Krach, katastrofa, dramat? Przesadne reakcje po porażce polskich siatkarzy na ME

Kiedy reprezentacja Polski odpadła z ME, w polskich mediach ukazały się liczne, histeryczne reakcje i krytyczne wypowiedzi mniej lub bardziej dyżurnych ekspertów, niektóre nawołujące do zmiany trenera. Czas spojrzeć racjonalniej na sytuację.

Zacznijmy od przyjrzenia się mistrzostwom Europy i występowi Polaków na tej imprezie. Biało-Czerwoni odpadli na ostatniej prostej przed strefą medalową, czyli w ćwierćfinale. Nie przegrali tego spotkania w trzech setach, tylko po zaciętej pięciosetowej walce w tie breaku na przewagi. Widać było, jak męczą się podczas tego meczu sami ze sobą, ale walczyli i bardzo niewiele im zabrakło, żeby pokonać rewelację turnieju i wejść do boju o medale. Byli znacznie bliżej zwycięstwa nad Słowenią niż grający przeciwko niej w półfinale Włosi, zespół ze światowej czołówki z dwoma skrzydłowymi najwyższej klasy. Po takich meczach, przegranych o włos z grającym na sto procent rywalem, nie powinno się winić zawodników. Zwłaszcza, że ten rywal ostatnie dwa miesiące spędził przygotowując się wyłącznie do tego jednego turnieju.

W przeciwieństwie do Polaków, którzy wraz z Rosjanami i Włochami mistrzostwa Europy potraktowali z premedytacją w tym sezonie po macoszemu. Już rok temu trener Stephane Antiga tłumaczył, że terminy Pucharu Świata i mistrzostw kontynentu są bardzo niefortunnie ułożone i trzeba będzie dokonać wyboru, na którą imprezę postawić. A, jako że na Pucharze Świata walczy się o awans na igrzyska, a w Bułgarii o mało w tym roku ważny medal, to wybór był oczywisty. Całe letnie przygotowania podporządkowane były więc Pucharowi Świata w Japonii, a siedemnaście dni pomiędzy turniejami to okres za długi, żeby utrzymać formę i za krótki, żeby zbudować kolejny szczyt. Było oczywiste, że siatkarze z Rosji, Włoch i Polski będą jechać na oparach i grać poniżej własnych możliwości. I Rosjanie, i Polacy odpadli w ćwierćfinale, a Włosi - tak samo zmęczeni, ale radośniejsi po wywalczeniu awansu na igrzyska - zdobyli brązowy medal. Głównie zresztą dzięki wybitnym umiejętnościom indywidualnym niezniszczalnego Iwana Zajcewa i stosunkowo wypoczętego Osmany Juantoreny, a nie dobrej pracy całego zespołu.
 
Biorąc pod uwagę, że Polacy nie byli w formie, a mimo to grali całkiem przyzwoicie i przestali przegrywać pierwsze sety, a na koniec odpadli w ćwierćfinale po walce i była to jednoznacznie mniej istotna impreza w tym sezonie, nie ma żadnych powodów do histerycznych reakcji. Zwłaszcza aż tak histerycznych, w których padają propozycje zmiany trenera i rewizji całej strategii sztabu szkoleniowego. W roku przedolimpijskim dla każdej reprezentacji ze Starego Kontynentu kluczowe są te turnieje, które zwiększają ich szanse na awans na igrzyska, a wszystkie pozostałe są imprezami drugiej kategorii.

Przy okazji krytyki trenera Antigi i jego sztabu po mistrzostwach Europy pojawiły się liczne głosy negatywnie oceniające w ogóle cały sezon w wykonaniu polskiej reprezentacji. Te głosy też mają podstawy bardziej emocjonalne i chyba wynikają z poczucia rozczarowania, bowiem racjonalnych przesłanek do tak złych ocen nie ma.

Reprezentacja Polski przed mistrzostwami Europy zagrała w Lidze Światowej oraz w Pucharze Świata. Zakończyła sezon 2015 z drugą pozycją w rankingu FIVB, co jest lepszym wynikiem niż kiedykolwiek. W tegorocznej Lidze Światowej Biało-Czerwoni z trudnej grupy awansowali do turnieju finałowego, co rok temu im się nie udało, i doszli do półfinału. W Pucharze Świata wygrali dziesięć spotkań z jedenastu, czyli o dwa więcej niż w poprzedniej edycji tego turnieju, tylko tym razem akurat dwóch rywali grało tak samo dobrze i równo, a liczba premiowanych awansem miejsc zmniejszyła się o jedno. W 2011 Polacy zajęli drugie miejsce, bo byli o seta lepsi od Brazylii, w tym roku zajęli trzecie, bo byli o seta gorsi od Włochów. Nawet w tych tak opłakiwanych mistrzostwach Europy reprezentacja Polski zajęła lepsze miejsce niż w poprzedniej edycji. Warto przypomnieć, że w 2013 zajęliśmy drugie miejsce w grupie i musieliśmy walczyć w barażu z Bułgarią, żeby awansować do ćwierćfinału. Przegraliśmy ten baraż, a była to wtedy znacznie ważniejsza impreza w kontekście całego sezonu, do której reprezentacja starannie się przygotowywała. Tym razem doszliśmy do czołowej ósemki i choć nie jest to wynik na poziomie oczekiwań, to biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, na pewno nie jest katastrofą.

Poza tym mimo nieustannego powtarzania we wszystkich mediach "mistrzowie świata" i pompowania balonika oczekiwań w kontekście zeszłorocznego triumfu, to już nie jest ta sama drużyna. Brakuje kilku zawodników z pierwszej szóstki i w przypadku niektórych ten brak widać mniej, a w przypadku innych bardziej. Nie można jednak oczekiwać od nich tego samego poziomu grania, który prezentował polski zespół rok temu.

Warto także przypomnieć coś innego, równie często powtarzanego, tylko przez trenerów i zawodników. W ostatnich latach poziom siatkówki reprezentacyjnej bardzo się wyrównał. Nie ma już pewniaków czy zespołów, które na żadnej imprezie nie schodzą poniżej podium. Każdy sezon przynosi nowych bohaterów (jak Francja czy Słowenia w obecnym) i antybohaterów (również w obecnym Rosja i Iran). Różnice między drużynami narodowymi są minimalne i czasem jeden, dwa błędy mogą zadecydować o tym, czy reprezentacja zagra o medale. Nie można już oczekiwać od nikogo, że będzie wygrywał wszystko, jak to nie tak dawno czyniła Brazylia.

Trudno jest zrozumieć wszystkie reakcje skreślające po całości dokonania trenera Antigi i jego podopiecznych, a tym bardziej głosy domagające się jego wyrzucenia na trzy miesiące przed imprezą kluczową dla najbliższych losów reprezentacji Polski. Do osiągnięcia najważniejszego celu zabrakło jednego wygranego seta, a w pozostałych turniejach Polacy wypadli lepiej niż w minionych edycjach. Oczywiście, wynik mógłby być lepszy i parę kwestii może niepokoić (zwłaszcza wyraźny brak chemii pomiędzy sztabem szkoleniowym a potencjalnie pierwszym rozgrywającym), ale w żadnym wypadku nie ma powodu do paniki i przesadnie emocjonalnych reakcji.

[b]Ola Piskorska

[/b]

Źródło artykułu: