Ola Piskorska: Ostatnio złapaliście zadyszkę, dwa mecze z rzędu przegrane. Co się stało?
Robert Prygiel: Nie jesteśmy drużyną, która mogłaby sobie z kimkolwiek zapisywać punkty przed spotkaniem. Musimy walczyć w każdym meczu i ani razu nie dostaliśmy punktów za darmo. Jak gramy gorzej, nie na swoim najlepszym poziomie, to przegrywamy. W ostatnich meczach za dużo u nas było nerwowości, a za mało takiej dobrej energii. Atmosfera ciągle poświąteczna, a to nam nie służy, my jesteśmy taką drużyną, która powinna grać na emocjach, pobudzona. Poza tym Wytze, nasz główny atakujący, był dwa tygodnie ze swoją reprezentacją, gdzie grał na innej pozycji.
Coś jeszcze jest przyczyną waszej słabszej postawy?
- Mamy w zespole bardzo młodych zawodników, którzy są z racji wieku i małego doświadczenia nierówni. Potrafią zagrać fantastycznie, ciągnąc całą grę drużyny, ale przydarzają im się mecze, gdzie nie wytrzymują ciśnienia. Nie ma co się dziwić, oni debiutują dopiero na tym poziomie, a Kuba Wachnik jeszcze do tego wychodzi w pierwszej szóstce. Ale uważam, że w tę młodzież warto inwestować.
Przyszło ci przez myśl przez sezonem, że będziecie mieli aż takie "wejście smoka" do ligi?
- W ogóle nie wybiegałem myślą w przyszłość przed sezonem. Nie zastanawiałem się ile punktów zdobędziemy w pierwszej fazie ani w drugiej, ani które miejsce zajmiemy. Skupiałem się tylko na najbliższym treningu, może najdalej na najbliższym tygodniu. Tym bardziej, że to był mój debiut w roli trenera i prawdę mówiąc nie wiedziałem nawet czego sam po sobie mogę się spodziewać (śmiech). Poza tym wiedziałem, że mam zespół złożony z zawodników, którzy w większości nie grali w PlusLidze albo mieli parę lat przerwy, do tego 19-letniego libero, trudno było przewidzieć, jak się odnajdą. Przed sezonem byłem przede wszystkim bardzo ciekawy jak to wszystko wypali, na co nas będzie stać wszystkich razem.
Czemu zawdzięczacie taki dobry rezultat w pierwszej rundzie fazy zasadniczej?
- Mam poczucie, że wszystkie nasze dotychczasowe zwycięstwa były zasłużone, zawdzięczamy je naszej własnej dobrej grze, a nie szczęściu czy sędziom. Tym, co nas charakteryzowało w tej pierwszej fazie były blok i agresywna zagrywka. W obronie i ataku też graliśmy dobrze i te argumenty wystarczyły, żebyśmy osiągnęli świetny wynik.
Co jest waszą siłą, najmocniejszą stroną?
- Mamy doświadczonych zawodników, którzy powinni dawać przykład na boisku, w szatni czy w życiu tym młodszym. Czasami żywiołowość i brak obciążeń, brak presji. Na pewno warunki fizyczne, jesteśmy najwyższym zespołem w PlusLidze i wykorzystujemy to w naszej grze. Potrafimy wywrzeć na przeciwniku presję blokiem i gramy skutecznie na wysokiej piłce. Zresztą podjąłem pewne ryzyko w przygotowaniach fizycznych, bo zamiast jednego treningu siłowego robimy crossfit, chyba jako jedyni w lidze. Poza tym atmosfera jest naszą mocną stroną, u nas nie ma żadnych gwiazdorów w drużynie, a ci, co mieliby prawo gwiazdorzyć, to zachowują się spokojnie i z ogromną tolerancją dla innych. Jesteśmy wszyscy bardzo zgraną grupą. Cieszę się, też z tego, że młodzi zawodnicy nie popadają w samozachwyt, bo miałem już okazję grać z takimi, co po pół sezonu uważali, że są najlepsi na świecie. Mam teraz w zespole takich, którzy mają duży talent, już w wieku juniorskim coś wygrali, a mimo to mają w sobie wiele pokory i dystans do swoich osiągnięć. Widać, że są dobrze wychowani i mają poukładane w głowach, a to jest ważne w sporcie.
Mimo braku doświadczenia prowadzisz swój zespół w meczach spokojnie, nie okazujesz wielu emocji. Nie denerwujesz się?
- Na pewno z charakteru jestem faktycznie dość spokojny. Ale nie mam poczucia, żebym spokojnie prowadził zespół. Czasem bywam bardzo zły na zawodników i to widać. Sam niedawno grałem i pamiętam, że nie zawsze wychodzi tak jak by się chciało, ale są rzeczy, które mnie okropnie złoszczą, głównie wynikające z niewykonywania moich poleceń. Na przykład w końcówce seta ustalamy, że gramy bezpieczną zagrywką, a dwóch zawodników po kolei wychodzi i próbuje zostać bohaterami. Albo reagują na bloku inaczej niż ja kazałem. Były już takie mecze, kiedy wychodziłem z siebie. Czasem czuję, że chłopcy chcą, a im bardziej chcą, tym bardziej im nie wychodzi. W takiej sytuacji moje krzyki nic nie pomogą, a nawet jeszcze zaszkodzą.
A co jest dla ciebie najtrudniejsze w twoim nowym zawodzie?
- Takie chwile jak w ostatnim meczu z Transferem Bydgoszcz. Biorę czas i widzę, że chłopcy są tak zagrzani, że do nich już nic nie dociera. Z całego serca chcę im pomóc, ale widzę po twarzach, że nic, co powiem albo zrobię, nie będzie miało znaczenia. Są odcięci, a ja czuję wtedy bezsilność i to jest dla mnie najtrudniejsze. Są takie czasy, gdzie jest walka, gdzie wystarczy podrzucić jakieś niuanse taktyczne i to pomaga. Albo chociażby wybija przeciwnika z rytmu. A najgorsze są właśnie takie czasy, gdzie patrzę na chłopaków i wiem, że oni tylko już czekają na koniec meczu, a ja nie jestem w stanie nic zrobić. Pamiętam ze swojej kariery, jeszcze jak byłam nastolatkiem, to grałem przeciwko drużynie Huberta Wagnera, Stilonowi Gorzów. Wygrywaliśmy jak chcieliśmy, on brał kolejne czasy i wydzierał się na nich, a oni grali jeszcze gorzej. I on w końcu całą swoją szóstkę wysłał do szatni, a na boisko wpuścił samych rezerwowych. Jak wrócili potem, to już byli zupełnie inni, zaczęli znów grać. Czasem chętnie zrobiłbym to samo, ale dziś to niezgodne z przepisami (śmiech). Ale to moje najważniejsze zadanie teraz, nauczyć się jak sobie radzić w takich trudnych momentach, jak reagować, żeby coś zmienić.
Z jakich wzorów trenerskich czerpiesz?
- Nie mam żadnego wzoru trenerskiego ani ideału. Od każdego staram się wziąć coś pożytecznego. Zwłaszcza, że z fajnymi trenerami pracowałem, jeden umiał świetnie budować atmosferę w drużynie, inni mieli dobry warsztat. Teraz ze wszystkich moich doświadczeń próbuję wziąć co najlepsze i używać tego w mojej pracy. Na pewno ogromnym autorytetem był i jest dla mnie Roberto Santilli. Grałem u niego będąc już w pewnym wieku, bliżej końca niż początku, i byłem powszechnie znany z moich wybitnych zdolności w obronie (śmiech). Mimo to Roberto uparł się, że mnie jeszcze czegoś w tej obronie w polu nauczy, zdołał mnie do tego przekonać i faktycznie po jakimś czasie to przyniosło pozytywne skutki. Większość poprzednich trenerów od razu kazała mi stawać za blokiem, żebym chociaż jakąś kiwkę wyjął i tyle, bo wiadomo, że nic nie obronię. A po treningach z Roberto umiałem obronić średnio 2 na 5 piłek. To mi zaimponowało, że on widział możliwość i chciał mi pomóc w rozwoju. Nauczył mnie, że w każdym wieku można coś poprawić i ja też tak podchodzę do moich zawodników teraz.
To na koniec powiedz mi jakie będzie wasze podejście do Pucharu Polski? Niektórym klubom nie zależy na tym trofeum, chcą koncentrować się na lidze.
- Czarni w swojej historii raz zdobyli Puchar Polski (w 1999 roku - przyp. red.), to był chyba największy sukces klubu do tej pory. Pamiętam, że wtedy nie było żadnych przygotowań, bo najważniejsze były play offy i na nich się skupialiśmy, a w efekcie wygraliśmy Puchar Polski. Dlatego w tym roku tez nie planuję żadnych specjalnych przygotowań czy nastawiania się, może wygramy go tak mimochodem (śmiech).
Rozmawiała Ola Piskorska
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!