Marek Knopik: Po pierwszym katastrofalnym występie, drużyna ZAKSY odbudowała swoją grę i doprowadziła do remisu. Chyba spadł panu kamień z serca?
Kazimierz Pietrzyk: To nie kamień, to ogromny głaz spadł mi z serca. Dla mnie było niewyobrażalne, by nasz zespół zagrał taki mecz jak ten środowy w naszej hali. Obserwowałem drużynę podczas treningów w ostatnim tygodniu. Wszystko wyglądało znakomicie, a zagrywka wręcz rewelacyjnie. Tymczasem podczas pierwszej potyczki z Resovią zawodnicy byli jakby nieobecni. Ja osobiście nie pamiętam takiego spotkania w wykonaniu zespołu z Kędzierzyna-Koźla i o tym meczu też trzeba szybko zapomnieć. Na szczęście mamy to już za sobą. Zachowaliśmy szanse na awans do finału, a że w Rzeszowie potrafimy wygrywać już pokazaliśmy.
W drugim, wygranym przez was spotkaniu, pokazaliście już wszystko na co was stać w tym fragmencie sezonu?
- To jeszcze nie był szczyt możliwości zespołu ZAKSY. Są rezerwy, chociażby w grze Antonina Rouziera. Zagrywka mu nie wchodziła, a z jego atakami było różnie. Guillaume Samica to oddzielny temat. Będziemy teraz powoli wchodzili w ten rytm meczowy i na pewno nie będziemy grali gorzej.
Co chodziło panu po głowie przez te 20 godzin dzielące jedno spotkanie od drugiego. Nie było momentów zwątpienia?
- Wierzyłem przede wszystkim w to, że drugi pojedynek będzie wyglądał inaczej i nasi siatkarze zaprezentują się na miarę obecnych umiejętności. Tak się też stało. Poprawiliśmy poziom własnej gry i wywalczyliśmy zwycięstwo. Było ciężko, ale najważniejszy jest wynik.
Istotne jest chyba również to, że sami zawodnicy się nie załamali i przystąpili do kolejnego meczu z wiarą. Przecież psychika w siatkówce odgrywa bardzo ważną rolę.
- Oczywiście, że psychika jest bardzo ważna i siatkarze teoretycznie mają ją silną. Jednak jak przychodzą ważne fragmenty rywalizacji to większość z nich ma tą rękę usztywnioną. W naszej drużynie było to widać szczególnie w polu zagrywki. Na pewno stać ich na znacznie więcej, ważne jednak, że i tyle starczyło do jednej wygranej na własnym parkiecie.
Wynik 1:1 nie jest chyba idealny, bo teraz wyjeżdżacie na dwa mecze do Rzeszowa?
- Nie podlega dyskusji, że nie jest, natomiast mogło być również 0:2 i wtedy byłaby to katastrofa. Tym jednym zwycięstwem wywalczyliśmy sobie respekt u rywali. Oni nie będą mogli podejść na luzie do spotkań w Rzeszowie. Przy takim wyniku sprawa jest otwarta i będziemy walczyć dalej o awans do finału PlusLigi.
Pojedynki pomiędzy zespołami z Kędzierzyna-Koźla i Rzeszowa zawsze były pasjonujące, ze zwrotami sytuacji. Sprawa awansu może się więc rozstrzygnąć dopiero w piątym meczu.
- Czytając różne publikacje, natknąłem się na wiele takich, w których autorzy przewidują właśnie scenariusz pięciu spotkań w naszej rywalizacji z rzeszowianami. Uważam, że to dobrze dla kibiców, bo czeka ich jeszcze spora dawka emocji. Oby tylko nie musieli już oglądać takich występów, jak ten nasz pierwszy we własnej hali. Myślę jednak, że to im już nie grozi.
Dodałbym jeszcze, że oby nie było również podobnego spotkania jak to drugie, jeśli chodzi o liczbę przerw w meczu i zawirować z udziałem sędziów.
- Ta spora dawka emocji, niekoniecznie sportowych, dobitnie świadczy o stawce meczu i nerwowością z tym związaną. Okazuje się, że nie tylko udziela się to siatkarzom, ale również osobom nie występującym na parkiecie. To oczywiście psuje widowisko, ale przecież wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.
Panie prezesie, jak mogą wpłynąć na drużynę ZAKSY doniesienia prasowe, informujące o przejściu Michała Ruciaka do Resovii w momencie, kiedy toczy się bezpośredni bój tych ekip o finał PlusLigi?
- Na konferencji prasowej przedstawiciele Resovii nie chcieli sprawy komentować i zaprzeczyli, jakoby mieli prowadzić jakiekolwiek rozmowy z Michałem. W mojej opinii są to perfidne działania niektórych menadżerów, a chodzi głównie o podbicie ceny. Najwyższy czas, by związek zrealizował postulat wysuwany przez kluby od kilku lat, by licencjonować taką działalność. Tak właśnie jest w innych dyscyplinach sportu. Osobiście uważam, że najlepiej dla siatkówki byłoby, gdyby tych ludzi w ogóle nie było. To ogromne nieporozumienie, gdy szesnastoletni chłopak ze znakomitymi warunkami fizycznymi podpisuje kontrakt z włoskim menadżerem. Widziałem to na własne oczy i uważam, że to szczyt wszystkiego.
Dlaczego taka informacja, dodać należy, że na chwiejnych nogach, przecieka do mediów w takim momencie sezonu?
- Rozpoczął się mecz i było słychać pojedyncze gwizdy. Gdyby Michałowi nie wyszło kilka pierwszych zagrań, pewnie by go zlinczowali. A chłopak może z tym nie mieć nic wspólnego i dobrze, że zagrał znakomite zawody. Można się oczywiście domyślać, kto i dlaczego to zrobił. Prawda jest inna, a działanie przemyślane.