Kiedy, jak nie teraz? - rozmowa z Grzegorzem Kokocińskim, środkowym Farta Kielce

Zawodnicy Farta Kielce nie mają ostatnio dobrej passy. W piątek przegrali już szóstą potyczkę z rzędu. Nic więc dziwnego, że widzą w swojej grze wiele mankamentów. Na pocieszenie pozostaje im jeden punkt zdobyty w stolicy, lecz na pewno nie jest on szczytem ich marzeń. O ostatnich wynikach Farta i niedalekiej przyszłości zespołu w rozgrywkach rozmawialiśmy z kieleckim środkowym, Grzegorzem Kokocińskim.

Joanna Seliga
Joanna Seliga

Joanna Seliga: W meczu z Inżynierami przełomowy był set trzeci, prawda? Od pewnego momentu wydawało się, że się wręcz ocknęliście, pokazaliście zupełnie inne oblicze, nową jakość.

Grzegorz Kokociński: Jeszcze w trzecim secie przegrywaliśmy 2:7. Zdaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że nie możemy tak dalej grać. Kolejne już spotkanie wymykało nam się z rąk i powiedzieliśmy sobie: Jeżeli nie w tym meczu, to kiedy?! Gdybyśmy mieli przegrać następną konfrontację 0:3, bylibyśmy już totalnie zdołowani. Trener wykonał kilka zmian, zebraliśmy się do kupy, zaryzykowaliśmy i po prostu ta nasza gra jakoś nam się zazębiła. Bardzo żałuję, że stało się to tak późno.

Właśnie - gdyby wasze przebudzenie nastąpiło odrobinę wcześniej, jeszcze w drugiej odsłonie, być może byłaby szansa na komplet punktów. A tak polegliście w tie-breaku.

- Prowadziliśmy jeszcze co prawda w tie-breaku 9:7, lecz być może kilka naszych decyzji było błędnych. Do połowy piątej partii to my, można powiedzieć, zablokowaliśmy przeciwników. Niestety po zmianie stron gdzieś nam to wszystko uciekło.

Do tego momentu to wy mieliście inicjatywę w ostatnim secie. Jak to się stało, że tak nagle sytuacja odwróciła się o niemalże sto osiemdziesiąt stopni?

-  Zepsuliśmy zagrywkę i przy naprawdę dobrym przyjęciu nie mogliśmy skończyć piłki. Rywale odpuścili na pewno naszych środkowych i skoncentrowali się na skrzydłowych, co im zaprocentowało na siatce.Wtedy też trzykrotnie nas zablokowali i wszystko się odwróciło. Zabrakło nam później tych dwóch akcji, które powinniśmy byli zakończyć znacznie wcześniej.

Z perspektywy całego spotkania na plus należałoby chyba ocenić przede wszystkim postawę rozgrywającego Michała Kozłowskiego, który poderwał was niejako do walki.

- Wydaje mi się, że Michał wprowadził troszkę spokoju w nasze poczynania. Zresztą dał dobrą zmianę już nie pierwszy raz. W poprzednich potyczkach jego wejścia też okazywały się trafne. W tym spotkaniu naprawdę dobrze prowadził naszą grę. Zobaczymy, jak to będzie w następnym meczu.

Kolejna konfrontacja przegrana, choć na osłodę macie jedno oczko. Patrząc na przebieg tego pojedynku, jest ono dla was satysfakcjonujące?

- Fajnie, że jest ten jeden punkt. Chociaż tak naprawdę... Dwa oczka były zdecydowanie na wyciągnięcie ręki.

Nie wydaje się panu, że trochę sparaliżowały was okoliczności tego meczu? Spora stawka, bezpośredni rywal... Teoretycznie spotkanie jak każde inne, ale jednak dość istotne dla układu sił w tabeli.

- Wydaje mi się, że tak. Wiadomo - Politechnika mogła, a my musieliśmy wygrać. Po prostu musimy zacząć zwyciężać, musimy zacząć coś grać! Gdybyśmy teraz przegrali za trzy punkty, rywale z Warszawy już kompletnie by nam uciekli. Może byliśmy za bardzo zdenerwowani, może za bardzo chcieliśmy i nam nie wychodziło - zwłaszcza w drugiej partii, w której pozwalaliśmy rywalom odjeżdżać na kilka punktów, potem ich goniliśmy, ale i tak zdawało się to na nic, bo ich przewaga była już za duża...

Miejsce szóstce nie jest mimo to nieosiągalne. O co teraz tak naprawdę walczycie?

- Cały czas walczymy o play-offy, bo przed nami jeszcze naprawdę długa droga do tego, aby znaleźć się w czołowej ósemce. Do rozegrania pozostało bardzo dużo spotkań. W starciu z AZS-em wykonaliśmy przynajmniej część swojej roboty. Aktualnie tracimy do Politechniki trzy punkty. Swojego meczu w tej kolejce nie rozegrali jeszcze częstochowianie (spotkanie pomiędzy Tytanem AZS Częstochowa a PGE Skrą Bełchatów odbędzie się w niedzielę o godzinie 18 - przyp. red.), więc na chwilę obecną nasza strata do nich wynosi tylko dwa oczka.

Suche dane, puste - na pozór - liczby, ale jednak mówiące wiele - kontakt punktowy został zachowany.

- Tak, jest wciąż ten kontakt, dlatego wszystko jeszcze przed nami. Gramy teraz w Bydgoszczy, w naszej hali czekają nas z kolei potyczki z AZS-em Olsztyn i Treflem Gdańsk. Będą to na pewno mecze do wygrania i zgarnięcia kompletu punktów.

Skoro stawka tej potyczki trochę związała wam nogi, czy nie należałoby zmienić przed kolejnymi pojedynkami nastawienia?

- Przede wszystkim musimy uwierzyć w siebie, w to, że potrafimy grać. Udowodniliśmy w tym meczu, że jak zbierzemy się w sobie, to niezależnie od tego, kto jest na boisku, umiemy grać naprawdę razem, naprawdę dobrze. Chcemy zacząć grać skuteczniej od pierwszych piłek, nie możemy pozwalać przeciwnikom na odskakiwanie od razu na początku setów na trzy, cztery punkty. Inaczej jest później gonitwa, nerwówka. Każdy błąd nas deprymuje.

A jeśli chodzi o elementy techniczne?

- Trzeba jeszcze poprawić przyjęcie i zagrywkę... Właściwie wszystko po trochu. Na pewno z dobrym nastawieniem pojedziemy teraz na mecz do Bydgoszczy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×