2005 - mistrzostwo Europy, 2015 - dno. Historia upadku siatkarskich "Złotek"

Niemczyk, Bonitta, Matlak. Wszyscy trenerzy odeszli po konflikcie z zawodniczkami. Czyżby to był tylko i wyłącznie przypadek?

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

Dziesięć lat temu (wrzesień 2005) prawie 7 milionów Polaków wybrało drugi program Telewizji Polskiej, gdzie trwała transmisja meczu siatkarskiego, a "Złotka" po raz drugi z rzędu wywalczyły mistrzostwo Europy. W tym samym czasie na antenie TVP1 trwało studio wyborcze. Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość odbierały władzę Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Polityczne emocje zgromadziły zaledwie 5 mln widzów. Dziewczyny Andrzeja Niemczyka były na szczycie. Wydawało się, że era "Złotek" będzie trwała wiele lat. Nic z tego. Dzisiaj biało-czerwone zajmują 28. miejsce w światowym rankingu. Wyprzedzają nas reprezentantki Kenii, Kamerunu, Algierii, Meksyku.

Niemczyk odmienił reprezentację

Kiedy w 2003 roku Niemczyk rozpoczął pracę z kadrą siatkarek zastał wszystko, co najgorsze: brak pieniędzy, podłą atmosferę, ciągłe kłótnie. Kilka miesięcy później - w Turcji - zdobył pierwsze złoto ME. - Powiedziałem dziewczynom jasno: kasy na razie nie będzie, ale dzięki sukcesom na arenie międzynarodowej podpiszecie lepsze kontrakty, wyjedziecie do zagranicznych klubów. Zainwestujcie w siebie - wspomina w rozmowie ze Sportowymi Faktami legendarny trener.

Udało mu się namówić do powrotu największe gwiazdy: Magdalenę Śliwę, Dorotę Świeniewicz, Małgorzatę Glinkę. Prawił zawodniczkom komplementy, był spowiednikiem w ciężkich chwilach i katem, kiedy trzeba było "przykręcić śrubę" podczas przygotowań. Metody psychologiczne znalazł w zagranicznych źródłach, gdy pracował w Niemczech i Turcji. W Polsce takich książek wtedy jeszcze nie było. W efekcie każda z zawodniczek oddałaby za niego życie. Sukcesy musiały przyjść. I przyszły.

Iskra odpaliła dynamit Polki - jako pierwsze w historii, wyłączając reprezentacje Związku Radzieckiego, a potem Rosji - zdobyły mistrzostwo Europy dwa razy z rzędu. "Złotka" były na fali, Niemczyk planował medale na mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich w Pekinie. I nagle... W 2006 roku Niemczyk oddał się do dyspozycji związku, po tym jak pokłócił się z Glinką. Sielanka zakończyła się w jednej chwili. Kilkanaście dni później już nie pracował. Kadrę przejął asystent Niemczyka - Ireneusz Kłos. Dla zawodniczek dobry kumpel. Nie miał jednak na tyle autorytetu, aby kontynuować sukcesy swojego poprzednika. Atmosfera była świetna, ale przegrany mundial okazał się iskrą, która odpaliła dynamit. Polski Związek Piłki Siatkowej postanowił skopiować udany pomysł, który przetestowano u mężczyzn. Zatrudniono trenera z zagranicy.

Chamski jak Włoch?

Dorota Świeniewicz była wielką orędowniczką zatrudnienia Marco Bonitty. Trener wydawał się idealny: mający sukcesy, profesjonalista pełną gębą, ze świetnym warsztatem. Działacze nie przewidzieli jednak dwóch rzeczy: bariery językowej (Bonitta kiepsko mówił po angielsku) i charakteru szkoleniowca. Bonitta, podobno, okazał się katem. Wedle relacji zawodniczek na treningach był bezwzględny, opryskliwy, często odzywał się do nich w chamski sposób. Nawet Świeniewicz szybko zmieniła o nim zdanie: -Powiedziałam mu w oczy, że jest kawałkiem gó**a (…) Co do trenerki, to niewątpliwie fachowiec, ale psycholog żaden. Żadnego porównania z Niemczykiem. Żadnego! Szkoda, że doceniła Niemczyka tak późno. Bonitta rozstał się z Polską w fatalnej atmosferze. Pokłócił się nie tylko ze Świeniewicz, ale i Anną Werblińską (wtedy jeszcze Barańską), innymi zawodniczkami. Na koniec 2008 roku ze "Złotek" niewiele zostało. Jednak sportowo nadal mieliśmy wielki potencjał.

Pojawiła się brązowa nadzieja

Szefowie PZPS sparzyli się na opcji zagranicznej, więc powierzyli kadrę Jerzemu Matlakowi. Znany z ciężkich treningów, małomówny, wydawało się, że nie znajdzie porozumienia z zespołem. Znalazł. Doskonale przygotował reprezentację do mistrzostw Europy, które zostały rozegrane w Polsce. Choroba żony nie pozwoliła mu osobiście prowadzić zespołu podczas turnieju, ale będąc w ciągłym kontakcie z asystentem Piotrem Makowskim, zdobył brąz. - Dziewczyny, jesteście wspaniałe - mówił ze łzami w oczach.

Wydawało się, że nasz zespół odżyje, wróci na salony. Problem jednak w tym, że znów zaczęły się kłótnie, niejasności, problemy.
- Siatkarki znów pokazują pazurki - mówiło się w środowisku.

Kiedy w 2011 roku z występów w kadrze zrezygnowało kilka czołowych kadrowiczek, Matlak stracił pracę. Jego następcom: ani Wiesławowi Popikowi, ani Alojzemu Świderkowi, ani obecnemu Piotrowi Makowskiemu nie udało się scalić zespołu. Tak, jak to było w 2003, 2005 czy nawet 2009 roku.

Zawodniczki rządzą kadrą?

Ostatni wywiad z Anną Werblińską, który ukazał się na łamach "Przeglądu Sportowego", gdzie czołowa polska zawodniczka dała jasno do zrozumienia, że nie jest już zainteresowana grą pod wodzą Makowskiego, to dowód, iż wróciły demony z przeszłości. - Ten wywiad to gwóźdź do trumny Piotra - usłyszeliśmy od naszego informatora. - Nie można sobie pozwolić, aby kadra nie grała w tym roku w najsilniejszych składzie. A skoro Anka tak postawiła sprawę.

Zresztą, o tym, że zespół pozbył się Makowskiego było już słychać jesienią 2014. Akcja CBA i aresztowanie szefa PZPS spowodowało, że selekcjoner pozostał na stanowisku. Chaos jest ogromny. Nie wiadomo, kto będzie grał w reprezentacji, nie wiadomo, na jakie turnieje pojedzie zespół. I to wszystko na kilkanaście miesięcy przed igrzyskami olimpijskimi w Rio de Janeiro. Na które trzeba się jeszcze zakwalifikować.

Cuccarini z błogosławieństwem

Werblińska między wierszami przekazała, że chętnie grałaby nadal w kadrze, ale pod wodzą kogoś nowego. Najlepiej Giuseppe Cuccariniego, który prowadzi ją w klubie - Chemiku Police. Co ciekawe, ten szkoleniowiec zgłosił się do konkursu na trenera biało-czerwonych w 2007 roku. Wtedy przegrał z Bonittą. - Makowski jest spalony, to już pewne - słyszy się w związkowych korytarzach. - Cuccarini rzeczywiście wydaje się dobrym kandydatem. W Policach pracuje z większością kadry, zostałby więc zaakceptowany przez dziewczyny.

Wydaje się, że innego wyjścia nie ma. Kto jednak da gwarancję, że za kilkanaście miesięcy miłość "Złotek" do Włocha się nie zakończy? Zespół odrzucił już przecież nie takich fachowców. - Prowadzenie reprezentacji siatkarek jest cholernie trudne - przyznaje Niemczyk. - Baby zapamiętują nawet najmniejszy konflikt i nie potrafią zapomnieć. W szatni facetów można zrobić armagedon, a kilkanaście minut później wszyscy siedzą w barze na piwie. To nie jest tak, że wina leży tylko po stronie zawodniczek. Trenerzy też często zapominają, że pracują właśnie z kobietami.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×