Andrzej Niemczyk: Koncepcja z Cuccarinim nie jest zła, ale musiałby poświęcić się kadrze

Były trener reprezentacji Polski siatkarek, który dwukrotnie sięgnął po mistrzostwo Europy uważa, że nowy selekcjoner powinien podjąć decyzję, czy chce pracować z reprezentacją czy z klubem.

Jednym z faworytów do objęcia funkcji selekcjonera reprezentacji Polski siatkarek wydaje się być obecnie Giuseppe Cuccarini. Zdaniem byłego selekcjonera drużyny narodowej Andrzeja Niemczyka, Włoch musiałby jednak podjąć decyzję, czy chce kontynuować pracę z Chemikiem Police, czy też poprowadzić biało-czerwone do walki o awans na igrzyska olimpijskie w 2016 roku. - Wprawdzie ja też kiedyś, w czasach pracy w Niemczech, łączyłem te dwie funkcje, ale to była zupełnie inna sytuacja. W klubie miałem większość kadrowiczek, zespół jako jeden z nielicznych trenował 30 godzin tygodniowo, podczas gdy reszta ekip ligowych trzy razy w tygodniu. Dziś już nie ma miejsca na łączenie funkcji. Zwłaszcza w sytuacji, w jakiej jest kadra. Jak się teraz nie odbijemy, spadniemy jeszcze niżej i znów będziemy czekać ze 20 lat na jakiś medal - uważa były selekcjoner, który wprowadził polskie siatkarki na światowe salony.
[ad=rectangle]
Zdaniem Niemczyka, dużą rolę w odbudowie polskiej kadry odegrać może także PZPS, który w ostatnim czasie dość często dokonywał rotacji na stanowisku szkoleniowca żeńskiej ekipy. - Wybór trenera jest bardzo ważny, ale równie ważna jest konsekwencja działaczy, by dać mu wolną rękę na realizowanie planu, który nakreślił. No i potem odpowiedzialność – ale nie tylko trenera. Jak się go zwalnia po dwóch latach, to znaczy, że się źle wybrało. Ten, który go zatrudniał, czyli prezes, też powinien czuć odpowiedzialność. Mnie Niemcy trzymali dziesięć lat, choć medali nie zdobywałem. Ale oni wiedzieli, że ja z tej drużyny, którą miałem, wyciskałem wszystko, co można. I za to powinno się rozliczać trenera. Nie za medale, ale za to, czy wyciągnął z drużyny jej maksimum - powiedział doświadczony szkoleniowiec w wywiadzie dla Dziennika Polskiego.

Źródło: Dziennik Polski

Źródło artykułu: