39 lat? Można grać i wieku 40-42 lat. Albo i dłużej - rozmowa z Dawidem Murkiem

Były reprezentant Polski jest jednym z najstarszych siatkarzy PlusLigi. Czuje jednak nadal radość z gry i cieszy się na nadchodzący sezon. - Wracam pod siatkę, tam, gdzie moje miejsce - mówi.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

To już prawie 13 lat jak Dawid Murek zatrzymał Brazylię w ramach Ligi Światowej. Na dodatek trzykrotnie i to w czasach, gdy polska siatkówka regularnie przegrywała z czołowymi zespołami świata. Murek to legenda: 12 lat gry w reprezentacji, 277 oficjalnych meczów, uczestnik igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Europy. Kiedy w czerwcu 2014 roku rozwiązał kontrakt z AZS Częstochowa, wydawało się, że to już koniec kariery.

- Tak właśnie myślałem - mówi dla SportoweFakty.pl, Dawid Murek. - Masz 37 lat na karku, jesteś bez klubu, nikt nie dzwoni. Co myślisz? Kurde, może właśnie to ten czas. Z drugiej strony, fizycznie czujesz się świetnie, możesz góry przenosić. Dziwna sytuacja. Przez kilka miesięcy żyłem w niepewności. Zabrakło mi tak naprawdę odwagi, aby zakończyć oficjalnie karierę.

Marek Bobakowski: Nagle zadzwonił telefon z Bydgoszczy.

Dawid Murek: Tak, odezwał się Marian Kardas, za co mu bardzo dziękuję. W słuchawce usłyszałem: "Dawid, chciałbyś się jeszcze trochę poruszać?". Dziesięć minut po rozmowie siedziałem już w samochodzie i jechałem z Częstochowy, gdzie mieszkam, do Bydgoszczy.

Zgodził się pan na umowę próbną, zaledwie miesięczną. Sztab szkoleniowy Transferu Bydgoszcz nie miał do pana zaufania?

- Przez kilka miesięcy nie byłem w reżimie treningowym. Zapuściłem się nieco, nie będę ukrywał. Od razu umówiliśmy się na miesięczny okres próbny. Tak krótka umowa zmobilizowała mnie do ciężkiej pracy i nadrabiania zaległości. Udało się. Ostatecznie grałem do końca sezonu.

A teraz podpisał pan kontrakt na rozgrywki 2015/16. Za rok będzie pan miał już 39 lat. To ostatni sezon?

- Nie wiem. Nie chcę deklarować, że za rok kończę karierę. Po co? Jak będę się dobrze czuł i kontuzje mnie ominą, to mam w sobie na tyle młodzieńczej radości z gry, że nadal będę chciał zostać na parkiecie. 39 lat? Co z tego? Można grać i w wieku 40-42 lat. Albo i dłużej.

Kiedy rozpoczynacie w klubie przygotowania do nowych rozgrywek?

- 10 sierpnia.

Ma pan więc trzy miesiące wakacji. Jakieś plany?

- Trening, trening i jeszcze raz trening. Nie żartuję. Pamiętając zaległości, jakie miałem rok temu, teraz wiedząc, że kibice Transferu czekają na Murka w optymalnej formie, nie zamierzam tracić czasu. Chodzę na siłownię, biegam, spaceruję po górach, jeżdżę na rowerze. Codziennie mój organizm otrzymuje porządną dawkę sportu. W sierpniu stawię się w klubie, stanę na wadze i będę mógł spojrzeć trenerowi prosto w oczy. Z poczuciem, że zrobiłem wszystko, aby nadal być ważnym punktem zespołu.

Jaką rolę będzie pan pełnił w bydgoskiej ekipie?

- Na pewno nie będę występować, jako libero. W zakończonych rozgrywkach trochę grałem na tej pozycji, ale tylko dlatego, że fizycznie nie byłem przygotowany. Ciągnie mnie jednak pod siatkę, jak cholera. Dlatego wracam na moje nominalne miejsce na parkiecie, czyli przyjęcie z atakiem. Raczej nie będę zawodnikiem, który będzie zdobywał w każdym meczu po 30 punktów. Już nie to zdrowie. Zadowoli mnie pozycja jokera, który będzie wchodził z ławki w najważniejszych momentach meczu i dzięki jego akcjom szala zwycięstwa przechyli się na stronę Transferu. Takie jest moje marzenie i takie są moje oczekiwania dotyczące nadchodzącego sezonu.

Zajęliście w tym roku piąte miejsce. Kibice będą oczekiwali teraz awansu do pierwszej czwórki. Realny scenariusz?

- Apetyt rośnie w miarę jedzenia, wiadomo. Trudno mi teraz określać nasze cele, skoro nie znam składu. Okres transferowy dopiero się zaczął, szefowie Transferu szukają wzmocnień, jestem dobrej myśli. Jeżeli uda nam się zbudować ciekawy i ambitny zespół, to spokojnie możemy walczyć o podium PlusLigi. Choć będzie to ogromnie ciężkie.

Zwłaszcza że sezon będzie specyficzny. Faza play-off została praktycznie odwołana. Trzeba walczyć od pierwszego meczu o jak najwyższą lokatę w tabeli.

- Tego w siatkówce dawno nie było. Nie będziemy mogli odpuścić sobie żadnego z meczów sezonu regularnego. Najważniejsze, aby kondycyjnie wytrzymać trudy rozgrywek. Stąd tak ważne moje przygotowanie podczas wakacji.

Wracając do wakacji… Pańska córka przebywa w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku. Może krótki weekendowy wypad?

- Bingo. Często jeździmy właśnie w weekendy do niej. Natalia w soboty i niedziele ma nieco więcej wolnego, bo i sezon się skończył. Ja również. Z Częstochowy do Szczyrku długo się nie jedzie, więc pakujemy się z rodzinką w sobotę przed południem, a obiad jemy już z córką. Potem jakiś intensywny spacer górski, kolacja, rozmowy o siatkówce oczywiście… Uwielbiam takie wyjazdy. Właśnie na nie zamierzam przeznaczyć obecne wakacje. Na plaży leżeć nie lubię, bo po godzinie bez ruchu by mnie trafił szlag, więc Egipt, Grecja czy Hiszpania nie wchodzą w grę.

Natalia występuje w młodzieżowej reprezentacji Polski. Może czas, aby pan zaczął właśnie szkolić siatkarski narybek? Myśli pan o tym?

- Myślę. Problem jednak w tym, że dopóki gram profesjonalnie, nie chcę się rozpraszać. Jestem człowiekiem, który jak już coś robi, to na 100 procent. Skoro płacą mi za to, że jestem siatkarzem, nie mogę tracić czasu na pracę szkoleniową. I odwrotnie. Dopiero jak oficjalnie zakończę czynną karierę, wtedy pomyślę o pracy szkoleniowej.

Z młodzieżą? Czy od razu chce pan wskoczyć na głęboką wodę, jak pana byli koledzy z parkietu, na przykład Sebastian Świderski czy Piotr Gruszka?

- Jest jeszcze Kuba Bednaruk, który doskonale radzi sobie w pracy z młodymi ludźmi. A z tą głęboką wodą to różnie bywa o czym przekonał się Sebastian. Dlatego chyba jednak wolałbym zbierać doświadczenie w juniorskich kategoriach wiekowych, ewentualnie w mniejszym klubie. Dopiero, kiedy poczuję, że jestem przygotowany, będę mógł wyjść na poziom PlusLigi.

A może rola działacza? Kolejny pana kolega z parkietu, Paweł Papke, jest przecież prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej.

- Nie, nie. O pracy działacza nawet nie myślę. Zawsze byłem i nadal jestem człowiekiem zamkniętym w sobie, samotnikiem. Nie mam parcia na szkło, wolę ciszę i spokój. Rola człowieka, który ma zarządzać rzeszą ludzi, zupełnie mi nie odpowiada. Paweł to zupełnie inna para kaloszy. On zawsze był liderem, ciągnęło go do polityki, chciał naprawiać świat. Było pewne, że po zakończeniu kariery trafi na pierwszą linię ognia.

Co pan robił 21 września ubiegłego roku, tak po godzinie 20?

- Siedziałem w domu, przed telewizorem i ogryzałem paznokcie z nerwów. Nie zdecydowałem się na przyjazd do katowickiego "Spodka" na finał mistrzostw świata siatkarzy, bo wolałem przeżyć te emocje z najbliższymi. Ostatnią piłkę meczu z Brazylią i radość Biało-Czerwonych z wywalczenia mistrzostwa świata zapamiętam do końca życia.

Pojawiła się myśl: "czemu nie urodziłem się 10 lat później"?

- Paweł Zagumny jest w moim wieku, a Krzysiek Ignaczak zaledwie rok młodszy. A obaj wywalczyli złote medale MŚ. Więc data urodzenia nie była barierą uniemożliwiającą sukces. Oczywiście łatwiej byłoby znaleźć się w tym sezonie, gdybym rzeczywiście miał 10 lat mniej. No cóż, trafiłem akurat na okres, gdy polska reprezentacja zbierała doświadczenie na arenie międzynarodowej. Doświadczenie, które teraz procentuje. Andrzej Kowal trzeci raz doprowadził Resovię do tytułu


Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×