Bełchatowian obecne rozgrywki ewidentnie przerosły. Stało się tak z kilku powodów. Zespół, który latem został kadro poważnie osłabiony, walczył na wielu frontach jednocześnie i już na początku sezonu, z powodu gry w Klubowych Mistrzostwach Świata, musiał zbudować jeden ze szczytów formy. Do tego dochodziły nieoczekiwane roszady personalne i wiele kontuzji podstawowych graczy. Warto jednak zauważyć, że niemal wszystkie przeciwności losu PGE Skra sprowadziła na siebie sama. Przecież klub z Bełchatowa nie pierwszy raz występował w KMŚ, a nazbyt oszczędne ruchy na rynku transferowym uszczupliły kadrę i powodowały zamieszanie w zespole przez niemal pół sezonu. Ograniczone pole manewru trenera musiało z kolei prowadzić do kontuzji nadmiernie eksploatowanych zawodników. Wydaje się jednak, że Skra w obecnym składzie przy odrobinie szczęście wcale nie musiałaby teraz walczyć o miejsca 5-8.
Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!
Czego więc zabrakło? Cóż, jeżeli z powodu ograniczeń finansowych zespołu nie stać na utrzymywanie najlepszych zawodników, żeby wciąż liczyć się w walce o najwyższe laury na boisku potrzebny jest lider. Musi to być osoba, która niezależnie od sytuacji jest w stanie każdym kolejnym zagraniem nie tylko dawać kolegom nadzieję, ale i ciągnąć ich do przodu na wszystkie możliwe sposoby. W tak specyficznym sporcie jakim jest siatkówka o lidera najprościej jest oczywiście w ataku - w końcu bez punktów meczu się nie wygra. Skra od lat kogoś takiego miała w postaci Mariusza Wlazłego. Zmieniali się rozgrywający, przyjmujący, środkowi czy libero, a i tak za zdobywanie punktów dla bełchatowian zawsze odpowiadał "Szampon". Wydawać by się mogło, że siedem tytułów mistrza Polski i sześć krajowych pucharów to rekomendacja wystarczająca…
Oszukać przeznaczenie
Kiedy rok temu PGE Skra została po siedmiu latach zdetronizowana na krajowym podwórku okazało się, że wypracowana przez lata i sprawdzona formuła już na ligowych rywali nie wystarcza. Wiadomo było, że pora na zmiany. Odstrzelony został wiekowy rozgrywający. Dwa inne filary zespołu postanowiły zmienić otoczenie. Tego jednak było mało. Nieoczekiwanie do listy strat dopisać trzeba było również… najlepszego polskiego atakującego ostatniej dekady. Trener Jacek Nawrocki wpadł na pomysł przekwalifikowania go na przyjmującego. Powodów było kilka: troska o jego zdrowie (mniej skakania czyli ograniczone ryzyko skurczów, które w ostatnich latach nękały kapitana Skry), chęć zrobienia miejsca w składzie młodemu Aleksandarowi Atanasijeviciowi i oczywiście ograniczenie budżetu przez sponsora uniemożliwiające zakontraktowanie wartościowego przyjmującego w miejsce uciekiniera Bartosza Kurka. Pomysł od początku wydawał się dość szalony. Pierwsze mecze nie zwiastowały jednak dramatu. Wlazły radził sobie poprawnie i zbierał pochlebne recenzje ekspertów. Sielanka szybko jednak się skończyła. Mariusz pod kolejnymi ciosami z drugiej strony siatki gasł w oczach i dzień po dniu tracił cały swój blask. Było to widać nie tylko na parkiecie, alei i (a może zwłaszcza?) poza nim. Sam zainteresowany wielokrotnie podkreślał, że na nowej pozycji nie czuje się najlepiej. Dosyć późno, ale jednak dostrzegł to chyba nawet Nawrocki, który w meczach ćwierćfinałowych z Resovią coraz częściej do gry musiał desygnować Bąkiewicza. Wlazły zaś w tym czasie uczył się zupełnie nowej roli - klaskacza…
Najbardziej w całym tym zamieszaniu szkoda właśnie zawodnika, który z jednej strony wydaje się być pogodzony z losem, a z drugiej nic przecież nie może zrobić, bo musi wykonywać polecenia trenera. Czy w takiej sytuacji po sezonie związany od lat z Bełchatowem siatkarz odważy się na zmianę otoczenia?
Granie na czekanie
Miejsce "Szampona" na prawym skrzydle zajął Aleksandar Atanasijević. Młody i niezwykle utalentowany Serb podczas wakacji pokazał się ze znakomitej strony w reprezentacji. W Bełchatowie zdecydowano się więc postawić właśnie na niego. W sumie trudno się temu dziwić. Wyboru wielkiego włodarze Skry nie mieli. Gdyby Aleks kolejny sezon miał spędzić w kwadracie dla rezerwowych na pewno bez problemu znalazłby sobie nowego pracodawcę. Nawrocki chyba jednak zbytnio się pospieszył rezygnując na tej pozycji z Wlazłego. Atanasijević przed sporą część sezonu zmagał się z różnymi urazami i tak naprawdę trudno wskazać moment, w którym grałby w Skrze na maksimum swoich możliwości. W czwartym meczu ćwierćfinałowym PlusLigi wydawało się, że jego czas może właśnie nadejść. Tie-breaka wygrał niemal w pojedynkę. Niestety tydzień później popełnił sporo błędów i nie był w stanie wprowadzić kolegów do ligowego półfinału. W wielu momentach widać było, że brakuje mu przede wszystkim doświadczenia. Serbski atakujący często dziwił się, że piłka nie poleciała tam gdzie chciał lub rywal przewidział jego zamiary. Na tym polu Wlazły bije go wciąż o głowę. Chyba lepiej byłoby wziąć obu przed sezonem na poważną rozmowę i, w obliczu kryzysu, rozłożyć odpowiedzialność w ataku na ich barki po równo. Skorzystaliby na tym nie tylko obaj siatkarze (znacznie mniej eksploatowani przy zdrowej rywalizacji i rotacji) ale przede wszystkim zespół, który w krytycznych momentach miałby zabójczą alternatywę na kluczowej pozycji.
Zespołowi potrzebny jest lider z krwi i kości. Takim od lat był Wlazły. Aleks na swój czas powinien cierpliwie poczekać. Obu atakujących dzieli 8 lat różnicy, więc zmiana pokoleniowa powinna dokonać się samowolnie, a nie w wyniku nie do końca przemyślanego eksperymentu. Po tak przeciętnym sezonie trudno zakładać, że Atansijević zostanie przywódcą stada, który już po wakacjach będzie w stanie przywrócić Skrze zatracony blask. Jeśli zespołu nie stać na transferową bombę trzeba będzie zrobić wszystko, żeby odzyskać Wlazłego z najlepszych lat. Tylko czy na to nie jest już za późno?
Nowe rozdanie
Skra potrzebuje zmian. Obecny układ nie daje wielkich nadziei na powrót na szczyt. Może się okazać, że wystarczą drobne korekty, ale włodarze coś zrobić muszą na pewno. Pole do manewru jest spore. Czy konieczne będą ofiary? Czas pokaże. Ktoś za błędy minionego sezonu odpowiedzieć powinien, ale zespołowi z Bełchatowa trzeba dać czas na powstanie z kolan. W ostatnich latach Skra tylko uciekała. Nie łatwo jest przestawić się w takiej sytuacji na pogoń. Ważą się losy jednego z ważniejszych ośrodków siatkarskich w naszym kraju. Czekamy na mądre decyzje, tymczasem, żeby konkurencja jeszcze bardziej nie odjechała, rozbity zespół musi wziąć się w garść i wywalczyć piąte miejsce dające przepustkę do Europy. Tam PGE Skry zabraknąć nie może.
Marcin Olczyk