Agata Kołacz: Praktycznie całe wakacje rozegrałeś na plaży. Nie potrzebowałeś odpoczynku od siatkówki?
Daniel Pliński: W międzyczasie odpoczywałem, chociaż faktycznie w tym sezonie plażowym sporo się ruszałem. Razem z Marcinem Wiką trenowaliśmy i w Radomiu, i w Pucku, dzięki czemu wzięliśmy udział w kilku turniejach w całej Polsce. W niektórych pokazaliśmy się z bardzo dobrej strony, w innych wypadliśmy trochę gorzej, ale najważniejsze, że miałem możliwość bycia aktywnym. To wszystko dzięki naszym sponsorom - firmom: Administrator, Cerrad, Espadon, Centrum Elektryczne Ania, Division B-2. Bez ich wsparcia nasze występy nie byłyby możliwe.
[ad=rectangle]
Czy gra na piasku była tylko okazją do przygotowania do nowego sezonu? A może chciałeś coś komuś udowodnić?
- Głównym celem było pograć na dobrym poziomie w siatkówkę plażową, ale chciałem też sobie udowodnić, że wciąż jestem w stanie rywalizować z najlepszymi. W finałach mistrzostw Polski graliśmy z parą Grzegorz Fijałek / Mariusz Prudel, może nadużyciem będzie stwierdzenie, że niewiele zabrakło, żebyśmy wygrali, ale stoczyliśmy z nimi bardzo zacięty pojedynek [Grzegorz Fijałek / Mariusz Prudel wygrali mecz 2:0 (22:20, 21:19) - przyp. aut.]. Mieliśmy na pewno swoje szanse, ale ich doświadczenie wzięło górę. Wyniki nie były jednak najważniejsze, chciałem się jak najlepiej przygotować do sezonu halowego. Gra na plaży umożliwi mi trenowanie na pełnych obrotach już na początku okresu przygotowawczego, a poza tym nie przytyłem, co również nie jest bez znaczenia (śmiech).
Jesteś zadowolony z tegorocznych występów na plaży?
- Realne miejsce w finałach mistrzostw Polski, jakie mogliśmy zająć, to 7-8, ostatecznie uplasowaliśmy się na 9. lokacie. Pięć par kadrowych było całkowicie poza zasięgiem, co pokazał zresztą turniej w Krakowie. Była szansa, żeby znaleźć się wyżej, ale myślę, że z tego 9. miejsca możemy być zadowoleni.
Rozpoczynasz drugi sezon w Cerrad Czarnych Radom. Przyzwyczaiłeś się już do klubu, miasta?
- Radom jako miasto bardzo mi się podoba, świetnie się tu mieszka nie tylko mi, ale i całej mojej rodzinie. Bez wątpienia w Radomiu jest dobry klimat dla siatkówki, dlatego cieszymy się, że zaczęły się treningi i mogliśmy tutaj wrócić.
Gdy grałeś w PGE Skrze Bełchatów, miałeś pseudonim "Papa Plina". Czy w Radomiu ktoś w ogóle do ciebie mówi w ten sposób?
- Coraz częściej się to zdarza, choć faktycznie w Skrze Bełchatów było to bardzo popularne. Z pewnością dlatego, że grałem tam aż siedem lat.
W zeszłym roku byłeś kapitanem Wojskowych. Czegoś to doświadczenie cię nauczyło?
- Jest to spore wyróżnienie, zwłaszcza w takiej drużynie, jak Cerrad Czarni Radom, gdzie zawodnicy są bardzo pokorni i pracowici. W zeszłym roku było to dla mnie naprawdę wielkim zaszczytem, że zostałem wybrany na kapitana, i mówię to bez żadnej kurtuazji. Nie miałem jeszcze przyjemności grać i trenować w takim zespole, jaki był rok temu. Wszyscy z wielką chęcią przychodzili na zajęcia, nic nikomu się nie należało, tylko każdy nastawiony był na ciężką pracę, żeby się poprawić nie tylko jako sportowiec, ale także jako człowiek. To było fantastyczne. Widzę, że i tym razem drużyna zbudowana jest podobnie.
Czego spodziewasz się po tegorocznych rozgrywkach? Na co stać Cerrad Czarnych Radom?
- Już od pierwszych zajęć widać, że trenujemy dużo i ciężko, ale jesteśmy w takim okresie. Nasza drużyna zapowiada się niezwykle ciekawie. Myślę, że atutem tych teoretycznie słabszych drużyn, mających w swoim składzie mniej kadrowiczów, może być system PlusLigi. Nie ma play-offów, więc nie będzie kiedy odrobić wpadek z rundy zasadniczej. W naszym przypadku, nie licząc Lukasa Kampy, Artura Szalpuka i Jakuba Zwiecha, będziemy trenować w zasadzie w pełnym składzie. To może się okazać kluczowe, aczkolwiek liga wszystko zweryfikuje. Po dwóch, trzech kolejkach będziemy mogli powiedzieć więcej.
Kiedy w 2005 r. Raul Lozano rozpoczynał pracę w Polsce, powołał cię do reprezentacji, a trzeba przypomnieć, że nie byłeś wtedy najmłodszym zawodnikiem...
- Tak, w momencie debiutu w kadrze miałem 27 lat. To bardzo późno, ale dzisiaj mam 37 lat i wciąż gram w siatkówkę. Wcześniej trenerzy mnie nie widzieli w reprezentacji, to Raul Lozano dał mi szansę. Przy nim zrobiłem największe postępy.
Nie uważasz, że w pewnym sensie historia zatoczyła koło? Teraz Raul Lozano będzie twoim trenerem w klubie.
- Faktycznie, bo spotykamy się siedmiu latach, a właśnie tyle lat grałem w Skrze Bełchatów. Wcześniej z Robertem Pryglem i Wojciechem Stępniem pracowało nam się bardzo dobrze, zresztą ja nigdy nie miałem problemów ze szkoleniowcami, zawsze się dogadywałem. Nigdy się nie bałem ciężkiej pracy na treningach, a wiem, że z Raulem Lozano na taką pracę się trzeba przygotować. Ale będzie to mądra praca, nie ma wątpliwości, że pod okiem Argentyńczyka wszyscy się rozwiną. Gdy w 2005 r. objął funkcję szkoleniowca reprezentacji, to za jego sprawą zrobiła ona ogromny jakościowy krok do przodu. To Raul Lozano nauczył wszystkich, że jeśli się chce czynić postępy, trzeba mieć dostęp do najlepszego sprzętu czy siłowni. Dzięki temu mogliśmy się skoncentrować wyłącznie na ciężkich treningach.
Czy jak patrzysz na młodych środkowych, jak Mateusz Bieniek, który przebojem wdarł się do pierwszej reprezentacji, czy Jan Nowakowski, mający za sobą dobry występ w Lidze Europejskiej, nie zastanawiasz się "co ja tu jeszcze robię"?
- Pamiętam, że jak byłem młodym zawodnikiem, miałem 20 lat i grałem z siatkarzami, którzy mieli 31 czy 32 lata, to sobie myślałem: "kurczę, tacy starzy, a jeszcze w siatkówkę grają" (śmiech). Dzisiaj ja mam 37 lat, ale nie czuję się na swój wiek. Czuję, że mam zdecydowanie mniej. Oczywiście z każdym rokiem pewne rzeczy przychodzą z większym wysiłkiem, coraz trudniej przygotować się do sezonu. Moje marzenie, bo to nie cel, jest gra do 40. roku życia w ekstraklasie. Za rok będę miał 38 lat i chciałbym liczyć na dwa kolejne sezony w PlusLidze. Mam nadzieję, że dane mi będzie pozostać w Radomiu. W każdym razie jeszcze te dwa sezony chciałbym pograć, a nie przestać w kwadracie. To byłoby piękne zwieńczenie mojej przygody z siatkówką, takie moje marzenie, które właśnie zdradziłem. Chciałbym mieć te 20 lat i jak Mateusz Bieniek wchodzić do reprezentacji... Ale myślę, że swój potencjał, jaki miałem, wykorzystałem maksymalnie. Mogę spokojnie kłaść się spać i nie mam sobie nic do zarzucenia.
No właśnie, byłeś najlepiej blokującym w drużynie, a w ogólnej klasyfikacji zająłeś szóste miejsce.
- W ataku też całkiem nieźle sobie radziłem, bardzo dobrze układała się moja współpraca z Lukasem. Na pewno chciałbym poprawić zagrywkę, bo to był zdecydowanie mój najsłabszy element, rok temu serwis mocno kulał. Myślę, że jestem w stanie dać drużynie dużo więcej niż w poprzednim sezonie.