Już nie ma powrotu - rozmowa z Nikolą Grbiciem, trenerem Sir Safety Perugia i reprezentacji Serbii

Portal SportoweFakty.pl rozmawiał z ikoną serbskiej i światowej siatkówki o wyzwaniach, trudnościach i wyborach w jego nowym życiu jako trenera.

Ola Piskorska: Debiutujesz jako trener w tym sezonie w Sir Safety Perugia. Czy jesteś zadowolony z dotychczasowych wyników swojego zespołu?

Nikola Grbić: Myślę, że mogliśmy zdobyć kilka punktów więcej, ale mam poczucie, że mój zespół daje z siebie wszystko w meczach. Czasem brakowało nam trochę szczęścia, czasem nie potrafiliśmy wykorzystać sprzyjającej sytuacji, ale generalnie jestem zadowolony. Udział w Lidze Mistrzów na pewno utrudnia nam walkę w lidze włoskiej, bo zamiast trenować podróżujemy. Normalnie byłoby tak, że podczas meczu w niedzielę widzę jakiś problem, nie funkcjonuje dobrze blok czy obrona, i wtedy mam pięć treningów do następnej niedzieli, żeby nad tym pracować. Z Ligą Mistrzów po drodze ich nie mam. Oczywiście, nie zrozum mnie źle, udział w europejskich pucharach jest fantastyczną sprawą, prestiżową i bardzo ważną dla naszego klubu, ale niewątpliwie jest ciężej grać na dwóch frontach. Ale w sumie tak, to czwarte czy piąte miejsce, wokół którego oscylujemy, jest satysfakcjonujące na tym etapie rozgrywek.
[ad=rectangle]
Przegraliście w obu rundach z czołówką tabeli, czyli ta pozycja chyba dość dobrze odzwierciedla wasz potencjał?

- Oczywiście, jeżeli się przegrywa mecze bez ugrania punktu, tak jak z Modeną czy Trento, to trudno mówić, że jest się lepszym. Trochę inaczej było z Maceratą, bo przegraliśmy 1:3, ale wszystkie sety były na styk, niewiele nam zabrakło do tie-breaka, a graliśmy bez naszego rozgrywającego De Cecco, który miał wtedy kontuzję. Mecz rewanżowy jeszcze przed nami i liczę na to, że grając w pełnym składzie uzyskamy inny wynik. Ale dla mnie najważniejsze jest to, że w meczach z czołówką czy w meczach z innymi zawsze widziałem w mojej drużynie ogromną wolę walki i rzucenie wszystkich sił i możliwości na boisko. Czasem nie wychodziło, ale widziałem, że bardzo się starają. Oczywiście, zawsze można grać lepiej i mam nadzieję, że tak poprawimy jeszcze kilka elementów naszej gry, ale ogólnie jestem zadowolony.

A widzisz już jakieś efekty swojej pracy, coś poprawiliście od początku sezonu?

- Tak, niektóre aspekty wyglądają już wyraźnie lepiej. A niektóre wymagają więcej czasu, a przede wszystkim cierpliwości, ich i mojej (śmiech). W paradę weszły nam też kontuzje, które nas licznie dopadły w najtrudniejszym okresie, przed Pucharem Włoch. Było wtedy nagromadzenie kolejek ligowych i kolejne etapy Pucharu, a my mieliśmy ośmiu zdrowych chłopaków do treningów. Bardzo trudny okres, myślę, że to trochę zaważyło na naszej porażce w półfinale Pucharu.

Odpadnięcie w półfinale Pucharu Włoch musiało być bolesne po tym, jak rok temu Perugia grała w finale.

- Zeszłoroczny wynik to był wielki cud, który zaskoczył wszystkich. W tym roku w Pucharze niewiele nam zabrakło (Perugia przegrała 2:3 w półfinale z Trento - przyp. red.), a w lidze mamy cztery punkty więcej niż mieliśmy rok temu na tym etapie rozgrywek. Tylko w tym sezonie oczekiwania wszystkich są o wiele większe niż były w zeszłym i przez pryzmat tego wszyscy patrzą na nasze wyniki. I zawodnicy, i ja musimy sobie z tą presją poradzić, a to, muszę przyznać, wcale nie jest łatwe. Co innego, kiedy masz po prostu grać dobrze i wygrywać, a co innego, kiedyś masz grać nie gorzej, a nawet lepiej niż w poprzednim sezonie. Wygrywasz, wygrywasz i słyszysz: ale rok temu było lepiej. Ale ja całe życie miałem do czynienia z presją, więc radzę sobie i z tym (śmiech).

No właśnie, pytałam cię w lipcu o to, czy nie obawiasz się presji przejmując zespół z takimi sukcesami w minionym sezonie i odpowiedziałeś mi, że całe swoje życie grałeś pod presją, więc jesteś przyzwyczajony. To teraz chciałabym się zapytać, czy jest różnica pomiędzy presją, jaką odczuwałeś jako zawodnik, a jaką odczuwasz teraz?

- Ogromna! Jako zawodnik mogłem rozegrać, zaserwować, obronić czy choćby przypomnieć kolegom założenia taktyczne. Miałem poczucie, że swoimi czynami mam bezpośredni wpływ na wynik spotkania. Teraz patrzę na mecz, widzę, co robi przeciwnik, przekazuję to moim zawodnikom wraz z sugestią, jaką powinni podjąć reakcję i potem stoję i czekam, czy oni to wykonają. Nic więcej nie mogę zrobić.

To musi być frustrujące?

- Bardzo (śmiech). Ale wiedziałem, że tak będzie, byłem na to przygotowany. Przecież nie mogłem grać do pięćdziesiątki, wiedziałem, że prędzej czy później będzie trzeba zejść z boiska. I nie ma już powrotu, mam tego głęboką świadomość. Tak będzie wyglądało moje życie i już. Dlatego nie ma co narzekać i myśleć sobie "a gdybym był zawodnikiem". Nie jestem już zawodnikiem i koniec.

A podczas treningów nie kusi cię, żeby wejść i pokazać jakieś zagranie?

- Zdecydowanie nie chcę tego robić. Znałem trenerów, którzy tak robili i nigdy mi się to nie podobało. Widzisz, moi zawodnicy wiedzą kim byłem i co osiągnąłem. Gdybym w trakcie treningów wchodził na boisko, odebraliby to jako pokazówkę, że ja im przypominam, jaki jestem świetny i wspaniały, lepszy niż oni, którzy nie mają pojęcia o porządnym rozegraniu. To nie przyniosłoby nic dobrego.

To co w takim razie jest dla ciebie najważniejsze w pracy ze swoimi graczami?

- Staram się pomagać im stać się lepszymi siatkarzami. Pokazywać im ich mocne i słabe strony i jak można pracować nad tymi słabymi. Nie chodzi o to, że ja im powiem "kiepsko blokujesz, musisz to poprawić", ja muszę im pokazać, jak to poprawić. Lubię to robić, często siadam z zawodnikami i pokazuję im wideo po meczach, żeby dokładnie zobaczyli, co źle wykonują. Czasem człowiek nie ma świadomości swoich błędów, a moją rolą jest im to pokazać i pomóc to zmienić. Powiem ci, że takie doświadczenia pamiętam najlepiej ze swojej kariery zawodniczej, bo one najwięcej mi dały, kiedy widziałem dokładnie swoje błędy i uczyłem się, co i jak mogę zmienić.
[nextpage]
Jaka jest różnica pomiędzy twoją odpowiedzialnością za wynik jako rozgrywającego a jako trenera?

- Jako rozgrywający odpowiadałem przede wszystkim za organizację ataku. Czasem jeszcze za przypominanie kolegom o ustaleniach czy założeniach. A jako trener odpowiadam za milion spraw. Muszę przeanalizować przeciwnika i rozgryźć jego grę, znaleźć słabe punkty i przygotować mój zespół do wykorzystania tych słabych punktów. I do tego nie dać im wykorzystać naszych słabych punktów (śmiech).

Nikola Grbic jako trener jest zawsze spokojny i nie okazuje emocji
Nikola Grbic jako trener jest zawsze spokojny i nie okazuje emocji

Masz poczucie, że oczekiwania wobec ciebie jako trenera są wyższe, bo byłeś tak wybitnym i utytułowanym zawodnikiem?

- Mam nadzieję, że nie, bo to są dwie zupełnie różne rzeczy. W wielu aspektach fakt, że byłem dobrym zawodnikiem, w żaden sposób mi nie pomaga, muszę się wielu rzeczy nauczyć od zera. Bardzo dużo w pracy trenera jest na wyczucie wynikające z doświadczenia. Kiedy na kogo krzyknąć, kiedy kogo pogłaskać, jak ustawić relacje z zawodnikami, jak na nich wpływać, kiedy uspokajać zespół a kiedy pobudzać. I tego nikt mi nie wytłumaczy, muszę to sam poczuć na własnej skórze.

Zacząłeś swoją pracę jako trener od razu z wysokiego C, w jednym z czołowych klubów ligi włoskiej, presja jest większa niż gdzie indziej.

- Oczywiście, mogłem zrobić inaczej. Zostać najpierw asystentem trenera albo poszukać jakiegoś małego klubu bez aspiracji, gdzie nikt by nie patrzył na wyniki. Ale pomyślałem sobie, że skacząc od razu na głęboką wodę szybciej się zorientuję czy jestem dobry, czy zły w tej pracy. W takim słabszym klubie mógłbym siedzieć latami, mimo, że bym się nie nadawał, a jako pierwszy szkoleniowiec takiego klubu jak Perugia będę szybko zweryfikowany przez rzeczywistość. I w razie czego nie zmarnuję połowy życia robiąc coś, czego nie powinienem (śmiech).

Oprócz prowadzenia zespołu z Perugii niedawno przyjąłeś jeszcze większe wyzwanie, zostałeś trenerem swojej reprezentacji narodowej. Dlaczego?

- Są propozycje, których się nie odrzuca, po prostu. Tej nie odrzuciłby, jak sądzę, prawie żaden trener na świecie, bo mamy bardzo perspektywiczną drużynę narodową. Młodzi zawodnicy, a już ograni, z doświadczeniem, z sukcesami, grający w najlepszych europejskich klubach - to jest ogromny potencjał i doskonały materiał wyjściowy do budowania silnej reprezentacji, która będzie mogła walczyć o medale na każdej imprezie. Było bardzo wielu chętnych na to stanowisko, dla mnie to ogromny zaszczyt i honor, że mi je zaproponowano.

Ale ty jesteś trenerem dopiero od pół roku, to nie jest za mało na obejmowanie reprezentacji narodowej?

- Zapewniam cię, że mam tego świadomość (śmiech). Patrząc po przykładach Miguela Falaski czy Stephane'a Antigi mogę powiedzieć, że jak widać nie za mało. Mam poczucie, że dużo się już nauczyłem, uczę każdego dnia i będę uczył również w trakcie prowadzenia reprezentacji. Mam nadzieję, że udźwignę tę odpowiedzialność.

Nikt nie był zaskoczony, kiedy zostałeś trenerem serbskiej kadry. Ludzie, którzy cię znają od lat, mówili, że to było oczywiste, że od zawsze wszyscy wiedzieli, że kiedyś będziesz szkoleniowcem swojej drużyny narodowej. A dla ciebie samego to też było takie oczywiste od zawsze?

- Prawdę mówiąc tak. Wszyscy znają historię mojej rodziny (ojciec Nikoli i Wladimira był kapitanem siatkarskiej reprezentacji Jugosławii - przyp. red.) i moje ogromne przywiązanie do barw narodowych, które po nim odziedziczyłem. Reprezentacja narodowa zawsze jest i była dla mnie czymś bardzo ważnym, i jestem gotów jej pomóc w każdy możliwy sposób, kiedyś jako zawodnik, teraz jako trener. Więcej, jest dla mnie zaszczytem, że mogę jej pomóc.

Będziesz łączył prowadzenie klubu i reprezentacji?

- Na razie tak, bo serbska federacja zawsze pozwala swoim trenerom prowadzić kluby oprócz drużyny narodowej. W Perugii mam kontrakt na jeden sezon i po jego zakończeniu będziemy rozmawiać z władzami klubu o ewentualnej przyszłości. Na pewno wiele zależy od końcowego rezultatu drużyny.

Mamy połowę lutego, przed tobą kluczowe mecze sezonu ligowego i Ligi Mistrzów, a jednocześnie to ostatni moment na przygotowanie planu sezonu reprezentacyjnego, od powołań począwszy. Jak planujesz dać sobie radę z tym wszystkim?

- Jestem w trakcie kompletowania mojego sztabu, który będzie wykonywał część tej pracy, zwłaszcza na początku sezonu. Ja będę z nimi w stałym kontakcie, ale jest oczywiste, również dla federacji, że do końca sezonu ligi włoskiej moim głównym zadaniem jest Perugia. Sporo naszych zawodników również będzie uczestniczyło w swoich rozgrywkach ligowych i dołączy do kadry z opóźnieniem, jak ja. Na początku przygotowań głównie będą na miejscu siatkarze z ligi serbskiej.

Jaki jest twój cel na pierwszy sezon prowadzenia reprezentacji narodowej?

- Z prezesem serbskiej federacji omawialiśmy cele i najważniejsze są igrzyska w Rio de Janeiro w następnym roku, czyli zakwalifikowanie się oraz dobry wynik na nich. Wszystkie pozostałe imprezy są bardziej dla nas drogą do tego celu niż celem samym w sobie. Poza tym potrzeba czasu, żeby moja koncepcja prowadzenia reprezentacji przyniosła rezultaty, to się nie dzieje tak od razu. Oczywiście, postaramy się zagrać w tym sezonie najlepiej jak potrafimy, ale wyniki są mniej istotne.

Czyli tegoroczne powołania do reprezentacji narodowej będą już pod kątem igrzysk?

- Zdecydowanie tak. Chcę powołać zawodników, z którymi już teraz zaczniemy razem przygotowywać się do walki o kwalifikację na igrzyska i sukces na nich, bo to jest obecnie główny i najważniejszy cel serbskiej reprezentacji.

Rozmawiała Ola Piskorska

Źródło artykułu: