Doskonały taktyk, strateg i psycholog. Osoba jakich mało na świecie. Ma niesłychane serce do siatkówki, ogromną pasją, a przy tym jest wspaniałym człowiekiem, dobrym i przede wszystkim honorowym - taką opinię jednomyślnie wydali o nim koledzy po fachu, Roberto Santilli i Renan Dal Zotto (szkoleniowiec Sisley'a Treviso).
Potrafił pójść z siatkarzami do pubu, ale też następnego dnia wyrzucić z treningu za nieposłuszeństwo. I nie ma znaczenia, że ktoś nazywa się Kadziewicz lub Szymański. Profesjonalizm przed wszystkim. Były trener Jastrzębskiego Węgla, ulubieniec polskiej publiczności Tomaso Totolo zaniemówił, kiedy spytaliśmy czy podjąłby się pracy z polską reprezentacją.
Ilona Kobus: Czy to prawda, że pomógł Pan trenerowi Anastasiemu rozpracować polski zespół przed spotkaniem ćwierćfinałowym turnieju w Pekinie?
Tomaso Totolo: - Nie, skądże. Włoski sztab szkoleniowy składa się z wybitnych fachowców, którzy ciężko pracują noc i dzień, by rozszyfrować kolejnych rywali i z pewnością nie potrzebowali w tej kwestii wsparcia z zewnątrz. Jedyne, co mogłem zrobić, to trzymać kciuki za naszych reprezentantów i żałować, że tak szybko los zetknął nas z Polakami. Mam ogromny sentyment do polskich siatkarzy i kibicowałem im równie mocno, jak Włochom. Może poza tym jednym, wspomnianym spotkaniem.
Skąd ten sentyment?
- Bo jestem bardzo sentymentalnym facetem. Tęsknię do miejsc, w których czułem się dobrze, płaczę, kiedy jestem wzruszony. Praca w Jastrzębskim Węglu była moim pierwszym doświadczeniem jako samodzielnego szkoleniowca. Ciepłe przyjęcie fanów, zawodników i wszystkich ludzi, których tam poznałem sprawiły, że właśnie wtedy uzmysłowiłem sobie, że to jest mój pomysł na przyszłość, że chcę być trenerem. Za to najbardziej pokochałem Polskę - że otworzyła mi oczy na moją przyszłość.
Jednak nie został Pan w Jastrzębiu?
- O przejściu do Sisley'a rozmawiałem z włodarzami tego klubu jeszcze zanim przyjechałem do Polski. Dałem im słowo, że przyjmę ofertę, chyba że dostanę znacznie bardziej intratną propozycję pracy. Oferta z Jastrzębia nie spełniała tych wymogów. Bardzo żałowałem, że opuszczam Polskę, ale dziś z perspektywy czasu uważam, że decyzja była słuszna. Pracuję w gronie specjalistów z najwyższej półki, w klubie który zapewnia absolutnie najwyższy standard, zdobywam cenne doświadczenie i uzupełniam swoje trenerskie kwalifikacje. Tutaj, w Sisleyu znają tylko dwa słowa - profesjonalizm i zwycięstwo.
Podobno był pomysł, by dołączył Pan do sztabu szkoleniowego polskiej kadry?
- Niestety, to były tylko żarty i moje pobożne życzenia. Jeszcze zanim Polacy awansowali do Igrzysk Olimpijskich rozmawiałem z moim serdecznym kolegą, Nicolą Vettorim o turnieju w Pekinie. Powiedziałem, że bardzo chciałbym znowu pojechać na Olimpiadę i poczuć smak tej niezwykłej, jedynej w swoim rodzaju imprezy. Wtedy on zażartował, że mógłbym się przyłączyć do polskiej ekipy, bo na pewno będą potrzebni fachowcy od scoutingu. To był tylko niewinny żart, ale przyznam że przeszło mi nieśmiało przez myśl, że może kiedyś....
Może teraz? Władze polskiego związku szukają następcy Raula Lozano...
- Gdyby polska federacja w ogóle wzięła pod uwagę moją kandydaturę, byłby to dla mnie wielki honor i zaszczyt. Gdyby tak się stało i poproszono by mnie o prowadzenie polskiej kadry, rozważyłbym propozycję bardzo, bardzo poważnie. Miałem już w swojej karierze przywilej i przyjemność zarazem przynależeć, krótko ale bardzo intensywnie, do wielkiej polskiej rodziny siatkarskiej i pozostała ona głęboko w moim sercu. Polska stała się moją drugą siatkarską Ojczyzną i te więzy, które wtedy powstały wciąż są bardzo silne. Niezależnie jednak od moich osobistych doznań i przeżyć, myślę że taka propozycja byłaby wielkim wyzwaniem i jednocześnie szczytem marzeń dla każdego szkoleniowca!
Szansa jest, bo prezes PZPS, Mirosław Przedpełski zamierza postawić na młodego, perspektywicznego trenera
- Być może polska federacja chce postawić na młodość, bo ufa że młodszy trener będzie bardziej otwarty, skłonny do zmian i kompromisów, a przy tym chętny by wciąż rozwijać swój warsztat. Młodość i entuzjazm, poparte profesjonalizmem i kompetencją na najwyższym poziomie mogą okazać się zbawienne.
W gronie kandydatów wymienia się Krzysztofa Stelmacha. Czy to dobry pomysł?
- Krzysztofa Stelmacha znam bardzo dobrze i cenię go podwójnie - jako wybitnego zawodnika i jako wielkiego człowieka. Przejście z pozycji gracza do roli selekcjonera jest bardzo trudne i często bywa bolesne. Dobrym przykładem jest Andrea Giani - świetny siatkarz, który zaraz po zakończeniu kariery siadł na ławce trenerskiej w Modenie i napotkał całą lawinę trudności, z którymi radził sobie różnie, mimo że pracował z grupą niezwykle doświadczonych zawodników. Nie znaczy to jednak, że tak jest zawsze. To jest loteria i wielkie ryzyko. Osobiście uważam, że Krzysztof Stelmach ma wszelkie zadatki, by w przyszłości być wybitnym szkoleniowcem. Czy już teraz? Nie jestem w stanie odpowiedzieć.
Z kolei Pana rodak, Marco Bonita uważa, że Polsce potrzeba doświadczonego szkoleniowca.
- Nie wiem dlaczego Marco Bonita stwierdził, że Polska potrzebuje wyłącznie doświadczonego trenera. Może uznał, że ta historyczna już przecież grupa siatkarzy będzie w najbliższym czasie zastąpiona młodą gwardią i wtedy zajdzie potrzeba, by ktoś bardzo doświadczony szybko i sprawnie przygotował ich do mistrzostw świata 2010, a potem do kolejnych Igrzysk Olimpijskich. Jest w tym trochę racji, ale nie do końca. Po pierwsze, uważam że spora część chłopaków pozostanie w zespole i będzie doskonałym wsparciem dla młodzieży. Po drugie, jeśli już dojdzie do zmiany na stanowisku szkoleniowca, to potrzebny jest profesjonalista, który będzie kontynuował myśl szkoleniową Raula Lozano i dodatkowo tchnie w tą grupę nowego ducha walki oraz da jej zapał i energię, które są podstawą do budowania zwycięskich zespołów. W tym przypadku młody, nie utytułowany selekcjoner miałby przewagę.
I to wszystko?
- Oczywiście nie. Aby stworzyć drużynę nie wystarczy zebrać najbardziej utalentowanych graczy. Również technika i taktyka to nie wszystko. Najistotniejsze, by tak poprowadzić grupę, aby każdy jej członek dał z siebie maksymalnie najwięcej i pracował dla dobra ogółu, a nie na indywidualny efekt. Nie ma też miejsca na urazy, niechęci czy konflikty - te trzeba rozwiązywać natychmiast, we własnym gronie. Reprezentacja jest dobrem najwyższym i wymaga bezwzględnego poświęcania i absolutnego oddania wszystkich stron. Nie tylko trenera i nie tylko zawodników.
Ostatnim niezbędnym elementem jest ciężka praca, ogromna pasja i doświadczenie na arenie międzynarodowej. W szczególności jednak potrzebny jest głód sukcesu i pragnienie, by zrealizować założony plan. Te cechy są w większości przypadków właściwe młodszemu pokoleniu szkoleniowców.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)