Zostaliśmy sprzedani, to nie nadużycie - rozmowa z Wojciechem Żalińskim, przyjmującym AZS Politechniki Warszawskiej

Z Wojciechem Żalińskim spotkaliśmy się w poniedziałek po treningu AZS Politechniki Warszawskiej. I choć zadaliśmy mu kilka trudnych pytań, zawsze zachowywał spokój i klasę. O początkach w Radomiu i Skarżysku-Kamiennej, sprzedaniu Jadaru i relacjach w szatni stołecznego zespołu opowiada portalowi SportoweFakty.pl kluczowy zawodnik AZS Politechniki Warszawskiej.

Piotr Stosio: Kobra czy Cisolla, który boiskowy pseudonim częściej słyszysz?

Wojciech Żaliński: Kobra? Pierwszy raz o tej ksywie słyszę, zwykle wołają na mnie Cisolla. Nawet nie wiedziałem, że funkcjonuje taki pseudonim jak Kobra.

Od zawsze więc Cisolla?

- Nie. Cisollą nazwano mnie, gdy grałem jeszcze w Jadarze Radom. Starsi zawodnicy z drużyny Łukasz Kruk, Krzysiek Niedziela i Sebastian Pęcherz. A dlaczego? Nigdy nie dociekałem. Może był to efekt jakiegoś łacha. Wtedy byłem młody, może nieśmiały i nie chciałem pytać kolegów. Cisolla się jednak przyjął i został na stałe.

Podobno twoja kariera sportowa rozpoczęła się od pływania. To prawda?

- Kariery jeszcze nawet nie zacząłem. Wolę używać słowa przygoda, bo karierę to miał może Małysz. Pływanie było zabawą. Zacząłem je trenować, będąc w podstawówce i gimnazjum. Ćwiczyłem przez sześć lat. I zostałem nawet mistrzem województwa świętokrzyskiego, jednak wielkiej przyszłości z tym sportem nigdy nie wiązałem. Z czasem pływanie od ściany do ściany zaczęło wydawać mi się coraz nudniejsze.

Co było potem?

- Piłka nożna i ręczna, ale nie pamiętam w jakiej kolejności. Następnie zacząłem trenować też siatkówkę. I przy niej zostałem, w moim rodzinnym mieście Skarżysku. Potem trafiłem do Jadaru Radom.

Grając w Jadarze otrzymałeś nawet powołanie do kadry.

- To był tylko mały epizod. Przez pół sezonu grałem w pierwszej szóstce, trafiło mi się kilka niezłych meczów i na fali entuzjazmu trener powołał mnie do kadry. Akurat wcześniej zrezygnował z Roberta Prygla i Grześka Szymańskiego i w reprezentacji trwała, może nie posucha - to złe słowo, ale brakowało doświadczonych, klasowych atakujących. I Lozano chciał mnie wypróbować w kadrze. Nie pasowałem jednak do jego koncepcji i szybko z reprezentacji się zwinąłem.

Gdy mieszkałeś w Radomiu, zostałeś podobno pierwszym siatkarzem w Polsce, który widział pumę na wolności?

- Nie chciałbym już o tym mówić, bo było z tego powodu wiele śmiechu.

Powiedz szczerze, jak długo dogryzano ci w szatni Jadaru z powodu filmiku nakręconego przez lokalne medium?

- Docinki zdarzają się do dzisiaj (śmiech). Ale nie przejmuję się za bardzo. Umiem się z siebie śmiać, mam dystans. Czasem lubię sobie pożartować i z siebie i z kolegów. A ja nie jestem może w tym mistrzem, ale zdarza mi się kogoś wypuścić. Czasem nawet siebie!

A kto w szatni Politechniki jest największym żartownisiem?

- Chyba Damian Wojtaszek... Nawet nie chyba, a na pewno. Jest bezkonkurencyjny! Nie zdradzę jednak jego najlepszych numerów, bo mogę je spalić, a Damian pewnie nie raz ich jeszcze użyje. Zdarza mu się kogoś wypuścić i wyśmiać tak, że wszyscy w szatni zrywają boki.

Jak to w końcu było z twoją rolą na boisku. W Jadarze grałeś w ataku i na pozycji przyjmującego.

- W Jadarze zaczynałem nawet jako rozgrywający, grając w zespole młodzików i kadetów. Ale trener Wagner, który wziął mnie do pierwszej drużyny Jadaru, stwierdził, że nie nadaję się do odbijania piłki i powinienem być przyjmującym. Kiedyś natomiast była sytuacja, że pierwszy atakujący Marco Liefke nie mógł grać dalej. Doznał kontuzji, bądź po prostu grał słabo i trenerzy chcieli coś zmienić. Z braku laku otrzymałem szansę i zagrałem kilka spotkań na pozycji atakującego. I w kolejnym sezonie grałem właśnie na prawym skrzydle. Potem jednak znowu wróciłem na przyjęcie, również ze względu na potrzebę chwili.

Jak wspominasz współpracę z trenerem Wagnerem? Mówi się o nim, że niemal rzuca nożami na treningach, a już grubym słowem na pewno.

- Zdarza mu się przeklinać, nie da się ukryć. Nie uważam, żeby było to złe. Czasami trzeba kogoś zmobilizować mocniejszymi słowami. Trener Wagner dużo ich używa, ale ja wspominam go bardzo miło.

źródło: azspw.com

Po sezonie 2009/10 prezes Kupidura sprzedał akcje klubu, co spotkało się z negatywnymi opiniami zawodników, twoimi również.

- Nie chcę wypowiadać się za innych, bo w Jadarze było kilku graczy wiążących przyszłość z klubem. Ja byłem wtedy bardzo niezadowolony i nie potrafiłem zrozumieć decyzji prezesa. Z perspektywy czasu cieszę się, że wyjechałem z Radomia i trafiłem do Politechniki.

Swoje niezadowolenie pokazałeś na swoim profilu w jednym z portali społecznościowych, co podchwycił portal podsiatka.pl. Napisałeś "Po ch... fest" i "Sprzedali nas jak paczkę fajek". Czy dzisiaj, półtora roku od tamtego wydarzenia nadal uważasz, że zostaliście sprzedani właśnie jak paczka papierosów?

- Wtedy użyłem podobnych określeń pod wpływem emocji. Wówczas uważałem, że sprzedaż klubu była zachowaniem wobec zawodników nieeleganckim. Wiadomo, prezes podjął decyzję biorąc pod uwagę aspekt biznesowy, a my byliśmy tylko pionkami. Zostaliśmy po prostu sprzedani, więc to słowo nie jest nadużyciem.

Masz żal do prezesa Kupidury?

- Kiedyś miałem, ale teraz już nie. Naprawdę.

Z Radomia wywodzi się kilku niezłych siatkarzy. Czy wynika to ze słabości futbolu w tym mieście?

- Radom zawsze był silnym ośrodkiem siatkarskim tak jak Częstochowa, albo Olsztyn. Jest kilka miast, które zawsze kojarzyły się z dyscypliną, którą uprawiam. Poza tym siła siatkówki wiąże się z dobrym szkoleniem młodzieży, a to w Radomiu jest obecnie chyba najlepsze w Polsce. Pamiętam, że będąc juniorem zdobyłem wicemistrzostwo Polski, a kolejne dwa roczniki były nawet najlepsze w całym kraju.

Grając w Radomiu podjąłeś studia na Politechnice Radomskiej...

... próbowałem tylko. Nie udało mi się jednak ich ukończyć i pogodzić z treningami, mimo że studiowałem Wychowanie Fizyczne. Nie chcę zwalać niepowodzeń na wykładowców, bo to mój problem. Wydawało mi się jednak, że będąc na takim kierunku i uprawiając sport będę mógł liczyć na pobłażliwość od czasu do czasu. Było odwrotnie. Dlatego, że grałem w siatkówkę, miałem więcej problemów na uczelni.

Porozmawiajmy o Politechnice. Stołeczny klub w poprzednim sezonie grał więcej niż nieźle. Ty jednak stałeś częściej w kwadracie dla rezerwowych.

- Nie ma co ukrywać, że w zeszłym roku na mojej pozycji występowali dwaj zawodnicy grający obecnie w pierwszej szóstce reprezentacji i miałem marne szanse na wygranie rywalizacji z nimi. Kilka szans występów jednak dostałem i chyba nie mogę powiedzieć, żebym ich nie wykorzystał. Nie wiem jak oceniali mnie kibice i zarząd klubu, ale po rozmowie z trenerem dowiedziałem się, że był ze mnie zadowolony.

Dzisiaj jesteś podstawowym zawodnikiem AZS. Jak oceniasz swoją pozycję w drużynie i w szatni?

- Oprócz Marcina, Grześka i naszych obcokrajowców jestem chyba najbardziej doświadczonym zawodnikiem. Nie czuję jednak, że z tego powodu mam silniejszą pozycję. Jest w naszym zespole kilku chłopaków z rocznika 1988 i 1989, z tego samego pokolenia i nie ma żadnego wywyższania się. Wszyscy traktujemy się tak samo.

źródło: azspw.com

Czy uważasz, że jesteś jednym z liderów Politechniki?

- Nie, bo lider powinien grać równo we wszystkich meczach. To taki gość, który nie zawodzi. A tego o sobie nie mogę powiedzieć. Zdarzały mi się spotkania, w których grałem kompromitująco, w innych lepiej, a jeszcze innym razem po prostu dobrze. Na pewno nie na tyle równo, żebym mógł nazwać się liderem zespołu.

A nie uważasz, że mając 23 lata powinieneś już odważnie, śmiało powiedzieć, że zdajesz sobie sprawę, że po prostu wiele od ciebie zależy w drużynie Politechniki?

- To akurat wiem, zdaję sobie sprawę, że grając w pierwszej szóstce nie mogę liczyć na pomoc innych, tylko muszę wziąć odpowiedzialność na swoje barki. Nie boję się jej. Wiem, że będę rozliczony ze swojej gry po sezonie, jednak - podkreślam, nie czuję się liderem zespołu. Może jest to związane z cechami charakteru, które mam, bądź których mi brakuje.

Politechnika na razie zawodzi. Cztery punkty w 7 meczach to wynik słaby, bądź nawet bardzo słaby.

- To zależy. Nie powiem, że to dobry rezultat, bo wtedy ośmieszyłbym się. Jednak trzeba wziąć pod uwagę budżet klubu, oczekiwania przed sezonem, możliwości drużyny. Analizując na chłodno sytuację naszego klubu, to nie wiem, czy 4 punkty są złym wynikiem. Tym bardziej, że przed nami dwa mecze z drużynami, które są z naszego pułapu. Może więc być tak, że zdobędziemy po przerwie w rozgrywkach sześć punktów i nagle będziemy mieli 10 oczek. Może być też inaczej, przegramy dwa spotkania i staniemy się czerwoną latarnią PlusLigi. Jest stanowczo za wcześnie na ocenianie Politechniki.

Czy nie miałeś obaw po pierwszym meczu z Delectą, że trafisz na ławkę rezerwowych? Zdobyłeś wówczas jeden punkt ze skutecznością ataku zbliżoną do 5 procent.

- To chyba mój niechlubny rekord życiowy. A wracając do pytania, to nie obawiałem się. We wszystkich sparingach trener Panas na mnie stawiał. Wiedziałem więc, że jeśli solidnie przepracuję kolejny tydzień, poważnie podejdę do problemu gry w meczu z Delectą, to dostanę kolejną szansę. A potem już od kolejnych spotkań będzie zależał mój byt w pierwszej szóstce.

Plus zmian przed sezonem jest jeden - Politechnika na pewno nie spadnie. Jak środowisko siatkarskie przyjęło pomysł zamknięcia PlusLigi?

- Na pewno pomysł włodarzy ligi nie przekłada się na mobilizację przed meczami. Nie wychodzimy na parkiet z myślą, że i tak nie spadniemy. Gramy dla kibiców, sponsorów, siebie samych i zawsze staramy się wygrać. A system rozgrywek nie ma wielkiego znaczenia.

A kto w szatni Politechniki ma najwięcej do powiedzenia? I kto najczęściej krytykuje najmłodszych w zespole?

- Chyba Marcin Nowak. Nie krytykujemy się jednak nawzajem, tak, żeby były pretensje. Dajemy raczej wskazówki. Marcin dużo się udziela, ale nie w formie upominania. Ma wiele doświadczenia, więcej meczów zagrał niż niejeden z nas obejrzał. Musimy więc go słuchać, tym bardziej, że jest kapitanem.

źródło: azspw.com

Po przyjściu do Politechniki znacznie nabrałeś masy mięśniowej. Czy trener Panas duży nacisk kładzie na treningi w siłowni?

- Znajomi często mi o tym mówią. Ostatnio nawet słyszałem, że jestem gruby. Niedawno robiliśmy badania i okazało się na początku sezonu, że przytyłem osiem kilogramów. Wszystkich łącznie ze sztabem szkoleniowym to zaciekawiło. Zrobiliśmy więc badanie tkanki tłuszczowej i w porównaniu z poprzednim rezultat był podobny, jednak ważę znacznie więcej. Na pewno inaczej wyglądam, ale też solidnie trenuję w siłowni. Można powiedzieć, że przyłożyłem się w ostatnich dwóch latach, bo grając w Jadarze trenowałem mniej.

Co dalej? Twój kontrakt wygasa za pół roku.

- Nie mam pojęcia. Chciałbym wiedzieć, bo każdy lubi stabilizację, ale moja przyszła gra w Politechnice będzie zależała od tego, czy klub będzie zainteresowany przedłużeniem umowy i czy ja będę zadowolony z klubu oraz czy inne będą chciały mnie pozyskać. Nie przywiązałem się szczególnie do Warszawy, żeby już dzisiaj powiedzieć, że ze wszelką cenę będę chciał zostać w Politechnice. Są jeszcze inne, różne aspekty. Tym bardziej, że założyłem rodzinę, a w maju, gdy sezon będzie zbliża się ku końcowi, zostanę ojcem.

Komentarze (0)