Kinga Popiołek: Wreszcie wygrana nad Politechniką i w dodatku obyło się bez pięciu setów.
Łukasz Wiśniewski: Zgadza się. Tym bardziej, że ostatnie spotkania w lidze przegrywaliśmy po tie-breakach, tak że wiedzieliśmy, iż Politechnika jest w naszym zasięgu. Przede wszystkim chcieliśmy wyjść zdeterminowani na boisko i pokazać się z jak najlepszej strony. Udało się.
Nie było jednak walki punkt za punkt od początku do końca, przestoje się przytrafiały.
- Co prawda, wynik tych pierwszych trzech setów może wskazywać, że spotkanie było bardzo zacięte - momentami, owszem, było - ale w trzecim secie prowadziliśmy bardzo wysoko i po raz kolejny Paweł Mikołajczak pokazał się z nieobliczalnej strony na zagrywce.
Znowu Mikołajczak napsuł wam sporo krwi.
- Tak. Chwała chłopakom przyjmującym za to, że przetrzymali ten moment z uśmiechem na ustach, bo już nic nie pozostawało, zrobiliśmy przejście i poszło.
Wybraliście dobry moment na wcielenie w życie powiedzenia "do trzech razy sztuka".
- Fajnie, że wygraliśmy 3:1 i nie doprowadziliśmy do tie-breaka. Jest to zaliczka, nie powiedziałbym, że spora, bo tak naprawdę dopiero 50 proc. Wiemy, że Politechnika przyjedzie do nas i będzie ryzykować, ale mam nadzieję, że przy naszej publiczności będzie im ciężko, my również postawimy tak trudne warunki jak w Warszawie i sięgniemy po ten puchar. Nie ukrywam, że bardzo tego chcemy.
W tym spotkaniu prezentowaliście odmienny styl gry, niż ten, jaki można było oglądać w ligowych starciach z Politechniką. Trener Marek Kardoš wyznaczył specjalne zadania taktyczne?
- Odnośnie taktyki nie mogę nic zdradzać, bo jeszcze czeka nas rewanż (śmiech).
To może inaczej: widać było zdecydowaną poprawę w zagrywce, niewiele piłek zostało zmarnowanych.
- Drugi mecz ligowy w Legionowie pokazał, że gdy nasza zagrywka nie jest bardzo często psuta, ale dostarczana przeciwnikowi na drugą stronę, i gdy Patrick Steuerwald ma przyjęcie w punkt, to naprawdę potrafi rozrzucić blok. Tym bardziej, że przy prostym przyjęciu nie skoczyć do Marcina Nowaka czy Ardo Kreeka - wiadomo, jak to się kończy: szybki atak i punkt. Na pewno w każdym meczu zagrywka odgrywa ważną rolę, w tym też, ale myślę, że z przeciwnikiem takim, jak Politechnika dużo bardziej liczy się cierpliwość. Bo to, co oni bronią - naprawdę, chwała im za to. Nastawiamy się na ciężką walkę w sobotę.
Duże pokłady cierpliwości przydadzą się w spotkaniu rewanżowym, bowiem wygrywając na placu gry przeciwnika, czujność może zostać uśpiona. Trener Kardoš uczula was na to?
- Myślę, że sami będziemy uczuleni. Mam nadzieję, że sami w sobie nie będziemy wytwarzać pewnej presji, bo to naprawdę potrafi plątać nogi. Chciałbym, żebyśmy wyszli do rewanżu na luzie, z uśmiechem na twarzy i od pierwszej piłki będziemy dawać z siebie wszyscy 100 proc. Zarówno ci, którzy znajdą się na boisku, jak i zawodnicy z kwadratu, a zmiany pojedyncze czy podwójne będą dawały efekt - tak jak w pierwszym meczu.
Wtorek, 28 marca to dla pana ważny dzień: poza wygraną w pierwszym meczu finału Pucharu Challenge otrzymał pan powołanie od Andrei Anastasiego. Jaka była reakcja? A może to było oczywiste, że po takim sezonie powinien się pan znaleźć w kadrze?
- Żadna oczywistość - wręcz przeciwnie: wielka radość. Bardzo się cieszę z powołania. Jadę tam po naukę, bo mam dopiero 23 lata, mimo że Piotrek Nowakowski jest ode mnie starszy tylko o 2 lata to ma na swoim koncie rozegranych kupę meczów, zdecydowanie więcej ode mnie. Czy to od niego, czy od Marcina Możdżonka można się wiele nauczyć, podpatrywać i po to tam pojadę. Nie jestem kluczową postacią tej kadry, zamierzam pomóc. Jeżeli tylko dostanę swoją szansę, to mam nadzieję, że wykorzystam ją.
Powiedział pan, że nie jest kluczową postacią kadry - to jest celem dla pana, by taką postacią się stać?
- Myślę, że każdy sportowiec o to walczy. Mam nadzieję, że na tym drugim dla mnie powołaniu się nie zakończy, że będę dalej brany pod uwagę w planach trenera Anastasiego.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)