WP SportoweFakty: Bułgaria zakończyła mistrzostwa Europy na czwartym miejscu. Co może pan powiedzieć o grze swoich podopiecznych?
Plamen Konstantinow: Nie omijały nas kontuzje zarówno przed mistrzostwami, jak w ich trakcie. To spowodowało, że podczas turnieju sześciu czy siedmiu zawodników grało praktycznie przez cały czas. Biorąc to wszystko pod uwagę trzeba powiedzieć, że ten zespół osiągnął maksimum. Największą szansę mieliśmy podczas półfinałowego spotkania, gdy prowadziliśmy 2:0 w meczu z Francją. Nie wykorzystaliśmy nie tylko kilku akcji w trzecim secie, ale również i w tie-breaku. Jednak Francuzi zasłużyli na udział w finale, bo w tym roku grają najlepszą siatkówkę. Byliśmy tak blisko gry o złoto, a jednak się nie udało. Być może właśnie z tego powodu do meczu o trzecie miejsce przystępowaliśmy trochę rozczarowani. Za bardzo skupiliśmy się na rozpamiętywaniu porażki, ale ja rozumiem chłopaków.
Czy tylko zbytnie rozpamiętywanie półfinału było tym brakującym ogniwem?
- Mistrzostwa Europy to długi turniej i potrzeba wyrównanego składu, "czternastki" zawodników o tym samym poziomie. Jeśli grasz te siedem czy osiem spotkań jedną "szóstką", a któremuś z twoich zawodników przytrafi się słabszy dzień, jest niemożliwe, by myśleć o wygranej.
Jeżeli już mówi pan o kontuzjach, to proszę zdradzić, czy Nikołaja Penczewa czeka długa przerwa.
- Nie, jego uraz na szczęście nie jest poważny, ma problem z kostką. Myślę, że będzie potrzebował około tygodnia, może dziesięciu dni przerwy.
Jak może pan podsumować tegoroczne mistrzostwa Europy? Postawa którejś z drużyn szczególnie pana zaskoczyła?
- Oczywiście Słoweńcy - byli czarnym koniem turnieju, dwukrotnie pokonali faworytów. Najpierw w ćwierćfinale Polaków, później w półfinale Włochów. Ogromne gratulacje dla wszystkich zawodników, ale także i dla całego sztabu szkoleniowego. Osiągnęli fantastyczny wynik. Pokonanie takich dwóch mocnych drużyn to nie jest wynik szczęścia czy przypadku, oni po prostu grali bardzo dobrą siatkówkę. Na dodatek mają wartościowych siatkarzy. Można powiedzieć, że ich postawa to ogromna niespodzianka, bo w zasadzie nikt nie spodziewał się tego, że pokażą się z takiej strony. Zarówno Polacy, jak i Włosi, nie rozpoczęli spotkania ze Słoweńcami na ich najwyższym poziomie. Wasi reprezentanci właściwie zaczęli grać od stanu 2:0, gdy zrozumieli, że mecz może im się wymknąć spod kontroli. Ale okazało się, że to było zbyt późno. Podobna sytuacja miała zresztą miejsce w meczu Włochy - Słowenia, z tą różnicą, że Włosi zaczęli dopiero grać w czwartym secie. Może myśleli, że koszulka z napisem Włochy sprawi, że mecz się wygra sam. Tak to jednak nie działa.
Czy to nastawienie może wynikać z faktu, że obie drużyny grały dobrze na Pucharze Świata i były pewne swoich umiejętności? A może kwestia zmęczenia?
- Zmęczenie na pewno może mieć wpływ. Ponieważ na Pucharze Świata można uzyskać kwalifikację olimpijską, szczyt formy zaplanowano właśnie na turniej w Japonii. Trudno jest utrzymać wysoką dyspozycję przez dłuższy czas, a już gra na najwyższych obrotach przez dwa turnieje jest niemożliwa. To jest jedna kwestia. Natomiast inną sprawą jest Europejska Konfederacja Siatkarska. Myślę, że oni zniszczyli mistrzostwa Europy. Ten turniej nie ma w zasadzie żadnej rangi, nic tak naprawdę nie daje oprócz punktów do rankingu. Nie daje punktów do kwalifikacji olimpijskiej, nie daje kwalifikacji do Pucharu Świata. Mistrzowie nie mają zagwarantowanego udziału w igrzyskach olimpijskich.
Tymczasem na międzynarodowych konferencjach rozmawia się o tym, jak w ciągu roku zmieścić 25 turniejów. Nie bierze się pod uwagę potrzeb narodowych federacji, klubów czy możliwości fizycznych zawodników. W ostatniej chwili zmieniane są zasady kwalifikacji na igrzyska olimpijskie i w zasadzie nie ma żadnej reakcji!
W zasadzie już od końca jednych igrzysk rozpoczynasz pracę, by znaleźć się na kolejnych. Zbierasz te punkty do rankingu, by zasłużyć na to, by pojechać na igrzyska, a wcześniej na turniej kwalifikacyjny. Tymczasem później te wszystkie punkty możesz sobie wsadzić gdzieś, bo okazuje się, że do Rio w najlepszym przypadku polecą tylko trzy najlepsze drużyny ze styczniowego turnieju kwalifikacyjnego w Berlinie. Najlepiej wyobrazić sobie sytuację, że przez prawie ten czteroletni okres jest się pierwszym rankingu. I nagle podczas kwalifikacji w Berlinie przez te pięć dni ma się kontuzjowanych dwóch podstawowych zawodników. Przecież to jest paranoja! A nikt o tym głośno nie mówi, że z Europy na igrzyskach olimpijskich mogą zagrać maksymalnie cztery drużyny. Cztery!
Zamiast tego myślimy o pięknych słowach, o rozwoju siatkówki w afrykańskich krajach czy na Antarktydzie. To jest gówno warte! Przecież w tych krajach, a może i nawet na kontynencie, mają może z jednego siatkarza. I Europa, kontynent, na którym jest wielu świetnych zawodników i reprezentacji, ma być na takim samym poziomie? Ale nie, rozmawiajmy o innych ważniejszych sprawach. I wszyscy niech mają takie samo prawo głosu.
Na koniec chciałabym pogratulować panu atmosfery, jaką na meczach stworzyli bułgarscy kibice, którzy pomimo zajęcia przez Bułgarię czwartego miejsca, nie dali wam tego w ogóle odczuć. Z kolei zawodnicy innych reprezentacji powtarzali, że momentami czuli się jak w piekle.
- Absolutna racja. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy nas dopingowali. Za ich zaangażowanie i za to, że w ogóle byli. To jest najważniejsza sprawa - obecność kibiców, świadomość, że ma się dla kogo grać. Każda drużyna potrzebuje takiego wsparcia, zwłaszcza w trudnych momentach. Myślę, że to też jedna z rzeczy, których Polakom zabrakło w ćwierćfinale. Wasza reprezentacja świetnie wykorzystuje energię fanów. Polacy są przyzwyczajeni, że zwykle grają przy pełnych trybunach i potrzebują tej energii. Gdyby było więcej kibiców, podejrzewam, że udałoby się odwrócić wynik.
W Sofii rozmawiała Agata Kołacz