- Na pewno źle zaczęłyśmy pierwszego seta, bo dałyśmy odskoczyć naszym rywalkom. W dalszej części partii zaczęliśmy odrabiać straty, ale to było już odrobinę za późno. Gdybyśmy obudziły się chwilkę wcześniej, może udałoby nam się wygrać nawet 3:0. Trenerzy przygotowali nas do tego spotkania bardzo dobrze, więc rywalki niczym nas nie zaskoczyły. Kluczowa była na pewno nasza dobra zagrywka i to dało nam przewagę, mimo że Igor Gorgonzola grała we własnej hali i to było ich dużym atutem. Spodziewałyśmy się więc tego, że zagrają lepiej, ale też miałyśmy w głowach, że chcemy grać dalej. Cel ustawiłyśmy sobie bardzo śmiały, ale ambitnie mierzymy w turniej Final Four. No, i co najważniejsze naprawdę pokazałyśmy, że jesteśmy drużyną i każda z nas jest gotowa do gry, nawet gdy dzieje się coś zdrowotnego. Mówiąc krótko: cały nasz zespół zagrał dobre spotkanie, które poprowadziło nas do wyniku 3:1 i w zasadzie pewnego już awansu do dalszej fazy rozgrywek - tak Katarzyna Zaroślińska oceniła ostatnie spotkanie PGE Atomu Trefla Sopot w prestiżowej Lidze Mistrzyń.
Radość ze zwycięstwa u etatowej kadrowiczki z pewnością mącił jej stan zdrowia, który wciąż daleki jest od ideału. "Smoku" podczas meczu w Novarze musiała zejść z parkietu w drugim secie. - We Włoszech nie dawałam sobie zbyt dobrze rady na boisku, ale to wynika z wcześniej odniesionego urazu. W pierwszym meczu z Novarą nabawiłam się kontuzji kręgosłupa, miałam około tygodnia przerwy od treningów. Mój występ w meczu z PTPS wynikał z ustaleń z trenerem: było to dla nas jedno z najważniejszych spotkań tej rundy, po którym miałyśmy zachować pozycję wicelidera. Zdecydowałam się walczyć i z Piłą, i z doskwierającym coraz mocniej bólem. Mecz z KSZO opuściłam, nie trenowałam też w pełni, bo kręgosłup uniemożliwia mi trening z większym obciążeniem. Nie ma więc mowy o budowaniu formy, ciężko też zbudować siłę. Podobnie było w Novarze, gdzie chciałam pomóc zespołowi, ale bez pełnego przygotowania jest to po prostu niemożliwe - powiedziała atakująca.
- Brak okresu przygotowawczego niestety wychodzi i braliśmy pod uwagę, że tak się stanie. W moim przypadku przygotowań nie było, od razu zaczęła się liga. Poza problemami z kręgosłupem, od czasu do czasu puchnie mi kolano, które może się odzywać w ten sposób co jakiś czas. Do tego dochodzą dolegliwości związane z barkiem… To wszystko się jakoś nieszczęśliwie skumulowało - szczerze przyznała Zaroślińska, która walczy ze wszystkimi urazami, by zachować szanse na wylot do Ankary i występ w styczniowych kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich.
Siatkarka, powołana przez Jacka Nawrockiego do polskiej kadry otwarcie powiedziała, że nie jest pewna swojego udziału w kluczowym dla Biało-Czerwonych turnieju. - Tak naprawdę wszyscy walczymy teraz trochę z czasem. Jak widać, kondycji nie da się oszukać. Bariery czasowej też nie można przeskoczyć. W tej chwili, co pokazał mecz z Novarą, nie czuję się na siłach pomóc zespołowi - obojętnie, czy to mój klub, czy reprezentacja Polski. Rozmawiałam z selekcjonerem kadry, więc wie, w jakiej znajdujemy się sytuacji. Gra w reprezentacji jest dla mnie zawsze dużą nobilitacją, ale jeżeli nie będę gotowa do gry, nie będę chciała zajmować miejsca komuś, kto może pomóc wprowadzić zespół do igrzysk olimpijskich - podsumowała zawodniczka sopockiego Atomu.