Wojciech Żaliński był najjaśniejszym punktem swojej drużyny we wtorkowym meczu Pucharu Polski z Czarnymi. Pomimo dobrej postawy atakującego, gdańszczanie przegrali 1:3 i odpadli z tych rozgrywek. Sam zawodnik cieszył się z powrotu do Radomia, choć przyznaje, że pierwotnie miało go nie być w hali pierwszoligowca.
- To dla mnie bardzo sentymentalna podróż, nie grałem tutaj już parę lat - wspomina siatkarz. - Początkowo nie byłem wyznaczony do składu na ten mecz. Miałem pozostać w Gdańsku, aby trenować z resztą zespołu. Poprosiłem jednak trenera Luksa, żebym mógł przyjechać do Radomia - zdradza.
Zapytany o różnicę pomiędzy nawierzchnią syntetyczną, która wcześniej leżała w radomskiej hali, a parkietem, odpowiada: - Podłoga nie gra, tylko zawodnicy i piłka. Nic się nie zmienia - siatka wisi na tej samej wysokości, są dwie antenki, boisko dziewięć na dziewięć metrów. Sufit też jest ten sam - z klocków Lego ułożonych w żółtych kolorach - mówi z uśmiechem Żaliński.
Zawodnik Lotosu Trefla zdaje sobie sprawę z tego, iż przed radomianami ciężkie zadanie w ćwierćfinale. - Nam co prawda udało się ograć ZAKSĘ, ale było to może nie fartowne, co trudne zwycięstwo. Nie życzę Czarnym źle, jednak ich szanse w starciu z Kędzierzynem widzę... czarno - podkreśla.
Jednocześnie jest pod wrażeniem atmosfery, jaka panuje w hali RCS-u. - Fajnie się tutaj gra. Gdybym był kibicem, to z chęcią bym przyszedł na mecz i dopingował zespół - kończy.