Amerykański Sen, cz. 4: Marcin Widera i 75 minut do celu

Polscy trenerzy są leniwi i nie chcą się uczyć? W naszym cyklu opisującym wyjazdy rodzimych szkoleniowców do Stanów Zjednoczonych udowadniamy, że to nieprawda.

W tym artykule dowiesz się o:

Kolejny bohater naszego cyklu wciąż czeka na swoją szansę na siatkarskim topie w naszym kraju, aczkolwiek już teraz może pochwalić się godnymi podziwu osiągnięciami. Marcin Widera, absolwent katowickiego AWF-u i trener KPKS Halemba Ruda Śląska, pracował od 2012 roku w sosnowieckim SMS-ie siatkarek do czasu przeniesienia ośrodka do Szczyrku i był asystentem kadry, której największym osiągnięciem było pamiętne mistrzostw Europy kadetek sprzed dwóch lat. Obecnie 32-letni szkoleniowiec pochodzący z Rudy Śląskiej trenuje trzecioligową Jedynkę Siewierz i prowadzi zajęcia z dziećmi w swoim rodzinnym mieście w ramach klas sportowych w SP nr 24 i Młodzieżowej Akademii Siatkówki.

Jak to się stało, że mało znany trener znalazł się za Wielką Wodą, by tam poznawać tajniki amerykańskiej szkoły siatkówki? - Jeśli mam zamiar się uczyć i zdobywać wiedzę, to musi mieć to solidną podstawę. Staram się korzystać z dorobku tych trenerów, o których wiem, że z ich warsztatu można wyciągnąć coś cennego. Dlatego pojechałem w lutym tego roku na tygodniowy staż do trenera Giuseppe Cuccariniego w Policach, wcześniej miałem przyjemność podglądać pracę trenera Piotra Makowskiego, który przyjeżdżał nieraz do sosnowieckiego SMS-u i przyglądał się naszym zajęciom z dziewczynami obserwowanymi pod kątem seniorskiej kadry. Poza tym w Spale obserwowałem pracę trenera Anastasiego czy Antigi z kadrą siatkarzy i jeśli to tylko możliwe, uczestniczę w szkoleniach organizowanych przez Akademię Polskiej Siatkówki. Stany Zjednoczone? Skorzystałem z kontaktów z Andrzejem Grzybem, który powiedział mi o wyjeździe Aleksandry Kazały, jednej z mistrzyń Europy kadetek, do USA, konkretnie na uczelnię American University w Waszyngtonie. Tamtejszy trener Barry Goldberg to człowiek bardzo otwarty na Europę, choćby dlatego, że ma w zespole dwie Czeszki, Hiszpankę, Albankę, a także inną Polkę, Julitę Kurdziuk. Skorzystałem z doświadczeń Dominika Kwapisiewicza i Tomasza Wasilkowskiego, którzy już wcześniej byli w Stanach i mogłem od nich dowiedzieć się, jak wygląda taki wyjazd pod względem finansowym czy szkoleniowym, cenna też była pomoc pana Grzyba. Uznałem, że skoro taka okazja się pojawiła, to wypadałoby z niej skorzystać, choć nie ukrywam, że wszystko działo się bardzo szybko: o możliwości wyjazdu dowiedziałem się na początku lipca, a już siódmego sierpnia wylądowałem w Waszyngtonie, gdzie trener Goldberg mnie odbierał. Po drodze była szalona pogoń za wizą, załatwianie formalności i wsparcie Miasta Ruda Śląska, za co jestem ogromnie wdzięczny - opowiadał nasz rozmówca.

Drużyna American University / fot. Marcin Widera
Drużyna American University / fot. Marcin Widera

- Amerykańskie realia mogą sprawiać ogromne, wręcz przytłaczające wrażenie raczej na kimś, kto nigdy nie był w tym kraju i nie uczestniczył w treningu na naprawdę wysokim poziomie. Ja natomiast już jako student byłem w Stanach w ramach wyjazdu Work and Travel i nie mam problemów z językiem, dlatego ominął mnie pierwszy szok poznawczy. Trafiłem na niesamowicie otwartych ludzi, przede wszystkich trenera Goldberga, z którym już wcześniej byłem w kontakcie, głównie za pośrednictwem Skype’a, a także cały jego sztab szkoleniowy oraz menadżerów. Następnego dnia po przylocie pojechaliśmy z trenerem do Lewes w stanie Delaware, gdzie drużyna uniwersytetu miała obóz przygotowawczy trwający do 22 sierpnia. Mogłem przebywać na treningach, nagrywać jego przebieg, rozmawiać ze sztabem szkoleniowym i analizować wraz z nim zajęcia, a także, co było szczególnie miłe, brać czynny udział w przygotowywaniu treningu wraz z trenerem Goldbergiem i jego asystentami. Poza tym sam trener zaproponował mi, żebym śmiało dzielił się swoimi uwagami i spostrzeżeniami, jakie przyjdą mi do głowy podczas obserwowania zajęć - kontynuował wspomnienia z wielkiej wyprawy trener Widera.

Jak się okazuje, szczególną rolę w siatkarskim szkoleniu w USA odgrywa dyscyplina nakładana na zawodniczki przez macierzystą uczelnię. - Miałem okazję przebywać z drużyną niemal cały czas, choć na przykład już nie mogłem spać z nią w jednym budynku ze względu na obostrzenia wynikające z regulaminu. Poza tym ten sam regulamin zakazywał mi wykonywania jakichkolwiek aktywności zarezerwowanych dla trenerów podczas treningu, choćby zwykłego plasowania piłki do którejś z zawodniczek. To wszystko wynikało ze spisanych w jednej książce zasad dotyczących zespołu, których każdy musi się trzymać i jest nawet osoba z uczelni, która na bieżąco pilnuje przestrzegania tych reguł. Drużyna z Waszyngtonu nie mogła rozegrać ani jednego ponadplanowego sparingu. Poza tym w czasie preseasonu godzina rozpoczęcia i czas treningu mogły być różne w zależności od decyzji sztabu, natomiast kiedy zaczynał się rok akademicki, czas spędzany na hali był rygorystycznie wyznaczany ze względu na naukę zawodniczek - wyjaśniał nasz rozmówca.
[nextpage]Z jednej strony trudno nie podziwiać rozmachu myśli trenerskiej zza oceanu, która ma solidne podstawy finansowej, z drugiej strony wraz z wielkimi możliwościami idą w parze ogromne wymagania. - Liga NCAA stoi na bardzo wysokim poziomie, z samej drużyny Penn State, która wygrała w zeszłym roku rozgrywki pierwszej dywizji, pochodzą trzy podstawowe reprezentantki USA. Tego zupełnie nie da się porównać z naszymi realiami: gdy już dotarliśmy do Waszyngtonu i tam brałem udział w kilku treningach zespołu trenera Goldberga, mogłem zobaczyć cały departament sportu ze wszystkimi jego obiektami i to naprawdę mogło robić wrażenie. Podejrzewam, że trenerzy naszej pierwszej ligi mogliby tylko pomarzyć o takich siłowniach i halach, a ci z Orlen Ligi bardzo by zazdrościli takich warunków. Pieniądze łożone na sport akademicki w Stanach to naprawdę ogromne kwoty - powiedział nasz rozmówca.

Z czego to wynika? - Po prostu dobre wyniki sportowe uczelni zachęcają rodziców do posyłania tam swoich pociech i to nakręca promocję uniwersytetu, poza tym zdecydowana większość tamtejszych uniwersytetów jest prywatna, a średni koszt jednego roku to około 60 tysięcy dolarów. Najlepsi sportowcy, ci mieszczący się w ścisłej kadrze, dzięki osiąganym wynikom są zwalniani z większości tych wydatków i otrzymują dodatkowo stypendium. Poza tym we wspomnianej księdze zasad uczelni jest podana średnia ocen, jakiej wymaga uczelnia od członka swojego zespołu sportowego i nie ma z nią dyskusji: jeśli zawodnik jej nie osiąga, wylatuje z drużyny - wyjaśniał Widera, który podkreślał, jak wielki nacisk kładzie się na wypełnienie założeń edukacyjnych u sportowców reprezentujących college: - Rozmawiałem z Czeszką grającą w zespole z Waszyngtonu i opowiadała mi ona, że przez piątkowe wyjazdy na mecze przepadały jej wykłady z ważnego przedmiotu. Wykładowca zainterweniował u trenera i w następnych tygodniach siatkarki uczestniczyły na tych wykładach… przez Skype’a. Żadna z zawodniczek nie jest na specjalnych prawach i po prostu musi wykonać to, co do niej należy - dodał.

Były trener kadetek wyczerpująco omawiał kwestię słynnej mentalności Amerykanów, uwidaczniającej się zwłaszcza w rywalizacji sportowej. - W każdej sali treningowej wisi flaga USA, a w każdym zawodniku kultywuje się dumę z narodowości i reprezentowania swojego kraju. Podczas powrotu do Waszyngtonu trener pokazywał nam akademię marynarki wojennej i dla mnie to była miła ciekawostka, natomiast cała reszta zespołu odbierała to zupełnie inaczej. Dla nich ważny był amerykański mundur, zestaw wartości, jaki z nim się wiąże i fakt, że ich rodacy walczą za ojczyznę w innych krajach. Poza tym łatwo zauważyć specyficzne podejście do wygrywania i tworzenia zespołu. Bardzo dużą uwagę przywiązuje się do rozmów motywacyjnych trenera i zespołu, do wyznaczania poszczególnych ról w kadrze: jeśli ktoś wie, że będzie pełnił funkcje zadaniowe, na przykład na zagrywce, akceptuje to, bo wie od trenera, że będzie to kluczowe dla postawy całej ekipy w sezonie i od tego zależy jej powodzenie - tłumaczył polski szkoleniowiec.

Marcin Widera i Barry Goldberg / fot. Marcin Widera
Marcin Widera i Barry Goldberg / fot. Marcin Widera

- Poza tym zauważyłem w pracy Barry’ego Goldberga mocne nastawienie na realizację celów. Pamiętam jedno ćwiczenie z treningu: cały skład był podzielony na pięć grup po trzy zawodniczki, zadaniem każdej z nich - przy specyficznej progresji - było utrzymanie przez 2 minuty piłki w grze. Zwykle takie ćwiczenie nie powinno zająć więcej niż 4-8 minut, tutaj trwało ono godzinę i piętnaście minut. Nikt nie przerywał gry, dopóki cała grupa nie zrealizowała swoich zadań! Zapytałem trenera w trakcie: kończymy? Odpowiedział: nie, jeszcze poczekamy. I poczekał aż do momentu, kiedy wszystkie grupy osiągnęły swój cel. Pytałem później, czy były takie sytuacje, kiedy grupie nie udawało się dobrze wykonać tego ćwiczenia. Tak, wtedy Goldberg zbierał cały zespół na rozmowę i mówił każdej z siatkarek: przegrałaś, jak się z tym czujesz? Komunikat jest jasny: nie udało wam się wykonać zadania. Co ciekawe, podczas tego odbijania piłki kapitan zespołu dwukrotnie zbierała swoje koleżanki, by je zmotywować do poprawnego wykonania i zakończenia ćwiczenia. Trenerzy nie interweniowali, patrzyli z boku na zachowanie podopiecznych - Widera dzielił się obserwacjami.

- Poza tym zauważam u nas trend długiej rozgrzewki bez piłek, z wykorzystaniem trenerów przygotowania fizycznego prowadzącymi samą rozgrzewkę. Tam wygląda to nieco inaczej: pięć minut bardzo krótkiej rozgrzewki bez piłek, w której trener nawet nie bierze udziału. Zawodniczki mają przygotowane ćwiczenia i same je wykonują bez żadnego nadzoru czy pomocy. A po tym czasie po prostu rozpoczyna się trening z piłkami: nie zaczyna się od razu od ataków czy plasów, na samym początku jest rzut, ale od tego momentu trwa kontakt z piłkami przez kolejne dwie godziny i dwadzieścia pięć minut zajęć. Poza tym ćwiczenia poza pewnymi spostrzeżeniami dotyczącymi techniki nie były szczególnie zaskakujące ani różne od tego, co wykonuje się u nas - uznał szkoleniowiec specjalizujący się w grupach młodzieżowych.
[nextpage]

Amerykańscy szkoleniowcy prześcigają się w kreatywności, niemal codziennie powstają tam coraz to nowsze i ciekawsze jednostki treningowe oraz rozwiązania taktyczne, przez co trudno mówić o jednolitej myśli szkoleniowej, już prędzej o mozaice różnych filozofii pracy będącej fundamentem sukcesów seniorskich kadr. Jest na to wytłumaczenie. - W NCAA o mistrzostwo rywalizuje trzysta zespołów podzielonych na dywizje i w nich tylko zwycięzca wchodzi na dalszy etap rywalizacji z sześćdziesięcioma czterema drużynami, po kolejnej rundzie zostają trzydzieści dwie i tak dalej. Tam się gra tylko jedno spotkanie, wygrywasz - idziesz dalej, przegrywasz - do widzenia, widzimy się w przyszłym roku. Jeśli nie masz czegoś, co zaskoczy twoich rywali i da ci nad nimi przewagę, pozbawiasz się szansy na sukces w swojej dywizji. Zespół Goldberga wygrywał swoją Patriot League, zrzeszająca kilkanaście uczelni z północno-wschodnich stanów, trzynaście razy w ostatnich szesnastu latach, zdobył dziewiąte miejsce w pierwszej dywizji NCAA i to jest dowód na jego siłę. Mają trzystu trenerów zespołów żeńskich, drugie tyle męskich i to wymusza w naturalny sposób konkurencję. Co chwila powstają nowe materiały szkoleniowe i doskonalone są kolejne aspekty gry, ale przy tej rywalizacji jednocześnie następuje wymiana doświadczeń i wiedzy podczas konferencji trenerskich pod egida AVCA. Oczywiście największym powodzeniem cieszą się prace ludzi z odpowiednim autorytetem i dorobkiem, wiadomo, że to pociąga za sobą zainteresowanie innych szkoleniowców, powielanie ich metod albo choćby przyjazdy na staże, jak choćby w moim wypadku. Poza tym oni mają swoistą manię statystyczną: liczą wszystkie spotkania, zwycięstwa, punkty, podbicia, ataki, rozegrania… Sam Goldberg niedawno wygrał swój 650. oficjalny mecz w karierze, jest to z pewnością ważne dla niego i uczelni - mówił Widera.

Co szczególnie warto przyswoić z postępowania amerykańskich szkoleniowców? - To, że podglądałem treningi jednego, drugiego czy dziesiątego trenera nie zmienia faktu, że ciągle poszukuję. Mam swoje podejście, ale wciąż szukam czegoś odpowiedniego, podążając szlakiem najbardziej uznanych trenerów, którzy mimo wszystko ciągle się samodoskonalą i wynajdują kolejne rozwiązania. W skoku wzwyż rewolucję przyniósł styl flop, być może w siatkówce pozostają ciągle sfery, w których można dokonywać równie przełomowych odkryć. Amerykańskich trenerów najwyższej klasy wyróżnia nieustanne poszukiwanie czegoś, co mogłoby w tej dyscyplinie sportu przynieść jak największą i najlepszą zmianę, a wraz z tym zwycięstwa. I tym podejściem warto się inspirować, podobnie jak szczegółowym i dokładnym do granic analizowaniem każdego treningu, wynikającym ze wspomnianego wcześniej przywiązania do wszelkich statystyk. Te rzeczy wykonuje się w Polsce i w innych krajach, natomiast opłaca się patrzeć na tę pracę, by z niej wyciągnąć dla siebie coś, co będzie szczególnie wartościowe w naszym przypadku. Podobnie jak w przypadku szkoleń: trwają one czasem kilka dni, ale w ich trakcie trafia się to jedno zdanie, które może zupełnie zmienić nasz tok myślenia i dokonać poważnych zmian w naszej pracy - tak odpowiedział na to pytanie młody trener.

Polki w drużynie American University: Aleksandra Kazała (w dolnym rzędzie druga od lewej), Julita Kurdziuk (pierwsza od prawej w górnym rzędzie) / fot. Marcin Widera
Polki w drużynie American University: Aleksandra Kazała (w dolnym rzędzie druga od lewej), Julita Kurdziuk (pierwsza od prawej w górnym rzędzie) / fot. Marcin Widera

Czy polscy młodzi zawodnicy powinni podążyć śladem Joanny Kaczor, Małgorzaty Właszczuk czy Aleksandry Kazały i związać się na lata z USA oraz tamtejszą siatkówką? - To zależy od indywidualnych możliwości każdego człowieka, choćby od znajomości języka angielskiego. Bez niej trudno sobie wyobrażać edukację na amerykańskim uniwersytecie w stopniu zadowalającym obie strony. O ile słownik języka siatkarskiego jest raczej ograniczony i nie powinno się mieć problemem z przyswojeniem sobie zwrotów dla niego charakterystycznych w obcym języku, o tyle wymagania wobec studentów są już dużo wyższe. Po drugie, taki kandydat musi już sobą coś reprezentować, by zainteresować swoją osobą trenera, trafić do składu drużyny i uniknąć wysokich opłat za samo studiowanie. Do tego dochodzi kwestia ewentualnych występów w reprezentacji naszego kraju: może dojść do konfliktu interesów przy próbie pogodzenia interesów reprezentacji i uczelni, a sam zawodnik straci czas, który mógł być wykorzystany na naukę i grę w lidze akademickiej. Polecam taki wyjazd, ale wcześniej należy dokładnie zorientować się co do warunków i konsekwencji ostatecznej decyzji - wyjaśniał nasz rozmówca.

Wygląda na to, że nie należy obawiać się o ambicję polskich trenerów siatkarskich i ich chęci do pogłębiania swojej wiedzy. Pytanie tylko, czy dojdzie do sytuacji, w której to oni będą wyznaczali kierunki całego siatkarskiego szkolenia w Polsce i dominowali w najlepszych ligach, co póki co w dużej mierze jest domeną obcokrajowców. - Czy to jest możliwe? Powiedziałbym, że nawet konieczne. Należy sięgać do wzorców zagranicznych, do tego, co widzieliśmy u licznych w naszej lidze Włochów, Brazylijczyków czy Amerykanów, choćby dlatego, że są to jedne z najlepszych ekip na całym świecie i warto przyglądać się temu, w jaki sposób dochodzą oni do swoich triumfów. Jednocześnie widzę po ludziach w moim wieku, trenerach młodego pokolenia, że oni chcą się rozwijać, a choćby Młodzieżowa Akademia Siatkówki czy projekt SOS-ów daje im taką możliwość. Jeśli tylko się chce, można sięgnąć po dowolne wzorce czy metody i przez nie odnaleźć własną drogę. Oczywiście, rzadko który młody trener dostaje możliwość poprowadzenia klasowego zespołu już teraz, natomiast w wielu miejscach zdarza się, w sztabach trenerskich największych klubów asystentami zagranicznych szkoleniowców są Polacy. Od mądrości prezesów zależy to, czy będzie się im dawało szansę, samodzielnie lub tuż przy uznanym trenerze, od którego będą mogli się uczyć. W końcu warto podkreślić, że nawet jeśli trener spoza Polski ma w swoim zespole młode zawodniczki, to nie są to 17-18-latki, tylko dwudziestokilkuletnie dziewczyny, które wcześniej przez lata nabywały umiejętności pod okiem polskich szkoleniowców. To nie zagraniczni trenerzy wyławiają najzdolniejsze zawodniczki, nie oni zdobywają mistrzostwo Polski kadetek czy juniorek i należy o tym pamiętać. Warto docenić pracę rodzimych szkoleniowców pracujących w SMS-ach prowadzonych przez PZPS czy choćby w Politechnice Warszawskiej czy jastrzębskiej Akademii Talentów, w której dojrzewają zawodnicy przygotowywani do gry w ekstraklasie i reprezentacji - uznał pełen zapału szkoleniowiec, który już teraz stara się o to, by wyjazd na grudniową konwencję trenerską AVCA doszedł do skutku.

Komentarze (1)
avatar
Amelia Kozłowska
8.10.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
wiele super chwil dzieki niej moglam przezyc, ciezko sobie wyobrazic impel bez niej, no ale coz,w koncu kazdy kiedys kariere skonczyc musi