Paweł Siejak: Dwa lata temu dołączyłaś do zespołu wówczas pierwszoligowego w Pile. Nikomu nie znana, pewnie podobnie jak my o tobie, tak samo ty niewiele wiedziałaś o Polsce?
Lecia Ashanna Moya Brown: - Udając do Polski w pierwszym roku grania, była to dla mnie prawdziwa przygoda. Nie wiedziałam tak naprawdę czego się spodziewać i co się wydarzy. To było bardzo trudne, ale koniec końców zebrałam doświadczenie, które zapamiętam do końca życia, poznając wielu dobrych przyjaciół o których będę pamiętać w kolejnych latach.
Przybyłaś tu prosto z ligi akademickiej, jakie różnice można znaleźć między amerykańską siatkówką a tą ligową w Polsce?
- Organizacja pracy do której się szybko przyzwyczaiłam oraz obciążenia okazały się w Polsce inne. Nigdy też po prostu nie koncentrowałam się tylko i wyłącznie na siatkówce, tak jak większość moich koleżanek, dla których siatkówka jest niemal całym życiem. W Stanach Zjednoczonych skupiamy się przede wszystkim na szkole, widząc naszą przyszłość tak naprawdę poza siatkówką.
Jak zatem oceniasz swój pierwszy sezon na naszych parkietach?
- Mój pierwszy rok w Polsce był bardzo trudny. Mało kto mówił po angielsku, miasto również okazało się mniejsze niż myślałam że będzie a ja byłam z dala od mojej rodziny. Na szczęście była ze mną Justine Landi, która sprawiła, że pobyt tu stał się o wiele łatwiejszy oraz podróżowanie z nią podnosiło we mnie morale. Te siatkarskie wyprawy były dość zabawne i czerpałam radość z gry mając tak fenomenalną rozgrywającą jak Ira Archangielska. Nauczyła mnie bardzo dużo o byciu środkową, co przyniosło dalsze efekty w mojej grze.
Piła jest dość specyficznym miastem, nie za dużym, nie za małym. Zapewne fani rozpoznawali cię na ulicy, stałaś się w pewnym sensie osobą publiczną...
-
Zaczęło się bardzo specyficznie, bowiem nikt nigdy mnie wcześniej nie widział, więc nie bardzo tu pasowałam. W końcu ludzie z biegiem czasu już wiedzieli kim jestem i stałam się rozpoznawalna. Przestali się mnie bać i zaczęli ze mną rozmawiać.
Twe pierwsze dni w Polsce, czy ktoś z drużyny ci pomagał na początku?
- Na początku najbardziej pomocne okazały się Aga Kosmatka, Ira i Natalia Krawulska. W miarę upływu czasu mocno zaprzyjaźniłam się z Kasią Wysocką z którą do dziś jesteśmy przyjaciółkami. Ona jest po prostu na dobre i złe chwile w moich szalonych momentach.
Jak możesz opisać swą pierwszą zimę w Polsce? Było zimniej niż oczekiwałaś?
- Zima była brutalna! Było za zimno i za dużo śniegu. Przeszłam kilka zim w Kanadzie czy też w Louisville, ale żadna nie była taka jak w Pile. Ciężko było podczas siarczystych mrozów mieć ciepło w domu, używając dodatkowo innych urządzeń grzewczych.
PTPS zakończył sezon dość szybkim awansem do PlusLigi Kobiet. Jednak po takim sukcesie większość zawodniczek odeszła z klubu. Co spowodowało że zostałaś na kolejny rok?
- To była trudna decyzja. Pragnęłam czegoś innego, jakiejś zmiany, ale ostatecznie zakończyło się moim powrotem do drużyny na kolejny sezon.
Jednak wraz z nowym sezonem w drużynie wymieniono obie rozgrywające. Czy nie było trudno zgrać się z nowymi zawodniczkami na tej pozycji?
- Jak każda środkowa wie, trzeba dużo więcej pracować z rozgrywającą niż inni. Nasze zgranie w czasie jest kluczowe. Trochę musiałyśmy się z tym zmagać, lecz ostatecznie musiałyśmy wyczuć siebie nawzajem i mocno trenować. Wszystko co miałyśmy rozwinąć, wydaje mi się, iż znalazłyśmy we wzajemnej komunikacji. Chodziło o znalezienie czegoś co działa dla każdej rozgrywającej oddzielnie. To co działało z Anią Kaczmar, było zupełnie różne dla Emilii Kajzer. Ostatecznie udało nam się dopracować wszystko z czasem.
Grając jeszcze w pierwszej lidze miałaś okazję występować przeciwko Muszynie w Pucharze Polski w spotkaniu przegranym gładko 0:3. Nie bałaś się zatem grać w PlusLidze Kobiet na wyższym poziomie?
- Myślę, iż strach i przerażenie nie należą do moich cech. Mamy swoją salę do poprawy naszych mankamentów i podnoszenia naszego poziomu. Byłam bardzo podekscytowana możliwością podjęcia walki a jak było widać już w pierwszym meczu sezonu właśnie z Muszyną, wzniosłyśmy się na wyżyny naszych umiejętności i wygrałyśmy 3:1. Nie można być wyczynowym sportowcem, bojąc się tego, kto stoi po drugiej stronie siatki.
Forma PTPS mocno falowała, bardzo dobre mecze przeplatałyście tymi słabymi. Co było powodem tego?
- Fakt, że byłyśmy bardzo młodym zespołem odgrywał kluczową rolę. Wierzę, iż większość zespołów z czołówki dużo ze sobą już grało i miało dużo więcej doświadczenia. My musiałyśmy nauczyć się wygrywać, co zajęło nam trochę czasu. Jak mówi pewne nasze przysłowie: wygrywanie jest przyzwyczajeniem, podobnie jak przegrywanie. Wyrobiłyśmy sobie to przyzwyczajenie i nauczyłyśmy się, jak ponownie zwyciężaj jako cały zespół. Myślę, iż to było kluczowe dla nas i rosło z nami z meczu na mecz. Wiedziałyśmy przecież, że w poprzednim sezonie przegrałyśmy może dwa spotkania.
Czy coś Cię zaskoczyło w PlusLidze Kobiet?
- Zaskoczyła mnie różnica w poziomach sportowych pomiędzy zespołami z czołówki jak Muszyna czy też Atom Trefl a zespołami z dolnej części tabeli. Spodziewałam się bardziej wyrównanej ligi, bardziej zaciętej walki pomiędzy zespołami, przecież teoretycznie grałyśmy w tej samej lidze. Ten dystans między górą a dołem tabeli był za duży według mnie. Poziom gry mimo wszystko był wysoki i bardzo jestem rada, iż mogłam się cieszyć grą w każdym spotkaniu.
W statystykach ligi zakończyłaś sezon wśród najlepszej trójki zawodniczek blokujących. Jak oceniasz takie specjalistki w tej dziedzinie jak Bednarek-Kasza czy Tokarska?
- Wszystkie wymienione środkowe są świetnymi siatkarkami. Jednak nie tylko blok ale także skończone ataki są kluczem do sukcesu twojego zespołu. Wiedziałam, że z każdym krokiem muszę grać lepiej i dawać z siebie więcej niż sto procent tego co w poprzednim spotkaniu. To było moim wyzwaniem. Sporo też się nauczyłam obserwując rywalki i w przyszłości podpatrzone rzeczy będę starała się wdrożyć do własnej gry.
Na początku sezonu dla wielu znawców siatkówki byłaś mało znaną zawodniczką o dość nietypowych parametrach jak na środkową bloku. Na finiszu ligi od nich można było usłyszeć wiele ciepłych słów na twój temat...
- Myślę, iż dobrze było być mniej znanym i następnie mocno pracować na swoje nazwisko. Gdziekolwiek pójdę, staram się pozostawić po sobie ślad czy też dobre wrażenie. Czy to w szkole, czy wśród przyjaciół czy też w siatkówce. Czuję, że tak właśnie zrobiłam. Cieszę się, iż na koniec sezonu można było usłyszeć o mnie tyle pozytywnych opinii, bowiem każdego dnia ciężko trenowałam, by z dnia na dzień stawać się coraz lepsza.
Szóste miejsce PTPS na koniec ligi cię satysfakcjonuje?
- Mamy rzeczywiście szóste miejsce, jednak jest troszkę żal, że nie skończyłyśmy na piątym miejscu. Miałyśmy wąska ławkę w ostatnich meczach związaną z kontuzjami, co nie pozwoliło nam na walkę na pełnych obrotach. Mimo komplikacji na początku sezonu udało nam się pozostać w lidze, unikając spadku. Jestem przekonana, iż ten zespół już w niedługim czasie będzie dokonywał wielkich rzeczy.
Fani w Pile jednak są zawiedzeni, bowiem tym razem nie zostaniesz w drużynie, wybrałaś inny kraj, inne rozgrywki...
- Musiałam zrobić coś innego dla siebie samej. Jestem z dala od mojej rodziny, przyjaciół. Większość zawodniczek jest jednak blisko domu, ja tego komfortu nie miałam. Podjęłam taką decyzję pod kątem mojej psychiki oraz chęci podbijania nowych aren sportowych i mej przyszłości. Życzę PTPS powodzenia w następnym sezonie i nie zdziwcie się, jeśli pokażę się podczas meczu czy dwóch, bowiem jak wspominałam, Kasia jest jedną z moich najbliższych przyjaciół i będzie mi niezmiernie miło wspierać ją podczas gry czy też pozostałych dziewczyn, z którymi w ostatnich latach podnosiłam swe umiejętności.