Maciej Szeniawski: W swojej bogatej karierze współpracował pan z wieloma trenerami. Czy któryś z nich jakoś szczególnie zainspirowała pana do zostania szkoleniowcem, czy też pańska decyzja była po prostu efektem wieloletnich przemyśleń?
Sebastian Świderski: Ostatnie dwa lata, w których dopadły mnie kontuzje, spowodowały, że nie byłem czynnym zawodnikiem, tylko takim, można powiedzieć, pół-trenerem. Będąc nieco z boku, pomagałem chłopakom, pomagałem trenerom. To nieco nowe dla mnie doświadczenie spowodowało, że zawód trenera coraz bardziej zaczął mi się podobać. I tak zostało do teraz. Natomiast czy któryś z trenerów jakoś szczególnie mnie zainspirował? Chyba nie. Każdy trener, z którym miałem okazję współpracować, coś mi dał, coś we mnie zostawił. Teraz, podczas zajęć, staram się przypomnieć te rzeczy i przekazać je chłopakom.
Z Danielem Castellanim zna się pan jeszcze z czasów reprezentacji. Jak się wam teraz współpracuje na linii trener-asystent?
- Z Danielem rozmawiamy praktycznie non-stop. Jest on otwartym trenerem, chętnym na współpracę. Bardzo dużo czasu poświęcamy na taktykę, na rozwijanie indywidualnych umiejętności poszczególnych zawodników. To nie jest tylko przyjście na trening, "odbębnienie" swojego i pójście do domu. Wszystko dokładnie analizujemy, przekazujemy uwagi.
Przebiera się pan jeszcze czasem na treningach w strój sportowy i uczestniczy wraz z siatkarzami w niektórych ćwiczeniach, czy pańskie zdrowie niekoniecznie na to pozwala?
- Bardzo bym tego chciał, ale niestety nie mogę. Lekarz mi zabronił. Stwierdził, że może to grozić nawet kalectwem. Mam więc absolutny zakaz. Jego słowa na pewno wywierają duży wpływ na to, że to serce, które ciągnie do gry, jest hamowane przez rozum.
Drużyna ZAKSY utrzymała kręgosłup z zeszłego sezonu. Nie musieliście przez to poświęcać zbyt dużo czasu na zgranie. Czujecie już stuprocentową moc?
- Nie, nie. To, że został kręgosłup, to jedno. Tak naprawdę w tym sezonie chcemy grać trochę inną siatkówkę. Mamy kilku nowych zawodników, więc chcemy coś pozmieniać. Cały czas, na każdym treningu, trenujemy nowe zagrania. To nie jest tak, że chcemy bazować na tym, co już mamy i nie chcemy się rozwijać. Chcemy iść do przodu. Siatkówka idzie do przodu, więc trzeba iść razem z nią. Jeśli się nie załapiesz w ten nurt, to zostajesz zupełnie w tyle. Jeżeli chcemy walczyć o najwyższe cele, a chcemy, to trzeba naprawdę dużo czasu poświęcić na pracę.
W 2. kolejce PlusLigi przyszło wam się mierzyć z gdańskim Treflem. Jak skomentuje pan postawę ZAKSY w tym spotkaniu?
- Zagraliśmy dobre, spokojne zawody. No może z wyjątkiem trzeciego seta, w którym w pewnym momencie w drużynie Trefla wszedł Kamiński i miał 92% w ataku. Z takim przeciwnikiem gra się bardzo trudno i często praktycznie niemożliwym jest wygrać. Jednak na szczęście byliśmy cierpliwi i nie popadliśmy w jakieś wielkie przerażenie. Graliśmy swoje, cierpliwie. Ustawiliśmy grę pod konkretnego zawodnika i później było już dużo łatwiej. Zablokowaliśmy kilka razy w kluczowych momentach ataki rywala. Widać więc, że nie tylko atak funkcjonuje dobrze, ale też ten element.
Po meczu z Politechniką mówił pan o niepotrzebnych przestojach, które pojawiły się w grze zespołu. Tym razem pod tym względem było już chyba lepiej?
- Było lepiej, gdyż w pierwszych dwóch setach takich strasznych przestojów nie było. W trzecim secie natomiast zaczęliśmy bardzo źle. Później szybko dogoniliśmy przeciwnika, po czym znowu pojawił się przestój. Pamiętajmy jednak, że to jest początek ligi i takie rzeczy się zdarzają. To jest kwestia głowy, koncentracji, a nie umiejętności czy przygotowania fizycznego. Jeżeli zawodnik będzie pamiętał, że dopóki nie wygra się trzech setów, to mecz nie zostanie wygrany, wtedy będzie dużo łatwiej. Czasami widać, że zawodnicy, po wygraniu dwóch partii, są już myślami w szatni. Tak to jednak nie działa. Siatkówka pokazuje, że nie ma słabych przeciwników. Każdy potrafi w nią grać i każdy chce jak najlepiej wypaść. Swoją wyższość trzeba udowodnić na boisku, a nie na papierze.
Co może pan powiedzieć o zespole Trefla? Myśli pan, że gdańska drużyna, kiedy już się bardziej dotrze, może stanowić zagrożenie dla najlepszych ekip PlusLigi?
- Na pewno mają potencjał i to bardzo duży. Dysponują dużymi możliwościami na zagrywce, w ataku. Chcą grać szybką piłką, co jest bardzo ważne w dzisiejszej siatkówce. Mogą być więc groźnym rywalem dla każdego. Tym bardziej na swoim terenie. Takiego obiektu, jak Ergo Arena, praktycznie nikt inny w Polsce nie ma. To z pewnością także będzie ich duży atut.
W następnej kolejce zmierzycie się z Asseco Resovią. Macie już pomysł na to, jak pokonać aktualnego mistrza Polski?
- Do każdego przeciwnika podchodzimy spokojnie, nie wybiegamy przed szereg. Nie patrzymy na to, z kim będziemy grać za 2 tygodnie, tylko koncentrujemy się na każdym następnym spotkaniu. Od wtorku zaczynamy więc misję "Rzeszów". Będziemy zastanawiać się, analizować. Aczkolwiek z tego co wiem, to nasz skaut już przygotował wszystkie dane na temat naszego najbliższego przeciwnika. Na podstawie tych informacji ustalimy odpowiednią taktykę.