Marcin Olczyk: Koniec zwieńczy dzieło?

Dobiega końca kolejny sezon PlusLigi. Istnieje kilka powodów, dla których piąta edycja rozgrywek ligowych pod tą nazwą powinna w pamięci kibiców zostać na dłużej.

"Nowy ład", czyli kto kogo i dlaczego

Sezon 2012/2013 bardzo różnił się od poprzednich. Przede wszystkich od samego jego początku aż 5 ekip (50% ligi!) dawało sygnały, że będzie liczyć się w walce o ligowe laury. Runda zasadnicza skończyła się dość niespodziewanie zwycięstwem Delekty Bydgoszcz. Zespół Piotra Makowskiego na ten wynik oczywiście w pełni zasłużył, ale dla klubów, które w ostatnich latach przed play-offami mogły oglądać tylko plecy PGE Skry Bełchatów, była to zupełna nowość. Pojawiały się co prawda głosy, że niektóre zespoły próbowały dobrać sobie przed fazą pucharową łatwiejszych przeciwników, nie zmienia to jednak faktu, że w poprzednich sezonach wszyscy walczyli jak lwy o to, by zająć w pierwszej części rywalizacji jak najwyższe miejsce i tym samym opóźnić ewentualne natknięcie się na bełchatowian w play-offach. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że zeszłoroczni finaliści PlusLigi znaleźli się poza podium sezonu zasadniczego obecnych rozgrywek.

Play-off, czyli siatkówka zmienną jest


Ostatecznie jednak okazało się, że układ tabeli po sezonie zasadniczym nie miał dużego przełożenia na podział medali. Do walki o złoto stanęły ekipy, które rundę zasadniczą skończyły na miejscach 3-4. Dwa najlepsze zespoły fazy ligowej zadowolić musiały się walką o brąz. Mało tego, rewelacyjna Delecta, która w pierwszej części sezonu zostawiła rywali w tyle, ostatecznie wylądowała poza podium! Los potrafi być przewrotny. Największym przegranym tego sezonu wydaje się być jednak nie ekipa Piotra Makowskiego (która potrafiła nawiązać rywalizację z silniejszymi kadrowo i bogatszymi klubami), a Skra. Najlepszy polski zespół ostatniej dekady grę o medale zakończył już w ćwierćfinale i ostatecznie zajął piąte miejsce. Dla klubu z takimi aspiracjami i tyloma trofeami zdobytymi w ostatnich latach to wynik sporo poniżej oczekiwań. Akurat w przypadku zespołu Jacka Nawrockiego kluczowa okazała się słaba gra w rundzie zasadniczej. Gdyby bełchatowianie cały sezon grali tak dobrze, jak trzy ostatnie mecze ćwierćfinałowej rywalizacji z Resovią, to medal mieliby na wyciągnięcie ręki. Stało się jednak inaczej.

Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!

Lorenzo Bernardi, czyli do trzech razy sztuka


Do grona zwycięzców tego sezonu dopisać można z kolei Jastrzębski Węgiel. Ekipa prowadzona przez Lorenzo Bernardiego w końcu zaistniała w lidze. Drugie miejsce po fazie zasadniczej zapowiadało długo oczekiwaną na Śląsku walkę o medale. Trzecie podejście włoskiego szkoleniowca do podium PlusLigi w końcu przyniosło dobry wynik. Wcześniej jastrzębianie na krajowym podwórku pod wodzą byłego znakomitego siatkarza zawodzili. Dwa lata temu rozgrywki zakończyli dopiero na siódmym miejscu, a rok później na własne życzenie przegrali rywalizację z ZAKSĄ o brąz. Wielu straciło już nadzieję na to, że Bernardi będzie w stanie wybić się w lidze ponad przeciętność. Jego drużyna przyzwyczaiła swoich fanów do przegrywania kluczowych spotkań. Po półfinale ligowym wydawać się mogło, że stare grzechy wracają, mimo że zespół z Jastrzębia-Zdroju walczył dzielnie. Ostatecznie jednak Włoch przełamał złą passę i wdarł się ze swoimi podopiecznymi na podium. Prezes klubu już zapowiada, że trzon zespołu zostanie w przyszłym sezonie zachowany. Czy potencjał sportowy Michała Łaski i spółki pozwoli na zrobienie kolejnego kroku w przód?

Na karuzeli, czyli finałowa huśtawka nastrojów


Do końca sezonu został już tylko jeden mecz. Do rozstrzygnięcia została ostatnia, choć oczywiście najważniejsza kwestia. O złotych medalach marzą dwa znakomite zespoły, mające w swoich szeregach wielu prawdziwych mistrzów. Stawka rywalizacja finałowej jednak robi swoje i wydaje się obie drużyny paraliżować. Ci sami zawodnicy jednego dnia grają znakomicie, po to tylko, by kilkanaście godzin później w tym samym miejscu i przy tej samej publiczności nie być w stanie nawiązać walki z rywalem. Każdy w tym finale gra o coś innego: Daniel Castellani o powrót na tron, ZAKSA Kędzierzyn-Koźle o odzyskanie tytułu 10 lat po ostatnim ligowym triumfie, reprezentacyjni multimedaliści Paweł Zagumny i Zbigniew Bartman o swoje pierwsze mistrzostwo Polski, Asseco Resovia Rzeszów o obronę tytułu, z kolei Andrzej Kowal o zamknięcie ust umniejszających jego zasługi (w tym tytuł sprzed roku) krytyków. Na początku sezonu oba zespoły znajdowały się na przeciwnych biegunach. ZAKSA szła jak burza, podczas gdy klub z Rzeszowa z trudem ciułał kolejne ligowe punkty. Prawdziwego mężczyznę poznaje się jednak nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Piłka jest po stronie ekipy Castellaniego, która decydujące spotkanie zagra u siebie.

Trudno uwierzyć, że mimo remisu 2:2 żaden z meczów finałowych nie skończył się tie-breakiem. W każdym spotkaniu jedna z drużyn ulegała rywalowi dość wyraźnie. Jak będzie tym razem? Obecny sezon - jakże inny od tych poprzednich - zasługuje, by zwieńczyć go widowiskiem na najwyższym poziomie i walką na śmierć i życie o każdy mały punkcik. Tego właśnie Wam i sobie w najbliższą sobotę życzę.

Marcin Olczyk

Czy znakomici aktorzy zagwarantują na zakończenie sezonu spektakl najwyższych lotów?
Czy znakomici aktorzy zagwarantują na zakończenie sezonu spektakl najwyższych lotów?

Komentarze (2)
avatar
MDmaster
18.04.2013
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Będzie ostro... Przynajmniej mam taką nadzieję. Chociaż mam też nadzieję na szybkie 3:0, bo z nerwów nie wytrzymam do Tie-Breaka!