Dominika Pawlik: Po wtorkowych emocjach i zwycięstwie w tie-breaku, w środę rozbiliście Asseco Resovię Rzeszów. Choć w drugim spotkaniu nie pojawił się pan na boisku, jak oceniłby pan występ swoich kolegów?
Daniel Pliński: Jestem absolutnie szczęśliwy, że wygraliśmy 3:0, grając nieprawdopodobną siatkówkę. Cały zespół zasłużył na noty w wysokości pięć i sześć (w skali sześciostopniowej - dop. red.), a Nicolas Uriarte i Facundo Conte powinni dostać nawet siódemki. Jeżeli chodzi o nasze rozegranie, to jest ta różnica, która jest w sporcie potrzebna i Nico robi właśnie tę różnicę.
Trener Miguel Falasca dokonywał tylko zmian zadaniowych. We wtorek na parkiecie pojawili się wszyscy zawodnicy PGE Skry Bełchatów, a dzień później wyjściowa "szóstka" nie potrzebowała już właściwie pomocy.
- Nasz zespół zagrał kapitalnie i trener nie musiał robić żadnych zmian. Życzyłbym sobie, żeby tak było w niedzielę.
W pierwszej partii we wtorkowym meczu roztrwoniliście przewagę, blisko tego było również w drugim spotkaniu. Wyciągnęliście wnioski z popełnianych błędów?
- Wtorkowy mecz podobnie się układał. Szkoda tego pierwszego seta, bo być może wygralibyśmy 3:0, ale stało się, jak się stało. Wygraliśmy w stosunku 3:2, ale nie ma to żadnego znaczenia, bo najważniejsze są zwycięstwa.
Przed sezonem PGE Skra Bełchatów postawiła sobie jasny cel: zdobycie trzech trofeów. Ta sztuka się nie udała. Może to było zbyt ciężkie zadanie dla niemal całkowicie przebudowanego zespołu?
- Myślę, że od żadnej drużyny nie można oczekiwać, że zdobędzie wszystkie trofea. PGE Skra chce zawsze jak najwięcej wygrać, ale inne zespoły w Polsce i Europie są bardzo mocne i później wszystko weryfikuje boisko. Jeśli chodzi o Guberniję Niżny Nowogród w Pucharze CEV, to niewiele brakowało do awansu. W Pucharze Polski również byliśmy o krok od finału. Teraz znowu jesteśmy blisko i mam nadzieję, że postawimy kropkę nad "i", bo Asseco Resovii naprawdę nie można lekceważyć. Pojechali do Kędzierzyna, przegrywając 0-2, 0:2 w setach i 8:12, a zwyciężyli w piątym meczu. Póki co bardzo się cieszymy z dwóch zwycięstw, ale jeszcze ten finał się nie skończył.
Wygląda na to, że te dwa niepowodzenia jeszcze bardziej was wzmocniły.
- Nasi trenerzy i cały zespół wyciągnął wnioski, jeśli chodzi o poszczególne akcje czy piłki. Człowiek gra tyle lat w siatkówkę, ale za każdym razem sobie uświadamia, że jeśli nie skończy się ostatniej piłki, to nie wygrywa się meczu. Tak było właśnie w Pucharze Polski, prowadziliśmy wysoko, wydawało się, że jesteśmy już w finale i okazało się, że przegraliśmy. Teraz uważam, że nastąpiło sporo zmian od tamtej porażki.
PGE Skra Bełchatów jest dość szczególnie witana na Podpromiu...
- To ja, chyba? (śmiech)
Nie tylko.
- Kibic naprawdę ma swoje prawa. Nie mam problemu z tym, że jestem wygwizdywany w Rzeszowie. Oni chcą pomóc swojej drużynie i mają do tego prawo, a ja szanuję ich zachowanie. Absolutnie to mi nie przeszkadza.
Dla niektórych zawodników z bełchatowskiej drużyny był to dopiero drugi występ po fazie zasadniczej w takiej atmosferze na Podpromiu, byli na to dobrze przygotowani?
- Gwizdy podczas finałów są wszędzie, choć może nie w takiej ilości w innych halach. Oczywiście tutaj jest duża specyfika, bo kiedy 80 proc. kibiców gwiżdże, to słychać to na dole i ucho boli, ale to motywuje, proszę mi uwierzyć.
Teraz wracacie do Hali Energia i własnej publiczności, przed którą w tym sezonie przegrywaliście tylko dwa razy. To będzie atut?
- Nasi kibice zawsze są z nami i nam pomagają, i to nie tylko w Bełchatowie. Byli z nami w Rzeszowie, podejrzewam, że w niedzielę będzie nadkomplet.
Macie szansę po raz drugi w historii świętować mistrzostwo u siebie, jeśli zwyciężycie w niedzielnej lub poniedziałkowej potyczce.
- Tego sobie i wszystkim naszym kibicom życzę, ale ten mecz jeszcze się nie skończył. Trener od razu nam to powiedział po spotkaniu, więc tak musimy do tego podchodzić: przyjść w piątek na trening z przekonaniem, że jest 0:0 i jeszcze nic nie wygraliśmy.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!