Pierwsze akcje, pierwsze punkty, pierwsze emocje - wszystko to odcisnęło na zawodnikach obu ekip swoje piętno. Nie bez przyczyny bowiem mówi się, iż pierwszy mecz bywa nieraz najtrudniejszy. Potwierdziły to premierowe minuty tej potyczki, które były w wykonaniu siatkarzy obu ekip dość nerwowe. Lepiej z tremą poradzili sobie Inżynierowie, których blok raz po raz zmuszał bydgoszczan do sukcesywnego powtarzania akcji.
Co ciekawe, w dużej części to właśnie blok gości nie pozwalał podopiecznym Radosława Panasa odskoczyć na kilka oczek. Przez dłuższy czas na parkiecie obserwowaliśmy wzajemne "badanie się". Ze tej swoistej próby sił obronną ręką wyszli gracze Delecty, którzy - w przeciwieństwie do gospodarzy - jak ognia wystrzegali się prostych błędów w ataku i polu serwisowym. Przy stanie 11:14 zdenerwowany niefrasobliwością swoich siatkarzy na skrzydłach Radosław Panas poprosił o przerwę na żądanie. Na niewiele się to jednak zdało. Bydgoszczanie - za sprawą niebywałej konsekwencji w grze z jednej strony i mnożących się pomyłek Inżynierów z drugiej - znacznie powiększyli swoją przewagę i w konsekwencji dowieźli prowadzenie do końca odsłony.
Wydawać by się mogło, że gracze z Warszawy w nie najlepszych nastrojach przystąpią do drugiego seta. Nic bardziej mylnego! Atomowe zbicia i efektywne serwisy już na wstępie pozwoliły im odbudować ich morale. Rywale nie pozostawali im mimo to dłużni, w wyniku czego wywiązała się bardzo wyrównana walka. Ambicja warszawiaków kazała im jednak jak najszybciej wypracować sobie kilka oczek przewagi. Zaowocowało to nieco spokojniejszą grą i dużo ciekawszymi akcjami.
Wraz z biegiem czasu stare grzechy ponownie zadomowiły się na stołecznych sumieniach. Wystarczyło, by Inżynierowie popełnili kilka błędów, a ich przeciwnicy w mig to wykorzystywali. Spora w tym była "zasługa" Patricka Steuerwalda, który często tylko pogłębiał swoim rozegraniem błędy kolegów w przyjęciu. Niesamowicie wysoka skuteczność podopiecznych Piotra Makowskiego nie mogła jednak trwać w nieskończoność. Po pewnym czasie i oni zaczęli się mylić. Omyłki w ofensywie odbijali sobie jednak w innych elementach siatkarskiego rzemiosła i koniec końców po raz drugi w tym meczu złamali gospodarzy swym naporem.
W trzeciej partii stołeczni gracze przez dłuższy czas nie mogli zebrać się w sobie i z werwą powrócić do realnej rywalizacji o końcowe zwycięstwo. Bydgoszczanie z kolei, pewni swego, rośli w siłę. Wydawało się, że przełomowa dla Inżynierów okaże się długa akcja przy stanie 4:7, którą udanym atakiem z pipe'a zakończył Maciej Krzywiecki. I rzeczywiście - tchnęła ona w warszawiaków jakby nowego ducha. Zawodnicy ze stolicy zaczęli od tej pory grać z poświęceniem i wiarą. Zadecydowało to o końcowym rezultacie tej odsłony, którą w widowiskowy sposób wygrali ostatecznie podopieczni trenera Panasa.
Przegrana podziałała na gości niczym płachta na byka. Za wszelką cenę chcieli oni w czwartym secie pokazać, że należy im się wiktoria za trzy oczka. Inżynierowie jednak ani myśleli odpuszczać! Lepszy patent na triumf w tej konfrontacji mieli jednak bydgoszczanie. I choć nie punktowali rywali z zimną krwią, to mieli w tej odsłonie wyraźną inicjatywę po swojej stronie, której nie wypuścili z rąk aż do końca, zwyciężając w całym pojedynku 3:1.
AZS Politechnika Warszawska - Delecta Bydgoszcz 1:3 (15:25, 20:25, 25:19, 13:25)
AZS: Żaliński, Nowak, Szymański, Kreek, Jakopin, Steuerwald, Wojtaszek (libero) oraz Wierzbowski, Mikołajczak, Krzywiecki, Gałązka.
Delecta: Antiga, Wika, Jurkiewicz, Wrona, Lipiński, Konarski, Dębiec (libero) oraz Siltala, Gradowski, Owczarz.
MVP: Stephane Antiga