Zeszły sezon dla volleya na Pomorzu nie był zbyt udany. Panowie z Lotosu Trefla Gdańsk zaliczyli kolejny bardzo słaby rok, zakończony lokatą nie tyle poniżej oczekiwań, ale wręcz poniżej poziomu przyzwoitości. W przypadku pań z PGE Atomu Trefla Sopot o porażce mówić oczywiście nie można, bo rzutem na taśmę wdrapały się na ligowe podium, ale trudno powiedzieć, czy dokonałyby tego, gdy w meczach o brąz wciąż prowadzone były przez Teuna Buijsa. Na szczęście dla zespołu Holender poddał się po półfinale i udało się uratować sezon, choć apetyty w Sopocie były na pewno większe, zwłaszcza że PGE Atom był obrońcą tytułu i w półfinale nie wpadł na potężny już wtedy Chemik Police.
[ad=rectangle]
W obu klubach musiało dojść do zmian. Zdecydowanie większe, wręcz rewolucyjne dokonały się w Gdańsku, gdzie z poprzedniego składu nie został prawie nikt. Zadanie budowy nowej drużyny powierzono doskonale znanemu w Polsce Andrei Anastasiemu któremu nadmorski klimat i możliwości klubu tak przypadły do gustu, że postanowił zejść z selekcjonerskiej ścieżki i skusił się na pracę z drużyną, która miała być wielką niewiadomą. W Sopocie także postawiono na włoską myśl szkoleniową. Dla PGE Atomu Trefla nie była to jednak nowość, ponieważ na ligowy szczyt zespół ten wprowadzał nie tak dawno temu Alessandro Chiappini. Ryzyko nie było więc duże, zwłaszcza że pracy z Atomówkami podjął się znakomity fachowiec, który wcześniej pracował w Foppapedretti Bergamo i Eczacibasi Vitra Stambuł, zbierając w międzyczasie niezwykle cenne doświadczenie w sztabie kolejnych selekcjonerów reprezentacji Włoch.
Ciut lepszy start zanotował chyba Anastasi, którego zbudowany naprędce zespół od początku sezonu pewnie kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa, a pierwszą porażkę zanotował dopiero w 9. kolejce. Podopieczne Micellego rozkręcały się powoli, sporo meczów z solidnymi ligowcami wygrywały, ale dopiero po tie-breakach, ale w 8. serii spotkań na własnym terenie rozbite zostały przez Polski Cukier Muszyniankę Muszyna. Atomówki z meczu na mecz grały jednak coraz lepiej. Ich opiekun spokojnie dogrywał wszystkie elementy, opierając zresztą zespół na Polkach, które pod jego kierownictwem "rosły" siatkarsko, aż miło było patrzeć. Runda rewanżowa sezonu zasadniczego Orlen Ligi w wykonaniu sopocianek była już niemal idealna. Zawodniczki z Pomorza szybko wyprzedziły w tabeli Mineralne, a w pewnym momencie wydawało się, że zagrozić mogą nawet Chemikowi. Co nie udało się na razie w lidze, dość nieoczekiwanie nastąpiło w najważniejszym dotychczas momencie sezonu - Final Four Pucharu Polski.
PGE Atom Trefl najpierw zdemolował drużynę Budowlanych Łódź, by w finale nie tylko rzucić wyzwanie i postraszyć obrończynie tytułu, ale ostatecznie pobić policką potęgę po wyniszczającej walce. Zanim sopocianki wygrały tie-breaka, zdążyły jeszcze upokorzyć rywalki, zwyciężając trzeciego seta 25:10! Tego nikt nie mógł się spodziewać! To jednak na pewno nie koniec sukcesów. Zespół Micellego właśnie wygrał przekonująco z silnym tureckim rywalem pierwszy mecz półfinału Pucharu CEV i jest o krok od awansu do najlepszej czwórki Orlen Ligi. Kolejne medale i wyróżnienia są więc na wyciągnięcie ręki.
Ale wynik to nie wszystko. W przypadku PGE Atomu Trefla warto zwrócić uwagę na grę zespołu i postawę poszczególnych zawodniczek. Po turnieju o Puchar Polski nikt nie ma już chyba wątpliwości, że najlepszą w kraju libero jest obecnie Agata Durajczyk. Na wyższy poziom weszła Klaudia Kaczorowska - MVP turnieju w Kędzierzynie-Koźlu. Drugą młodość przeżywa Izabela Bełcik. Do tego umiejętnie wydaje się być prowadzona Katarzyna Zaroślińska, która w zeszłym sezonie ligowym i reprezentacyjnym grała bez wytchnienia. Na środku uzupełniają się grające na przemian u boku rewelacyjnej Brittnee Cooper wciąż perspektywiczne środkowe: Zuzanna Efimienko i Maja Tokarska. W podstawowym składzie ostatniego meczu pucharowego z Galatasaray Daikin Stambuł grało pięć Polek - wszystkie były ostatnio w kadrze narodowej. Nowy selekcjoner reprezentacji kobiet do Trójmiasta zaglądać powinien więc naprawdę często.
W Lotosie Treflu aż tak dobrze jeszcze nie jest, ale Anastasi o naszych rodaków również dba, dlatego "odświeżył" Wojciecha Grzyba i Piotra Gacka, ale wydaje się też czuwać nad talentem Mateusza Miki, który już jest niekwestionowaną gwiazdą i liderem zespołu. Problemem ekipy z Gdańska jest krótka ławka rezerwowych, którą wypełniają jednak młodzi Polacy, więc może i o nich wkrótce usłyszmy więcej. Teoretycznie były selekcjoner biało-czerwonych nic jeszcze z Lotosem nie wygrał, ale w praktyce zdążył zapisać się już w historii klubu, wprowadzając go do półfinału PlusLigi. Mało tego, zespół znad Bałtyku prowadzi w rywalizacji do trzech zwycięstw z broniącą tytułu PGE Skrą Bełchatów 2:1, a kolejne spotkanie rozegra u siebie. Kwalifikacja do finału, a co za tym idzie pewny medal, są na wyciągnięcie ręki, a gdańszczanie zdobyć mogę jeszcze również Puchar Polski.
Jak na niespełna rok pracy dwóch włoskich fachowców w Trójmieście, ponadprzeciętnych osiągnięć uzbierało się dość dużo, a to oczywiście nie koniec i kolejne sukcesy wydają się być jedynie kwestią czasu. Anastasi niedawno przedłużył umowę. Micelli z Sopotu też nigdzie się raczej nie wybiera. Włoska myśl szkoleniowa czuje się nad naszym morzem naprawdę dobrze. Czy obaj przybysze z Półwyspu Apenińskiego wprowadzą trwałe zmiany w krajobrazie trójmiejskiej (i polskiej) siatkówki?
Marcin Olczyk