W trakcie spotkania z Czarnymi Paweł Mikołajczak pojawił się w miejsce Jakuba Jarosza. Dał niezłą zmianę, ale nie pomogło to jego zespołowi w wywiezieniu choćby punktu z Radomia. - Ten pierwszy set dał jednej z drużyn przewagę. Gdybyśmy go wygrali, to prawdopodobnie lepiej zaczęlibyśmy tę drugą partię. A tak siedziało nam w głowach, że po tak wyrównanej i zaciętej końcówce przegraliśmy. Szczegóły, dosłownie jeden, dwa punkty zadecydowały o naszej porażce, tym bardziej, że ten set był na bardzo wysokim poziomie, mało błędów, dużo skutecznych ataków - rezerwowy atakujący Lotosu Trefla podzielił opinię wielu osób.
Po niekorzystnym rezultacie 33:35 w premierowej odsłonie, w kolejnej części z przyjezdnych "uszło powietrze", co bezlitośnie wykorzystali rywale. Po dziesięciominutowej przerwie, gdańszczanie z nowym zapasem sił i energii wyszli na trzecią partię. - Ta dłuższa przerwa po drugim secie nieco nam pomogła, pozwoliła "ochłonąć", spróbować "od nowa" rozpocząć ten mecz - przyznał 25-letni zawodnik.
Zapytany o ocenę pomysłu wprowadzenia dziesięciominutowej przerwy, atakujący odpowiedział: - Gdy się wygrywa i schodzi się na tę przerwę przy prowadzeniu 2:0, może ona przeszkodzić. Natomiast gdy się przegrywa, to może ona pomóc, wybić z rytmu drużynę przeciwną. Jest wtedy czas na szybkie przeanalizowanie gry, więc zależy z jakiej perspektywy, z której strony się patrzy.
Zdaniem Mikołajczaka, jego ekipa miała duże szanse na wywalczenie przynajmniej jednego "oczka" z Radomia. - W czwartym secie prowadziliśmy praktycznie do połowy, jak nie dłużej, jednak później popełniliśmy kilka błędów, które Czarni wykorzystali. Mieliśmy problemy ze skończeniem pierwszej akcji. Szkoda, bo w przypadku wygranej w tej partii byłby tie-break, a wiadomo, że to jest zupełnie inna gra, wtedy wszystko może się zdarzyć - podkreślił zdobywca ośmiu punktów.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!