Dr Ruben Acosta oświadczył, że co roku boryka się z podobnym dylematem, bo wiele drużyn zasługuje na wyróżnienie w postaci "dzikiej karty". - Uważam jednak, że przyznanie jej w bieżącej edycji Japonii jest najlepszym wyborem. Argumentując swoje postanowienie, Acosta tłumaczył, że w związku z przygotowaniami do Igrzysk Olimpijskich nie było zbyt wiele czasu na zastanawianie się kto jest najbardziej odpowiednim kandydatem. - Japończycy gwarantują bardzo dobrą reklamę telewizyjną. Poza tym wnieśli do federacji oficjalną prośbę o przyznanie "dzikiej karty" i zapewnili, że są gotowi stawić czoła wyzwaniu - przekonuje Ruben Acosta.
Po raz kolejny zatem względy sportowe i idea fair play musiały ustąpić miejsca układowi sił i korzyściom materialnym. Przy całym szacunku dla Dr Rubena Acosty, który ma niewątpliwie wiele zasług w propagowaniu siatkówki na masową skalę, ponownie należy zadać sobie pytanie – czy aby na pewno tędy droga? Czy na niesprawiedliwych i kontrowersyjnych decyzjach FIVB nie ucierpi sport w jego najczystszej formie? Jaki sens ma rywalizacja w grupach fazy interkontynentalnej LŚ o miejsce inne, niż pierwsze, skoro w końcowym rozrachunku nie ma to najmniejszego znaczenia? Jaki w ogóle sens ma idea "dzikiej karty”, skoro o jej przyznaniu decyduje nie wynik sportowej rywalizacji, a względy stricte komercyjne?
Dla formalności należy dodać, że w Final Six LŚ w Rio de Janeiro wystąpi sześć zespołów: Japonia (dzika karta), Brazylia (jako gospodarz), Rosja, USA, Francja lub Serbia, oraz z dużym prawdopodobieństwem Polska.