Marcin Olczyk: Zagraniczny nie zawsze znaczy lepszy

Atom Trefl Sopot w dość marnym stylu odpadł z rywalizacji o mistrzostwo Polski. Prowadzony przez Teuna Buijsa zespół wyraźnie odstawał poziomem gry od Impela Wrocław. Co zawiniło?

Marcin Olczyk
Marcin Olczyk

Miniony sezon "Atomówki" dość nieoczekiwanie zakończyły na najwyższym stopniu podium. Zaskoczenie było spore, ponieważ przed startem rozgrywek zespół świeżo upieczonego mistrza kraju opuściło większość wartościowych zawodniczek i trener, chwilę później pojawiać zaczęły się poważne kontuzje, a w międzyczasie z powodów nie dość jasnych (dyscyplinarnych?) rozstano się z kolejnym szkoleniowcem. Zdobycie więc drugiego ligowego złota z rzędu okazało się znakomitą okazją do... następnej roszady na stanowisku trenera pierwszego zespołu.

Klub opuścił Adam Grabowski, który nie tylko poukładał rozbitą w połowie sezonu drużynę, ale też poprowadził ją do niezapomnianych zwycięstw w starciach z faworyzowanymi: Polskim Cukrem Muszynianką Fakro Bankiem BPS (półfinał) i Tauronem Banimexem Dąbrowa Górnicza (finał), zwieńczonych zasłużonym tytułem. Włodarze postanowili jednak sięgnąć po zagranicznego fachowca. Ich wybór padł więc na... anonimowego w szerszym gronie Holendra Teuna Buijsa. Już sam fakt zatrudnienia człowieka, którego największymi sukcesami były dwa mistrzostwa Niemiec, kraju, którego liga siatkarska notowana jest znacznie niżej niż Orlen Liga, powinien dać powód do zastanowienia nad sensem tej zmiany. Nie dał.

Pierwsza część sezonu zasadniczego niby potwierdziła słuszność wyboru. Atom Trefl Sopot w bardzo wyrównanej stawce drużyn mających realne szanse na medal uplasował się tuż za plecami niemal nieosiągalnego dla konkurencji Chemika Police. Mało tego, "Atomówki" potrafiły przed własną publicznością pokonać potężnego beniaminka po pięciosetowej walce. W Lidze Mistrzyń zespół z Trójmiasta wykonał z kolei zadanie minimum, ogrywając w grupie rywali z Belgii i Rumunii. Swoją europejską przygodę skończył w pierwszej rundzie play-off na dwumeczu z będącym poza zasięgiem Eczacibasi Stambuł.

Później zaczęły się schody. Pierwszy sygnał ostrzegawczy pojawił się w ćwierćfinale rozgrywek Pucharu Polski. Bolesnego kuksańca Buijsowi zafundował Polak Bogdan Serwiński, który mimo znacznie uboższych w tym sezonie zasobów, potrafił tak pokierować Muszynianką, że ta, choć przegrała pierwszy mecz u siebie 1:3, potrafiła awansować do półfinału turnieju (ogrywając na wyjeździe aktualnego jeszcze mistrza Polski 3:0!). Wydawało się, że sopocianki lekcje sumiennie odrobiły, bo w dziewięciu szybkich setach skończyły ćwierćfinałową rywalizację Orlen Ligi z Beef Master Budowlanymi Łódź (prowadzonymi notabene przez Grabowskiego). Nic bardziej mylnego.
Jeszcze w ćwierćfinale Orlen Ligi wydawało się, że wszystko funkcjonuje bez zastrzeżeń... Jeszcze w ćwierćfinale Orlen Ligi wydawało się, że wszystko funkcjonuje bez zastrzeżeń...
Batalia o wejście do ligowego finału walką okazała się tylko w teorii, obnażając przy okazji wszystkie braki i słabości zespołu. Atom już w pierwszym meczu (rozegranym u siebie) nie był w stanie wygrać seta. W kolejnej odsłonie prowadził 2:0 i całe spotkanie wygrał, ale dopiero po tie-breaku. Prawdziwy dramat miał jednak dopiero nastąpić. Wyjazd do Wrocławia pierwszego dnia przyniósł drużynie zaledwie 43 małe punkciki (0:3, w setach do 11, 13 i 19) Dzień później, gdy wydawało się, że ekipa z północy jest w stanie odrobić straty, przy stanie 1:1 w setach i prowadzeniu w trzeciej partii 19:15, coś w zespole pękło. Impel wrócił do gry, wygrał kluczową odsłonę 25:23, a w kolejnej dopełnił dzieła zniszczenia, zwyciężając aż 9 punktami.

Na ogół nie jestem przeciwnikiem zagranicznych szkoleniowców. Potrafię nawet zrozumieć, wbrew powszechnej krytyce, sens zatrudnienia w Policach Giuseppe Cuccariniego, szkoleniowca o uznanej na świecie marce, który z Chemika z miejsca miał stworzyć ekipę będącą w stanie zatrząść nie tylko Polską, ale i Europą. Atom, który potrafił już sięgnąć po Alessandro Chiappiniego, tym razem strzelił w ciemno... i spudłował. W przypadku Buijsa argumentów za jego natychmiastowym zwolnieniem jest aż nadto. Skreślony zostać powinien zaraz po ostatniej konferencji prasowej we Wrocławiu, gdy w bardzo "profesjonalny" sposób zrzucił winę za odpadnięcie z walki o mistrzostwo na... kontuzję Julii Szeluchiny. Czyżby zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że solidną środkową, i to na cały sezon, rok wcześniej stracił również Grabowski? Były szkoleniowiec Atomu nie miał jednak problemu w tym, by postawić na raczkującą na tym poziomie Justynę Łukasik, która okazała się zresztą jedną z kluczowych zawodniczek mistrzowskiej drużyny. Buijs postawił na nią tylko z konieczności i dał wyraźnie do zrozumienia, że wcale nie jest z tego zadowolony.

Autorskim wynalazkiem Buijsa była za to Judith Pietersen, którą dobrze znał z rozgrywek Bundesligi. Efekt był taki, że Holenderka okazała się jedną z najsłabszych atakujących ligi (po szczegóły odsyłam do statystyk Orlen Ligi). Szkoleniowiec Atomu nie umiał też przekonać (natchnąć?) do gry na miarę posiadanych możliwości Brizitki Molnar. Największym osiągnięciem Serbki jest to, że ma olbrzymie szanse na dwa nieoficjalne wyróżnienia: najgorszego transferu sezonu i największego rozczarowania ligi. Znacznie więcej oczekiwano też po Kimberly Hill, a duży krok, choć niestety w stronę emerytury, wykonała Mariola Zenik. Charlotte Leys czy Klaudia Kaczorowska też swoje maksimum pokazywały rzadko. Jestem niemal pewien, że choleryczny Grabowski, przeżywający wszystkie akcje swojego zespołu i karcący podopieczne za każdy głupi błąd, samą interakcją i siłą osobowości wycisnąłby z każdej z tych dziewczyn znacznie więcej.
Buijs nie potrafił z dobrych kart zbudować zgranej talii Buijs nie potrafił z dobrych kart zbudować zgranej talii
Przedsezonowe zabiegi na rynku transferowym dawały nadzieję na wzmocnienie zespołu. Praca Buijsa zupełnie jednak temu zaprzeczyła. I nie chodzi wcale o to, że "Atomówki" zamiast walczyć o złoto, zagrają tylko o brąz. Najważniejsze są okoliczności, w jakich do tego doszło. Najpierw kompromitacja w Pucharze Polski, następnie pogrom we Wrocławiu. Zespół z Sopotu grał w tym sezonie bezkompromisowo. Tylko dwa spotkania rundy zasadniczej w wykonaniu tej drużyny kończyły się tie-breakami (do tego doliczyć można jeden szczęśliwie wygrany półfinałowy mecz z Impelem). Na ogół jeśli drużynie wszystko wychodziło, to zwyciężała gładko. Jeśli jednak było kiepsko, to trener losów spotkania odmienić nie potrafił, a z tego właśnie w decydującej fazie poprzedniego sezonu zasłynął jego poprzednik. Czy według działaczy z Sopotu Grabowski nie byłby w stanie osiągnąć w obecnych rozgrywkach minimum tego, co Buijs?

O ile w minionych latach to nie wyniki decydowały o zmianie na stanowisku szkoleniowca Atomu, o tyle teraz właśnie za sprawą takiej, a nie innej postawy zespołu na parkiecie do roszady dojść powinno jak najszybciej. Ekipa z Trójmiasta ma "papiery" na grę na najwyższym poziomie. Bez odpowiedniego sternika ten wciąż piękny okręt może jednak łatwo wpłynąć na mieliznę, z której ma pełne morze łatwo wrócić nie będzie...

Marcin Olczyk
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!



Czy Teun Buijs powinien w kolejnym sezonie dalej prowadzić Atom Trefl Sopot?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×