Mała rekompensata hegemonów - relacja ze spotkania Arkas Izmir - Trentino Volley

Zdjęcie okładkowe artykułu:  /
/
zdjęcie autora artykułu

Arkas Izmir przekonał się boleśnie, że Trentino Volley wcale nie znajduje się w złej dyspozycji. Podopieczni Radostina Stojczewa bardzo szybko powetowali sobie porażkę w półfinałowym starciu z Zenitem Kazań. Klubowi mistrzowie świata bez problemów ograli sensację z Turcji, która turniej w Łodzi zakończyła bez zdobycia nawet jednej partii.

W tym artykule dowiesz się o:

Mecz o tylko trzecie miejsce czy aż o brązowy medal? W zupełnie innych nastrojach do pierwszego niedzielnego starcia łódzkiego Final Four podchodziły zespoły z Turcji oraz Włoch. Arkas Izmir, sensacyjny uczestnik najważniejszego klubowego turnieju w Europie, ciągle miał szanse osiągnąć najlepszy wynik w historii. Z kolei światowy hegemon, Trentino, walczyło o zachowanie twarzy po bolesnej porażce z Zenitem Kazań. Jedno było pewne - żadna z ekip nie zamierzała odpuszczać.

Za wygraną nie dawali również polscy kibice, którzy licznie stawili się punktualnie na pierwszy gwizdek sędziego Bela Hobora. Atlas Arena nie zapełniła się w stu procentach, ale na trybunach zasiadało około dziesięć tysięcy pasjonatów siatkówki.

W większej części byli oni fanami zespołu z Trydentu, co raz po raz wyrażali głośnymi brawami. Swoich sympatyków znaleźli również sobotni przeciwnicy Skry Bełchatów, ale byli oni mniejszością.

Nikt nie wyobrażał sobie jednak innego scenariusza, aniżeli pewnego zwycięstwa podopiecznych Radostina Stojczewa.  Początek był jednak wyrównany, a do pierwszej przerwy technicznej przyjezdni z półwyspu Apenińskiego nie potrafili narzucić swojego stylu gry. Kiedy to się stało, nie mieli problemu z szybkim odskoczeniem od teamu znad Bosforu. Klubowi mistrzowie świata grali na bardzo wysokim procencie w ataku. Po drugiej stronie siatki takim wynikiem mógł pochwalić się jedynie Liberman Agamez.

Faworyci pojedynku na drugiej przerwie technicznej prowadzili już różnicą czterech oczek i nie zamierzali zwalniać tempa. Na nieszczęście Turków, drobnego urazu nabawił się Justin William Duff, który do tej pory radził sobie całkiem dobrze. Gra podopiecznych kanadyjskiego trenera, Glenna Hoaga wyglądała coraz gorzej z każdą minutą. Co ciekawe, ekipy zdobyły w secie tyle samo punktów po swoich udanych zagraniach - po 14. Jednak zastraszająca ilość pomyłek Arkasa (aż 11!) zadecydowała o sukcesie Trentino 25:20.

Włosi postanowili pójść za ciosem od samego początku kolejnej części gry. Postrach pośród tureckich przyjmujących siały serwisy Osmanego Juantoreny, który wyprowadził swój team na prowadzenie 7:1. Rywale zdołali przerwać słabą passę dopiero przy pomocy... kibiców w Atlas Arenie. Głośne liczenie od razu pozytywnie zadziałało na Kevina Hansena, który odważnie posłał piłkę do szóstej strefy, skąd dobrze zaatakował jeden z jego kolegów.

Był to jeden z nielicznych zrywów Arkasa, który w drugim secie stanowił już tylko tło dla rozkręcającego się Trentino. Pełna swobodę w rozegraniu miał Brazylijczyk Raphael, który decydował się na odważniejsze zagrania. Ładna dla oka siatkówka Włochów szybko przyniosła efekty. Przewaga dochodziła do aż dziesięciu punków różnicy. Trener Stojczew, w bezpiecznej końcówce, dał szanse na pokazanie się polskiej publiczności Łukaszowi Żygadle, który za każdym razem był witany niezwykle owacyjnie. Turcy walczyli jedynie o jak najmniejszy wymiar kary. Pomogło w tym drobne rozluźnienie, które wkradło się w szeregi hegemonów Włoch, którzy stracili pięć oczek z rzędu. Było to jednak dopiero przy stanie 23:17. Bez ingerencji Radostina Stojczewa udało się dokończyć seta z wygraną. Ostatecznie licznik punktów po stronie rywali zatrzymał się na 19.

Pierwsze piłki kolejnej partii nie zapowiadały kolejnego, tak stanowczo wygranego seta. Do stanu 6:6 ekipy grały punkt za punkt. Kluczowym momentem okazał się blok na Agamezie. Na zagrywce pojawił się Matej Kazijski i rozstrzelał Arkas. W mig na tablicy świetlnej pojawił się wynik 13:6. Seria mogła zakończyć się wcześniej, ale niecodziennego i niedozwolonego bloku dopuścił się Ahmet Tocoglu, który zatrzymał piłkę, która uderzyła w sam środek siatki.

Tak wypracowana przewaga była wystarczająca, aby zupełnie podłamać Arkas. Podopieczni Glenna Hoaga nie byli w stanie podtrzymać równej gry. Brakowało mocnej i odrzucającej zagrywki, którą to Zenit pokonał Trentino. Tego elementu z pewnością zabrakło. Zarówno Raphael, jak i Łukasz Żygadło mieli pełną dowolność w rozegraniu, co skrzętnie wykorzystywali.

Ostatecznie Włosi ostatnią partię wygrali 25:19, a ostatni punkt był dziełem Juantoreny, który oszukał blok rywali. Wywołało to aplauz na trybunach, jednak nie w obozie drużyny poprzednich zwycięzców Ligi Mistrzów. Zespół wkroczył na boisko tak, jakby wygrał kolejny ligowy mecz, a nie brązowy medal klubowych zmagań najlepszych zespołów w Europie. Trudno się temu dziwić - apetyty były zdecydowanie większe.

Arkas Izmir - Trentino Volley 0:3 (20:25, 19:25, 19:25)

Arkas: Subasi, Agamez, Bravo, Hansen, Gok, Duff, Sahin (libero) oraz Subasi, Hascan, Tendar oraz Hascan, Perrin, Tocoglu.

Trentino: Raphael, Stokr, Djurić, Birareli, Kazijski, Juantorena, Bari (libero), Colaci (libero) oraz Sokołow, Żygadło.

Sędziowie: Bela Hobor (pierwszy) oraz Philippe Vereecke (drugi).

Widzów: 10 000

Z Łodzi, dla SportoweFakty.pl, Miłosz Marek

Źródło artykułu:
Komentarze (0)