Freya Aelbrecht: Wierzyłyśmy do końca, że możemy wygrać

Belgijska środkowa przyznaje, że nawet trzy punkty straty w tie-breaku nie odebrały jej zespołowi wiary w końcowy sukces. Dzięki temu Żółte Tygrysy zagrają w elicie World Grand Prix.

Podopieczne Gerta Vande Broeka w swoim pierwszym starcie w World Grand Prix odniosły olbrzymi sukces i pokonując Holandię awansowały do elity. Dzięki temu już za kilka dni zagrają w Tokio w final six pierwszej dywizji rozgrywek. - To był naprawdę ciężki mecz. Szkoda, że nie udało nam się wygrać czwartego seta, w którym długo szło nam naprawdę dobrze, ale pojawił się stres, nerwy i proste błędy, przez co musiałyśmy rozegrać tie-breaka, który zawsze jest niebezpieczny. Ostatecznie awansowałyśmy jednak do final six. To znakomite uczucie. Jestem niezwykle szczęśliwa i wciąż nie mogę uwierzyć, że nam się to udało - przyznała zaraz po zakończeniu finałowego spotkania turnieju w Koszalinie Freya Aelbrecht. [ad=rectangle]

W ostatnim meczu organizowanego przez Polskę final four emocji nie brakowało. Prowadzenie zmieniało się błyskawicznie, a oba zespoły potrafiły po kilku gorszych akcjach seryjnie zdobywać punkty. Do samego końca trudno było wskazać zespół, który bardziej zasłużyłby na wygraną. - Od początku było piekielnie ciężko. Na szczęście, jeśli naprawdę się starasz i dajesz z siebie wszystko, to możesz wygrać i tak właśnie było w naszym przypadku. Myślę, że razem z Holenderkami zaprezentowałyśmy naprawdę fajną siatkówkę. Na pewno dobrze się to oglądało, bo było mnóstwo emocji i zwrotów akcji. Nie brakowało nerwów. Najważniejsze jednak, że to my wygrałyśmy - stwierdziła w rozmowie z naszym serwisem nowa koleżanka klubowa Joanny Wołosz w Yamamay Busto Arsizio.

Belgijki miały w Koszalinie powody do radości (Freya Aelbrech leży na samym dole i z pucharem w dłoni)
Belgijki miały w Koszalinie powody do radości (Freya Aelbrech leży na samym dole i z pucharem w dłoni)

Belgijki po przegranej pierwszej partii szybko przejęły inicjatywę i wygrały dwa kolejne sety. Były też blisko sukcesu w czwartej odsłonie, ale ostatecznie o końcowym triumfie zadecydować musiał tie-break. Gdy Holenderki wyszły w nim na prowadzenie 9:6 wielu kibiców myślało, że to już koniec emocji. Nic bardziej mylnego. Żółte Tygrysy nie dały za wygraną i na samym finiszu znokautowały rywalki! - Nie podłamałyśmy się, mimo że przegrywałyśmy już trzema punktami. Wiedziałyśmy, że musimy dalej walczyć, podjąć ryzyko i przeć do przodu. Oczywiście przegrałyśmy pięć ostatnich meczów z Holandią, ale tym razem zawzięłyśmy się tak mocno, że udało nam się przełamać rywala. Wykonałyśmy tego dnia, również w tie-breaku, solidną robotę - stwierdziła 24-letnia reprezentantka kraju.

Polska ziemia dla belgijskiego zespołu jest wyjątkowo żyzna. Te same zawodniczki w styczniu tego roku w Łodzi wywalczyły, kosztem biało-czerwonych, awans do mistrzostw świata, które odbędą się jesienią we Włoszech. Teraz zespół Vande Broeka wygrał w Koszalinie silnie obsadzony turniej final four II dywizji World Grand Prix. - Bardzo lubię grać w Polsce. To za każdym razem niezwykle przyjemne przeżycie. Na trybunach zawsze jest mnóstwo ludzi, którzy uwielbiają siatkówkę. W finale w Koszalinie kibice wspierali zarówno nas, jak i Holenderki, więc atmosfera była rewelacyjna - zaznaczyła nasza rozmówczyni.

Z Koszalina dla SportoweFakty.pl,
Marcin Olczyk

Komentarze (0)