Częstochowianie w środę przegrali piąte spotkanie ligowe z rzędu i spadli niemalże na samo dno tabeli PlusLigi. Tym razem pełną pulę spod Jasnej Góry wywiozła AZS Politechnika Warszawska, a więc zespół, który uchodził za rywala będącego w zasięgu Akademików. Kolejna przegrana przelała tylko czarę goryczy w Częstochowie. Na pomeczowej konferencji prasowej pojawiło się pytanie o przyszłość Marka Kardosa na trenerskiej ławce biało-zielonych. Słowacki szkoleniowiec zapewnia jednak, że chcę kontynuować swe dzieło i jest ostatnią osobą w klubie, która złoży broń. - Najłatwiej byłoby się poddać. Wiedziałem jaki to jest zespół, ale pod warunkiem tego, że wszyscy będą zdrowi. Na chwilę obecną tylko pierwszy mecz ligowy w Bydgoszczy zagraliśmy w pełnym składzie. W kolejnych już tak nie było. Moja praca jest jasna i jak to się mówi "kapitan odchodzi ostatni". Będę cały czas pracował z tym zespołem, bo siatkówka jest całym moim życiem. Bardzo ciężko to przełknąć, gdy widzi się chłopaków, którzy harują na treningach, a przychodzi mecz i po prostu nie potrafią się sprzedać. Nie wiem, czy niezbędny jest czas, czy zmiana trenerów lub zawodników. Mnie osobiście cieszą pojedyncze sukcesy. Teraz praktycznie z niebytu wyciągnęliśmy Michała Kaczyńskiego, który cały czas gra na wysokim poziomie. To dla mnie znakomita wiadomość, choć był przewidywany do gry na innej pozycji. Pojedyncze sukcesy cieszą, ale to nie wystarczy do tego, by zespół grał doskonale razem. Ta drużyna musi grać zespołowo, a za dużo indywidualności wychodzi w meczu. Na treningu wszystko bardzo fajnie wygląda, a podczas meczu po prostu się rozpada - zauważa słowacki opiekun AZS-u Częstochowa.
Kolejną bolączką Akademików, która zarysowała się w ostatnim czasie jest brak mentalnego i duchowego lidera na boisku. Wobec ciągłych ostatnio problemów zdrowotnych Michała Bąkiewicza, osamotniony pod tym względem pozostaje Dawid Murek. Kapitan częstochowskiej ekipy w pojedynkę nie jest w stanie zaszczepić wśród młodych kolegów z zespołu ambicji i tchnąć w nich nowego ducha. - W drużynie z Warszawy chciałbym podkreślić zespołowość. Doświadczeni Pawliński, Kolew, Zatko i Nowak potrafią utrzymać koncentrację, a reszta zawodników się do nich dostraja. U nas w zespole pod tym względem mamy tylko jednego zawodnika albo dwóch. Niestety, to za mało przy wysokim poziomie panującym w PlusLidze - ubolewa Kardos.
39-letni trener zwraca także uwagę na ciągłą rotację, która odbija się na grze zespołu. Po zdobyciu Pucharu Challenge w sezonie 2011/2012, AZS dotknęła rewolucja kadrowa i całkowite odmłodzenie drużyny. Przed tegorocznymi rozgrywkami było podobnie i do zespołu dołączyło dziewięciu nowych graczy. To z pewnością nie sprzyja stabilizacji, która w budowaniu zespołu wydaje się niezbędna. - Jeżeli z meczowej dwunastki zmienia się dziewięciu graczy, to potrzeba czasu, aby się zgrać. Jeśli chcemy szybciej odnosić sukcesy, to w grę muszą wejść większe pieniądze. Czym bardziej doświadczony zawodnik, tym więcej trzeba w niego zainwestować, a nie jest wcale powiedziane, że to od razu przyniesie sukces. Przy młodych zawodnikach, jakich skupujemy to jest tylko i wyłącznie kwestia czasu. Mam nadzieję, że w jakimś klubie dożyję okresu pewnej ciągłości, że pozostaną podstawowi zawodnicy, a dołączy jeden lub dwóch. Wiadomo w jakiej jesteśmy sytuacji. W klubie, co roku jest coś nowego. Jak przychodziłem do tego klubu jeszcze jako zawodnik, to trzon drużyny pozostał. Zmienił się tylko drugi rozgrywający i dochodził następny atakujący, ale nic innego się nie zmieniło i kontynuowałem to już jako trener przez pierwsze dwa lata. Później się to wszystko rozpadło i zostało zaledwie dwóch graczy - puentuje Marek Kardos.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!
Tak żeby Marek Kardos mogł sie calkiem spokojnie podać się do dymisji.