Laurent Tillie: Julien Lyneel odnajdzie się w Asseco Resovii Rzeszów

Szkoleniowiec reprezentacji Francji opowiada w rozmowie z naszym portalem między innymi o współpracy z Earvinem Ngapethem, metamorfozie Antonina Rouziera oraz swoich podopiecznych, którzy w najbliższym sezonie zagrają w PlusLidze.

W tym artykule dowiesz się o:

Wirtualna Polska: Już w 2014 roku Francja pokazała światu swój potencjał, prezentując się bardzo dobrze podczas mistrzostw świata i zajmując na nich 4. miejsce. Rok później, jako zwycięzcy drugiej dywizji Ligi Światowej, wygraliście również zmagania w całych rozgrywkach. Jaki był zatem klucz do zrobienia kroku naprzód?

Laurent Tillie: Po ubiegłorocznych mistrzostwach świata moi zawodnicy uwierzyli, że są w stanie pokonać każdego. Utwierdzili się w przekonaniu, iż potrafią zwyciężyć nad Polską czy Stanami Zjednoczonymi. Zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy najlepszą drużyną na świecie. Nie mamy w składzie najlepszych zawodników globu, ale z każdym treningiem, meczem i turniejem staramy się poprawiać. Powtarzam swoim zawodnikom: "możemy przegrać, rywal ma prawo okazać się lepszy, lecz najważniejsze jest podjęcie walki oraz ciągłe poszukiwanie sposobu na jego przechytrzenie". Kiedy obejmowałem kadrę w 2012 roku, Francja nie była pewna udziału w żadnym turnieju. Krok po kroku zaczęliśmy robić jednak postępy, a po zajęciu 4. miejsca podczas mistrzostw świata 2014 byliśmy bardzo smutni i rozczarowani. Chcieliśmy wywalczyć medal, ale z czasem spróbowaliśmy przełożyć naszą frustrację na głód osiągnięcia sukcesu. W reprezentacji pozostali wszyscy najważniejsi zawodnicy, którym powiedziałem: "jeśli chcemy wygrywać, musimy pracować". I przez trzy miesiące trwania Ligi Światowej dałem im zaledwie trzy dni wolnego. Resztę czasu zajmowały nam treningi, podróże i mecze. Niemniej jednak triumf w Lidze Światowej zaskoczył także nas samych.

A jak udało wam się uporać ze zmęczeniem i jet lagiem (zespół nagłej zmiany strefy czasowej - red.)? Finałowy mecz drugiej dywizji w Warnie i wasze pierwsze spotkanie podczas Final Six w Rio De Janeiro dzieliły przecież zaledwie cztery dni.

- Uważam, że kluczowymi czynnikami w pokonaniu wszelkich przeciwności okazały się dobre przygotowanie fizyczne oraz odpowiednia koncentracja. Jak większość drużyn, w każdym tygodniu spędzamy przynajmniej 2-3 dni na siłowni, nawet gdy jesteśmy w podróży. Ponadto mam w składzie młodych siatkarzy, którzy potrafią o wszystkim zapomnieć, kiedy wchodzą na boisko. Po prostu grają, zachowują spokój i nie narzekają. Nie uskarżali się na trwającą 20 godzin podróż, ani na fakt, że po przylocie do Brazylii zaginęło 11 naszych bagaży, w których mieli swoje rzeczy.

Rok temu mówił pan, że słabszym punktem reprezentacji Francji jest blok. Progres w tym elemencie jest pańskim zdaniem zauważalny?

- Tak, cały czas pracujemy nad grą w bloku, choć jest to trudna część siatkarskiego rzemiosła. Nie chcemy być najlepiej blokującą drużyną świata, ale pragniemy wykonywać ten element czysto. Oznacza to, że staramy się unikać popełniania różnego rodzaju błędów. Generalnie wolę jednak bardziej koncentrować się na pracy nad przyjęciem, obroną i zagrywką, gdyż to są nasze najmocniejsze strony. Poświęcamy dużo czasu na ich szlifowanie, a przy wykonywaniu słabszych elementów mamy po prostu zachowywać należyte skupienie.

Pana samego bardzo rzadko można zobaczyć krzyczącego na swoich podopiecznych podczas meczu. Co zatem zawodnicy muszą zrobić, by naprawdę zdenerwować Laurenta Tillie?

- Czasami jestem na nich bardzo zły i krzyczę, ale staram się to czynić wyłącznie między nami - w szatni bądź podczas treningu. W czasie pojedynków próbuję zachowywać spokój. Zawsze podkreślam konieczność odpowiedniego zaangażowania w grę i pokazywania hartu ducha. Sam byłem zawodnikiem i zdaję sobie sprawę, że błędy mogą się zdarzyć każdemu. Jednak jeśli już gracz się pomyli, wcześniej musi być należycie skoncentrowany na wykonywaniu powierzonych mu zadań. To można dostrzec choćby po jego zachowaniu czy ustawieniu na parkiecie. Nie złoszczę się więc o popełniony błąd, natomiast denerwuję się, kiedy siatkarz nie jest odpowiednio skupiony na grze i nie wkłada w nią należytego wysiłku.

Laurent Tillie nie należy do osób, które dają się łatwo wyprowadzić z równowagi
Laurent Tillie nie należy do osób, które dają się łatwo wyprowadzić z równowagi

Podczas Memoriału Huberta Jerzego Wagnera w Toruniu graliście bez jednego z podstawowych zawodników - rozgrywającego Benjamina Toniuttiego. Zasługuje on na nazywanie go "Napoleonem francuskiej siatkówki"?

- Benjamin jest ważnym zawodnikiem, ponieważ, niczym Napoleon, jest strategiem, który wie, w jaki sposób zarządzać poczynaniami pozostałych zawodników. Jest bardzo dobrym rozgrywającym oraz, jako kapitan, naprawdę świetnie wywiązuje się z roli lidera. Przed ważnym turniejem zawsze pojawiają się obawy, kiedy podstawowy kreator gry nie może wystąpić, ale w Toruniu Yoann Jaumel pokazał się z dobrej strony. Koledzy z zespołu bardzo mocno mu pomagali, pokazując prawdziwego ducha drużyny podczas nieobecności naszego Napoleona.

Jenia Grebennikov powiedział z kolei w jednym z wywiadów, że poza boiskiem Toniutti jest osobą nieco nieśmiałą.

- Tak, to prawda, lecz ja mówię moim graczom: "jesteście jak gwiazdy filmowe". Każdy z nas jest człowiekiem, mającym swój charakter. Może być nieśmiały bądź ekspresywny, jaki tylko chce. Ale wchodząc na boisko, wszyscy muszą być aktorami. Nawet jeśli ktoś jest z natury spokojny, na parkiecie musi pokazać odpowiednią agresję. Mecz jest wydarzeniem specjalnym, podczas którego można zmienić osobowość. I Benjamin na parkiecie wcale nie jest nieśmiały.

Co do aktorów, w swoich szeregach posiada pan jednego z najbardziej widowiskowo grających siatkarzy na świecie, Earvina Ngapetha. Nie myślał pan jednak kiedyś o powstrzymaniu go od częstego wykonywania szalonych akcji?

- Pozwalam mu grać, ale chcę, by nie tracił kontroli nad swoimi poczynaniami i potrafił zachowywać spokój w odpowiednich chwilach. Uwielbiam jego styl gry, ale w siatkówce liczy się skuteczność. Można grać widowiskowo, ale najważniejsze jest odnoszenie zwycięstw. Earvin potrafi łączyć efektywność z efektownością. On ma potrzebę bycia gwiazdą. Daję mu więc na boisku wolną rękę, choć czasami podpowiem, by ustawił się na przykład w innym miejscu. We współpracy z nim nie mam zamiaru mu niczego udowadniać, tylko wcielam się ewentualnie w rolę doradcy.
[nextpage]Ważną składową sukcesów reprezentacji Francji w 2015 roku była też dobra dyspozycja atakującego Antonina Rouziera. W przeszłości wspominał pan, że to zawodnik leniwy, który nie lubi treningów. Podczas gry w PlusLidze często z kolei rozczarowywał w ważnych meczach. Pan również uważa, że źródłem jego wcześniejszych kłopotów była głównie sfera mentalna?

- Uważam, że w ciągu ostatnich dwóch lat Antonin wiele zrozumiał i się zmienił. Jego problemem był fakt, że stał się rozpoznawalny już w bardzo młodym wieku. Później zaczął się obawiać możliwości utracenia statusu gwiazdy. Z czasem nauczył się, że będzie mieć kłopoty, jeśli nie weźmie sobie do serca zarzutów kierowanych pod jego adresem. Oswoił się też z myślą, że ma prawo popełniać błędy, ale z drugiej strony musiał zrozumieć, iż wymaga się od niego czynienia postępów z każdym treningiem i meczem. To prawda, że 2-3 lata temu był leniwy, ale obecnie pracuje już dużo bardziej sumiennie. I w ważnych spotkaniach, jak choćby podczas Ligi Światowej, spisuje się lepiej i potrafi wytrzymać presję.

A podczas pracy z reprezentacją Francji myślał pan kiedyś o przestawieniu na pozycję atakującego Kevina Le Roux?

- Myślałem o tym, lecz póki Antonin spisuje się dobrze na ataku, a Kevin na środku siatki, będę korzystał z usług ich obu. Ważne bowiem jest, by w każdym miejscu na boisku prezentować wysoki poziom. Z Kevinem zawarłem układ, mówiąc mu, że dla mnie nie stanowi problemu, czy na co dzień będzie występować jako atakujący czy jako środkowy. Jest on bardzo utalentowanym zawodnikiem, mogącym grać na każdej z tych pozycji. Jeśli będziemy go potrzebować w roli atakującego, taka opcja jest realna i możemy wcielić ją w życie w trybie natychmiastowym.

W nadchodzących miesiącach będzie pan częstym gościem w Polsce?

- Postaram się przyjeżdżać do Polski częściej niż wcześniej. Francuska federacja daje mi zaledwie 3000 euro rocznie na podróżowanie w celach służbowych, więc spróbuję wszystko jakoś logicznie rozplanować. W ostatnim sezonie w polskiej lidze występował jedynie Nicolas Marechal, ale teraz oprócz niego w PlusLidze będą grać również Julien Lyneel, Benjamin Toniutti i mój syn, Kevin Tillie. Będę więc zapewne pojawiać się w waszym kraju z większą częstotliwością, ponieważ z pewnością odwiedzę również syna prywatnie.

Trener Francuzów będzie bacznie przyglądać się poczynaniom Nicolasa Marechala w PGE Skrze Bełchatów
Trener Francuzów będzie bacznie przyglądać się poczynaniom Nicolasa Marechala w PGE Skrze Bełchatów

Kevin uczył się seniorskiej siatkówki w Kanadzie oraz w Stanach Zjednoczonych. Jak duża była pańska rola przy podejmowaniu przez syna decyzji o podjęciu studiów w Ameryce Północnej?

- Jestem bardzo dumny ze ścieżki rozwoju, jaką wybrał Kevin, ponieważ nie była ona łatwa. W młodym wieku nie zapowiadał się on tak dobrze jak Earvin Ngapeth czy Kevin Le Roux, grał mniej niż oni. Odnalezienie swojego miejsca zajęło mu więcej czasu. Gdy miał 18-19 lat, interesowało się nim kilka francuskich klubów, ale Kevin zainspirował się poczynaniami starszego brata Kima, który grał w koszykówkę na uniwersytecie w Utah. Osobiście uważałem, że studia poza ojczyzną pozwolą mu zdobyć nowe doświadczenie, więc powiedzieliśmy: "w porządku, jedź i spróbuj". Życie profesjonalnego siatkarza jest bowiem nudne, więc czas pomiędzy 18 a 20. rokiem życia jest dobry do tego, by się uczyć i posmakować czegoś nowego, jeśli tylko warunki na to pozwalają. I właśnie dlatego Kevin wyjechał najpierw do Kanady, a potem do Stanów Zjednoczonych, gdzie dwukrotnie wywalczył mistrzostwo ligi akademickiej NCAA. Spisywał się tam dobrze i poczynił wyraźne postępy.

W ZAKSIE Kevin będzie pana zdaniem bardziej ukierunkowany na zabezpieczenie gry w defensywie?

- Dla reprezentacji Francji jest on niezmiernie ważnym graczem, ponieważ z racji dobrego przyjęcia odpowiada właśnie za stabilizację gry w tym elemencie. Jest bardzo dobrym defensorem. Podczas ostatnich mistrzostw świata i tegorocznej Ligi Światowej poprawił się jednak mocno również w bloku i ataku. A, moim zdaniem, w PlusLidze może stać się jeszcze lepszym siatkarzem. Zaznaczyłem mu jednak, że rywalizacja o miejsce w składzie ZAKSY nie będzie dla niego łatwa, ponieważ jego konkurenci także prezentują wysoki poziom. Takie okoliczności sprzyjają robieniu postępów, ale jednocześnie wymagają podjęcia zażartej walki o swój los.

Wywalczenie miejsca w wyjściowym składzie Asseco Resovii Rzeszów z pewnością nie będzie także łatwym zadaniem dla Juliena Lyneela, wracającego stopniowo do gry po poważnej kontuzji kolana. Nie obawia się pan, że nie dostanie on w ekipie mistrza Polski wielu szans na pokazanie swoich umiejętności?

- Julien jest walczakiem, w dobrym tego słowa znaczeniu. Jestem właściwie pewien, że odnajdzie się w Rzeszowie, ponieważ jest bardzo ważnym ogniwem w defensywie - zarówno w przyjęciu, jak i w obronie. Prezentuje również dobry poziom na zagrywce i w bloku, więc moim zdaniem wniesie do gry Asseco Resovii wiele dobrego. Jeśli zawodnik podpisuje kontrakt z tak uznanym klubem, z pewnością nie może być pewien występu w każdym meczu. Myślę jednak, że Julien dostanie swoją szansę, wykorzysta ją i po 2-3 miesiącach będzie grać coraz częściej.

Czy ma pan poczucie, że siatkówka zyskała we Francji na popularności po waszym sukcesie w Lidze Światowej?

- Ciągle nie jest czołowym sportem, ale po naszym triumfie w Rio de Janeiro pojawiło się nieprawdopodobne zainteresowanie ze strony dziennikarzy. Poświęcono nam wiele artykułów prasowych i materiałów telewizyjnych. Jesteśmy teraz w ojczyźnie nieco bardziej popularni, ale nadal musimy rywalizować z piłką ręczną, koszykówką, piłką nożną i rugby. Chcemy pokazać wszystkim własną tożsamość. Mamy swoje marzenia i pragniemy udowodnić, że solidnie pracujemy w celu ich realizacji. Z racji sukcesu nie mamy nowych sponsorów, dysponujemy nawet mniejszą ilością pieniędzy, ale za to staliśmy się rozpoznawalni.

Rozmawiał Wiktor Gumiński

Komentarze (0)