To był cudowny mecz - rozmowa z Ryszardem Boskiem, dyrektorem sportowym AZS-u Częstochowa

Z Ryszardem Boskiem, dyrektorem sportowym Tytana AZS, rozmawialiśmy bezpośrednio po wygranej Akademików z Częstochowy w Pucharze Challenge. Mistrz olimpijski i mistrz świata w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl dzielił się wrażeniami z meczu AZS Częstochowa - Politechnika Warszawska i wspominał wygraną Płomienia Milowice w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych.

Arkadiusz Dziublak: W 1978 roku, wraz z drużyną Płomienia Milowice, wywalczył pan Puchar Europy Mistrzów Krajowych. Czy można porównać wygraną Płomienia ze zwycięstwem AZS-u w Pucharze Challenge?

Ryszard Bosek: Porównanie jest takie, że w obu przypadkach, wtedy i dzisiaj wygrywa się puchar, pozostałe elementy są całkiem różne. Choć Challenge Cup może nie jest najważniejszym z pucharów, niemniej jednak to bardzo cenne trofeum i cieszę się z wygranej AZS-u. Tytan pokazał, że jest najlepszą drużyną w rozgrywkach.

Tytan AZS prowadził w meczu rewanżowym z Politechniką Warszawską 2:0, a jednak nie potrafił postawić kropki nad i. Czego zabrakło, aby częstochowianie wygrali to spotkanie i uniknęli tak nerwowej końcówki?

- Ze strony Tytana zabrakło przede wszystkim dobrej zagrywki. Politechnika przegrywając 0:2 nie miała nic do stracenia i w takich sytuacjach często przegrywająca drużyna zaczyna grać lepiej, czego byliśmy świadkami w hali Polonia.

Czy wierzył pan w wygraną częstochowskiego zespołu w złotym secie, gdy na tablicy pojawił się wynik 6:0 dla Politechniki?

- Nie jest łatwo wierzyć w wygraną, gdy rywal prowadzi 6:0, ale złoty set to była już szósta partia w tym meczu. W tak długim pojedynku wszyscy siatkarze są już zmęczeni i popełniają błędy, więc każde rozstrzygnięcie jest możliwe.

Niebiosa sprzyjały Tytanowi?

- AZS odniósł zwycięstwo w niesamowitych okolicznościach. Okazuje się, że cuda się zdarzają - szczególnie pod Jasną Górą. Ale tak na serio, to był cudowny mecz i obydwa zespoły zasłużyły na słowa uznania.

Gdy w 1978 roku Płomień Milowice tryumfował w PEMK trenerem zespołu był Aleksander Skiba, który wcześniej grał wspólnie z panem w reprezentacji Polski. Po zakończeniu kariery sportowej zajął się pracą trenerską. Podobna sytuacja miała miejsce w AZS-ie - trener Marek Kardos jeszcze dwa sezony temu występował w szeregach Akademików z Częstochowy, a obecnie kieruje drużyną z ławki trenerskiej. Czy taka sytuacja może mieć wpływ na wyniki sportowe zespołu?

- W takich przypadkach należy zapomnieć o tym, że trener był kolegą z parkietu i wykonywać karnie wszystkie jego polecenia. Wyniki sportowe zespołu nie zależą od tego, czy trener był wcześniej siatkarzem, czy też nie. Czy jest to młody trener, czy doświadczony. Liczy się tylko to, czy jest dobrym trenerem, czy złym. Czasami zdarza się tak, że młody trener podejmuje bardziej ryzykowne decyzje, które niejednokrotnie przynoszą pozytywne rezultaty.

Jak pan wspomina okres gry w barwach Płomienia Milowice, który walczył wówczas o europejskie puchary?

- Płomień z końca lat 70-tych można porównać do współczesnej Skry Bełchatów. W zespole z Milowic grało wtedy kilku reprezentantów Polski. W drużynę były zainwestowane spore pieniądze. Na turniej finałowy PEMK jechaliśmy z nadzieją na wygraną, ale żeby osiągnąć sukces trzeba było być jeszcze zgranym zespołem i Płomień wtedy był taką drużyną. Trener nie musiał specjalnie nami kierować, doskonale wiedzieliśmy co mamy robić i dążyliśmy do wyznaczonego celu.

Mistrzowie świata i mistrzowie olimpijscy w składzie Płomienia, to była gwarancja na wygraną w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych?

- To nie była wcale łatwa sprawa. W tamtym czasie było kilka naprawdę silnych europejskich zespołów, chociażby Aero Odolena Voda, z którym rywalizowaliśmy w finale w Bazylei. Zespół z Czechosłowacji miał bogatego sponsora - fabrykę samolotów, a w jego szeregach występowało kilku reprezentantów kraju. Nikt nam więc zwycięstwa nie dał za darmo.

Komentarze (0)