbuje postawić go na nogi. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl przyznaje, że padła wobec niej ciekawa propozycja - objęcie stanowiska dyrektora sportowego klubu z Pomorza.
Miłosz Marek
Miłosz Marek: Reprezentacja w ostatnim czasie ma spore problemy ze środkowymi. Wystarczy spojrzeć na mecz z Argentyną i konieczność gry Anny Podolec, problemy zdrowotne Bereniki Okuniewskiej. Widzi pani jeszcze w reprezentacji miejsce dla Doroty Pykosz?
Dorota Pykosz: To pytanie nie jest chyba do mnie. Wszystko zależy od selekcjonera. Ten ostatnio się zmienił i jeśli chodzi o jego pomysł na zespół, to nie ma możliwości zmian i roszad ze względu na zgłoszenie szerokiej kadry. Liczę się z tym, że w przyszłości mogłaby być taka sytuacja i bardzo na nią liczę.
Rozmawiamy o przyjemnych rzeczach, to pora na te mniej radosne. Kogo, jak nie kapitan zespołu spytać, co się stało z TPS Rumia?
- O tym można cały wykład stworzyć. Nie wiem za bardzo czy i jak się tłumaczyć. Było wiele płotków do przeskoczenia, a ta sztuka się nam nie udała. Najważniejsze, że zorganizowaliśmy się od nowa. Zawodniczki, działacze tworzymy coś nowego, coś zdrowego, coś wspaniałego. Wolałabym rozmawiać bardziej o tym co nas czeka, a nie o tym, co się wydarzyło, bo tak naprawdę o tym wszyscy chcą zapomnieć.
Wiadomo, że jednym z głównych czynników rozpadu zespołu były pieniądze. Nie chodzi mi o konkretne deklaracje kwot, ale może pani chociaż powiedzieć, jak duże są to zaległości?
- To nie był głównie powód pieniędzy. To był problem osobisty w relacjach sztabu szkoleniowego i zespołu. Przez to się nie wiązało. Między trenerami a zawodniczkami musi być komitywa, a tego zabrakło. Wiecznie byłyśmy przestraszone i mało skoncentrowane. To był powód niepowodzeń.