Anna Kossabucka: Nie jestem w stanie zrozumieć i wytłumaczyć sobie logicznie tych dwóch ostatnich spotkań. A ty?
Erika Coimbra:
Ja chyba też nie. Przebieg tych spotkań był niezwykły, decydowały pojedyncze piłki, które zupełnie odwróciły losy partii. Nie mam pojęcia na przykład, co się stało w 4. secie - dlaczego tego nie wygrałyśmy. Chyba Bóg siedział gdzieś na tym wielkim koszu nad boiskiem i bawił się marionetkami, bo nagle obróciły się sprawy i to Tauron znów wygrał. Znowu zaczęłyśmy tie-breaka od dziadowskiej gry, potem zaczęły się już same nerwy i nie ma racjonalnych wyjaśnień na temat tego, co się działo na boisku.
To chyba urok damskiej siatkówki...
- Zdecydowanie. Ciężko czasem znaleźć jakieś wytłumaczenia, bo wiele zależy u nas od obrony, dyspozycji dnia. U mężczyzn mają miejsce krótkie akcje, wszystko się zamyka w pojedynczych uderzeniach, a u nas to wygląda zupełnie inaczej, więcej trzeba myśleć. Oczywiście jest taka Rachel, która kończy większość piłek w męskim stylu, ale nie na tym jednak opiera się kobieca siatkówka.
Ale w tych dwóch spotkaniach pokazałyście niesamowitą odporność psychiczną - chyba tym elementem wygrałyście w Sopocie.
- Nie można zaprzeczyć. Moje serce jeszcze teraz bije strasznie szybko (śmiech). Oba ta mecze spowodowały, że chyba każda z nas teraz przeżywa stan przedzawałowy. A trener to już w ogóle - wolę sobie nie wyobrażać. Ale mimo tego, że nas ten finał kosztuje tyle nerwów, to fanom może się podobać. Zwłaszcza te dwa spotkania w Sopocie. To jest prawdziwy finał. Szkoda, że nie mamy czasu na drobne świętowanie, by nieco odpocząć psychicznie, bo te ostatnie kilka dni pracujemy na najwyższych obrotach.
Pamiętam jak mówiłaś, że Tauron to twoim zdaniem najgroźniejszy rywal w walce o złoto. No i teraz jedziecie do Dąbrowy na piąty mecz.
-
To jest bardzo trudna drużyna. Mówiłam w trakcie sezonu, że to jest chyba najgroźniejszy rywal dla nas. Muszyniankę udało nam się pokonać, ale cały rok pokazał, że to właśnie z dąbrowiankami nam się ciężko gra. To jest fantastyczny zespół. Personalnie jednak jesteśmy na podobnym poziomie, dlatego potrafimy nawiązać z nimi walkę.
Jak oceniasz wasze szanse w sobotnim spotkaniu?
-
Gramy cały czas za bardzo sinusoidalnie. Podobnie zresztą Tauron. Wychodzimy z tak beznadziejnych sytuacji, że trudno w to nawet uwierzyć. Ale jedziemy do Dąbrowy teraz pełne wiary. Moim zdaniem, to one są pod dużą presją, bo w końcu prowadziły 2-0 i dały się dogonić. Oczywiście, mają przewagę boiska, jest to trudny teren, ale psychicznie to my jesteśmy teraz na czele.
Fizycznie dacie radę? Widać było chyba po was trudy sezonu w tych pierwszych meczach finałowych na wyjeździe.
- Dąbrowianki wspaniale wtedy broniły. Ale oczywiście nie chodziło tam tylko o samą obronę. Nasza dyspozycja fizyczna po półfinale z Muszynianką nie była najlepsza i musiałyśmy odpokutować co nieco. Także psychicznie, bo wyeliminowałyśmy dużego potentata, zwycięzcę pucharu CEV. Ale już w pierwszych dwóch setach drugiego meczu w Dąbrowie zaczęłyśmy lepiej bronić, a jeśli to zafunkcjonuje, to wtedy już i reszta inaczej wygląda. Zaczynałyśmy wtedy lepiej czytać grę i poruszać się na boisku.
Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!
Cały czas jesteście w ciężkim treningu?
- Trenujemy codziennie. Pamiętam, jak ci mówiłam, że mam za mało treningów, ale teraz... (śmiech). Play-offy to prawdziwy survival! Już się śmieję, że mam 33 lata i tylko sobie powtarzam: "Boże, dodaj mi siły", bo to jest ogromny wysiłek - te trudne, codzienne treningi.
Czym byłoby dla was srebro? Porażką? Bo w trakcie sezonu cały czas raczej mówiono o samym finale, a w obecnej sytuacji?
- Daj spokój! Przed sezonem założeniem był finał. Owszem. Ale po tym, jak udało nam się dojść na 2-2 to nie ma po co o przedsezonowych założeniach mówić. Jest to coś niewiarygodnego. Teraz liczy się tylko złoto. Co z tego, że one mają bardziej doświadczone zawodniczki na środku. Jest 0-0, czysta karta i nowe rozdanie. W Brazylii nie lubimy srebrnych medali, bo nie kończy się sezonu wygraną, lepszy już jest medal brązowy, więc nie dopuszczam myśli o porażce. Jedziemy na decydujący mecz i mam nadzieję, że wygrany.
A co będzie potem, bez względu na wynik? Co cię czeka?
- Chcę tutaj zostać. Kibice są też taką ważną częścią zespołu, wszyscy grają sercem, jest przyjazna atmosfera. Oni są naszym 7. zawodnikiem. Zobaczymy jak się potoczą moje losy. Ale szczerze mam nadzieję, że będę mogła pozostać w Sopocie i prezes klubu zaproponuje mi przedłużenie umowy, bo mimo, że początki były trudne, to teraz czuję się w Sopocie jak u siebie.
Zadomowiłaś się tutaj. Co takiego pozytywnego dostrzegasz w klubie z Sopotu?
- Kibice, pasja ludzi do siatkówki. Dostaję tyle maili, miłych wiadomości, także jakieś upominki od kibiców. To aż wszystko nawet za dużo. Strasznie zawsze im za to dziękuję. To jest dodatkowy motor napędowy, bo w Brazylii zawsze jest się blisko ludzi, tego mi brakowało. Tutaj jestem tak pozytywnie odbierana, nie spodziewałam się tego. Czuję się jak w domu. Jeszcze do tego miasto jest śliczne, więc jestem na swoim. I chcę tutaj być dalej, jeśli będzie mi to dane.
Sopot to nie tylko Rourke także dobra rozgrywająca i środkowa.