Dwa razy w historii polska siatkówka miała komplet drużyn na Igrzyskach Olimpijskich. W 1968 roku w Meksyku i 2008 roku w Pekinie. Na ten moment wiemy, że tego osiągnięcia nie powtórzymy w Rio de Janeiro. Reprezentacja kobiet przegrała eliminacje w Ankarze odpadając na etapie rozgrywek grupowych. Panowie wygrali po niezwykle zaciętym pojedynku z Niemcami w Berlinie i zajęli trzecie miejsce, które daje im prawo gry w turnieju interkontynentalnym w Japonii. Z tego turnieju przepustkę do Rio uzyskają cztery z ośmiu zespołów (w tym jeden z Azji). Właśnie dlatego wielu obserwatorów z wielkim optymizmem mówi o naszych szansach na występ na Igrzyskach, a część obwieściła już nawet, że praktycznie ten awans mamy zapewniony. Są też tacy dziennikarze, którzy już teraz zawieszają naszym zawodnikom medale na szyi. Oczywiście chciałbym, aby teza mojego redakcyjnego kolegi się sprawdziła. Ale o ile jestem przekonany, że awansujemy do IO i odegramy w nich kluczową rolę, to niekoniecznie musi to oznaczać zdobycie medalu.
Polska siatkówka ma bowiem dwa problemy, których rozwiązanie wymaga czasu. Pierwszy dotyczy reprezentacji żeńskiej, w której potrzebna jest zmiana pokoleniowa. O tej konieczności mówi się od kilku lat. Dopiero teraz mamy jednak trenera, który ma pomysł jak tej zmiany dokonać. Jacek Nawrocki na Ankarę zgodnie z oczekiwaniami powołał teoretycznie najlepsze zawodniczki, jakie były do dyspozycji. Teraz czas na przebudowę zespołu. Na wyniki będziemy musieli poczekać, bo z jednej strony nie jest tak źle, że musimy zaczynać od zera, ale z drugiej nie jest tak dobrze, aby w krótkiej perspektywie spodziewać się sukcesów. Problem ma także reprezentacja męska. Polega on na tym, że cały czas oceniani jesteśmy z perspektywy mistrzostw świata 2014, które dla naszego kraju zakończyły się sukcesem sportowym i organizacyjnym. Kibice i obserwatorzy oczekują zwycięstw. To zrozumiałe, bo od mistrzów świata można i należy oczekiwać sukcesów. Mało kto bierze jednak pod uwagę fakt, że ten zespół od 2014 roku zmienił się diametralnie. Odeszły z niego trzy filary - Paweł Zagumny, Mariusz Wlazły i Michał Winiarski. Nie ma także Krzysztofa Ignaczaka, który był drugim libero i dobrym duchem drużyny. W ciągu praktycznie roku dokonała się przebudowa zespołu, który we wrześniu 2014 roku odbierał złote medale mistrzostw świata.
Rację ma Bartosz Kurek, który mówi, że ten zespół nie jest drużyną mistrzów świata. Nie oznacza to jednak, że obecny zespół jest gorszy. Ten zespół jest inny. Przede wszystkim młodszy. Średnia wieku pierwszej szóstki w czasie, gdy sięgaliśmy po złoto MŚ wynosiła 28 lat. Obecnie to zaledwie 25 lat. I co z tego, że gramy najlepszą siatkówkę od 1997 roku? Co z tego, że mamy wreszcie styl, o którym możemy mówić jest "nasz"? Niewiele. Bo prawda jest taka, że inne reprezentacje zrobiły duży postęp (zwłaszcza europejskie). Poziom spotkania w dwóch pierwszych setach z Francją był kosmiczny. Rozgrywający trójkolorowych Benjamin Toniutti dał prawdziwy popis, gubiąc bardzo często polski blok. Poziom całego turnieju był niezwykle wyrównany. Kolejność na miejscach 1-4 mogła być dokładnie odwrotna i nikt nie uznałby tego za sensację. Obecnie o tym kto jest najlepszy decydują niuanse. Te same, które zadecydowały, że mimo świetnej gry przegraliśmy z Francją i mimo słabszej postawy, pokonaliśmy Niemcy. Te niuanse mogą jednak spowodować, że niekoniecznie będziemy już teraz w stanie osiągać sukcesy na miarę tytułów mistrzowskich. Plusem jest to, że możemy zauważyć pewną stabilizację. Wcześniej mieliśmy straszną sinusoidę wyników. Po sukcesie przychodziły dużo gorsze występy, które średnio co dwa lata wymuszały zmianę na pozycji trenera. Obecnie męska reprezentacja niezależnie od wyników i odmłodzenia kadry nadal znajduje się w top 5 na świecie.
Po porażkach Polaków w Berlinie pojawiły się głosy, że trzeba jak najszybciej powalczyć o dołączenie do kadry mężczyzn Wilfredo Leona. To wirtuoz siatkówki, któremu obecnie może dorównać jedynie Earvin Ngapeth. Z pewnością byłby wzmocnieniem naszej drużyny narodowej. Pamiętajmy jednak, że w kolejce do tej kadry czekają tacy zawodnicy jak Artur Szalpuk, Aleksander Śliwka czy Bartłomiej Bołądź. Mamy przecież drużynę kadetów, która w 2015 roku zdobyła złoto ME i MŚ (kadeci nie przegrali w całym sezonie żadnego meczu)! Czy zatem po to wydajemy miliony złotych na szkolenie młodzieży, aby wzmacniać się obcokrajowcami, którzy przyjęli polskie obywatelstwo? Poza tym nie wiemy, jak Leon wkomponowałby się w kadrę, której członkowie na każdym kroku podkreślają wspaniałą atmosferę i fakt, że stanowią zgrany kolektyw.
Co byłoby, gdybyśmy przegrali z Niemcami? Pewnie rozpoczęłaby się medialna krucjata pod tytułem "Stephane Antiga i władze PZPS do wymiany". A stan polskiej siatkówki na styczeń 2016 jest taki, że mimo zawirowań po mistrzostwach świata przedłużono umowy z telewizją i sponsorami na lepszych niż dotychczas warunkach. Spokojni możemy być także o przyszłość kadr. Gwarantuje ją nie tylko zdolna młodzież, którą już mamy, ale także projekt Siatkarskich Ośrodków Szkolnych. To w tej chwili grupa 144 szkół w całej Polsce zajmująca się szkoleniem chłopców i dziewcząt wyselekcjonowanych pod kątem parametrów i umiejętności. To grupa licząca kilka tysięcy zawodniczek i zawodników, wśród których są przyszli kadrowicze. Klasy te każdego roku uzupełniane są o kolejne nabory. Dlatego o dopływ świeżej krwi zarówno do kadry żeńskiej, jak i męskiej jestem spokojny. Powstaje jedno pytanie - czy zawsze znajdzie się trener, który będzie potrafił odpowiednio zagospodarować ten potencjał. Dlatego polskiej siatkówce nie potrzeba Wilfredo Leona. Potrzeba cierpliwości i czasu (zwłaszcza dla żeńskiej reprezentacji). On pokaże, czy dokonano właściwych wyborów.
Damian Gapiński
Stephane Antiga: W tie-breaku byliśmy odważni i mocni psychicznie
{"id":"","title":""}
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)