W sobotę Developres Rzeszów przegrał we własnej hali z Legionovią 0:3. Dla zespołu z Legionowa była to pierwsza wygrana od 26 października, kiedy pokonały KSZO Ostrowiec. Po meczu jeden z rzeszowskich działaczy nie krył swojego rozgoryczenia postawą zespołu. "Dostało" się również menedżerom. Obojętnie obok wypowiedzi działacza z Rzeszowa nie przeszedł jeden z nich.
WP SportoweFakty: Poczuł się pan dotknięty wypowiedzią wiceprezesa Developresu Rzeszów na temat menedżerów.
Jakub Dolata: Uważam, że była... przesadzona i nieobiektywna. Ja rozumiem kluby, które maja presję wyniku i w tym sezonie nie wszystko im wychodzi, ale nie może być tak, że całą winę zganiają na menedżerów. To zresztą ostatnio pewna prawidłowość, że właśnie te kluby szukają winy wszędzie, tylko nie w swoich błędach. Jakoś nie widziałem, aby zespoły z górnej części tabeli w przypadku porażek winę zganiały na menedżerów. Ja rozumiem, że w polskiej siatkówce menedżer czy agent to jest pewna nowość, "nowy wróg", ale w piłce nożnej czy koszykówce jest to już norma. Znaleziono sobie kozła ofiarnego, na którego można wszystko zrzucić. Zapomniano o jednym. Zadaniem menedżera jest doprowadzenie do tego, aby doszło do podpisania umowy pomiędzy zawodniczką a klubem. Ale już wychowanie sportowe siatkarki podczas sezonu nie leży w kompetencji menedżera. Nikt nikomu nie przystawia pistoletu do głowy i nie zmusza do podpisania kontraktu. Ponadto pamiętajmy, że zawsze istnieje coś takiego, jak możliwość rozwiązania kontraktu za porozumieniem obu stron i wiele innych prawnych rozwiązań.
Ale nie brakuje głosów, że żądania finansowe zawodniczek są wygórowane.
- Nie przyjmuję tego argumentu. Jeżeli idę do sklepu i cena danego produktu jest za wysoka, to po prostu tego nie kupuję. Jeżeli kupuję, to znaczy, że mnie na to stać. Proszę mi wierzyć: kilkakrotnie byłem świadkiem sytuacji, kiedy moja zawodniczka określiła swoje oczekiwania przed sezonem. Kiedy klub złożył swoją ofertę, to była ona na poziomie 120 procent oczekiwań. To co miałem zrobić? Obniżyć jej zarobek?
W Rzeszowie gra jedna z siatkarek, które reprezentuję - Joanna Kapturska. W tym konkretnym przypadku to klub zgłosił się po nią i zaproponował określone zarobki, więc mówienie, że ktoś został wsadzony na konia, jest po prostu mocnym nadużyciem. Każdy klub przed podpisaniem kontraktu może zapoznać się z materiałami na temat zawodniczki. Może zobaczyć ją również podczas treningu i podczas meczów. Może wreszcie przeprowadzić badania lekarskie, na podstawie których określi, czy ona jest gotowa do podpisania kontraktu. Jest wiele możliwości, żeby to zweryfikować. Jeżeli zatem ktoś podpisał kontrakt, to w moim odczuciu podejmuje świadomą decyzję.
Jednak to nie jest pierwszy raz, kiedy takie głosy się pojawiają. Pana zdaniem są one bezzasadne?
- Siatkówka jest grą bardzo trudną. To najbardziej zespołowa z gier. Tutaj jeden zawodnik nie może wziąć piłki i sam załatwić sprawy. Wysoki budżet, dobry trener i świetne siatkarki i nie dają nam gwarancji wyniku. Na wynik składa się wiele elementów, w tym szczęście. Musimy zatem zrozumieć, że jeżeli mercedes gra z małym fiatem, to czasami wygra mały fiat, ale raczej nie będzie się to zdarzać nagminnie. Taki jest sport. Problem w moim odczuciu polega na tym, że kluby przewartościowują swoje możliwości. Trzeba umieć realnie określić swoje miejsce w szeregu i postawić przed zespołem realne cele do zrealizowania. Nie możemy przed młodymi zawodniczkami stawiać zbyt wysokich oczekiwań. Musimy dać im szansę na rozwój.
Potrzeba czasu i cierpliwości?
- Tego zdecydowanie polskim klubom brakuje. Niestety wystarczy kilka kolejek i zamiast dać trenerowi i jego drużynie pracować, nerwowo szukamy rozwiązania. W pierwszej kolejności dostaje się menedżerom. Potem wchodzą w grę straszenia obcinaniem lub zamrażaniem pensji. Tak jest najłatwiej. Zmiana trenera zazwyczaj nic nie daje. Wprowadza jedynie niepewność i nerwową atmosferę. Uważam, że potrzebujemy więcej spokoju i wiary w zawodników. Zwykłej wiary w ludzi.
Jak wiadomo, zdecydowana większość zawodniczek posiada swoich menedżerów. Prezesi tłumaczą, że w rozmowach z wami określają budżet klubu i aspiracje sportowe. Zadaniem menedżera jest odpowiednio dopasować siatkarkę nie tylko do zarobków, ale także umiejętnościami do zespołu. Zwłaszcza w sytuacji, gdy zespół opiera się na zawodniczkach z jednej "stajni", mają mieć prawo zastrzeżenia do menedżera?
- Jeżeli zespół opiera się na siatkarkach od jednego menedżera, to bierze on również na siebie odpowiedzialność za ten zespół. Takie sytuacje należą jednak do rzadkości. Nie dopuszczam jednak do siebie argumentu, że wina za słabe wyniki zespołu złożonego z zawodniczek z kilku "źródeł" leży po stronie menedżerów. W każdym klubie musi być ktoś, kto kompletując zespół, bierze na siebie za te decyzje odpowiedzialność. Zazwyczaj jest to trener, dyrektor sportowy lub prezes klubu. My proponując pewne siatkarki nie wiemy, jakie będą pozostałe wyboru klubu. Zespół należy dobrać także pod kątem charakteru i osobowości. I to jest właśnie zadanie osób wyznaczonych przez klub. Każdy jest tylko człowiekiem i z każdej sytuacji, nawet tej najtrudniejszej są drogi wyjścia.
Chyba do końca tak nie jest. Były selekcjoner naszej kadry mówił wprost, że to menedżerowie wymuszają powołanie tej czy innej zawodniczki, bo atmosfera będzie lepsza, a tym samym większe szanse na wynik zespołu. Żaden z menedżerów jeszcze tego zarzutu nie odpierał.
- Ja to zrobię. Nie wierzę, że jest w Polsce menedżer, który odważyłby się postąpić w ten sposób. Jeżeli tak było, to szkoda, że nikt nie odważył się na podanie nazwisk. Nigdy nie zbliżałem się do reprezentacji. Wręcz przeciwnie - zawsze tłumaczę moim zawodniczkom, że gra w kadrze jest dla nich największym zaszczytem i priorytetem. To platforma do pokazania się. Zdecydowana większość moich siatkarek zawsze przyjmowała powołania. Ten argument jest nietrafiony zwłaszcza, że one zazwyczaj nie interesują się tym, kto jest menedżerem pozostałych siatkarek.
No chyba pan sam w to nie wierzy, że zawodniczki nie wiedzą, kto jest menedżerem ich koleżanek z zespołu?
- Jestem wręcz o tym przekonany. W portfolio Top Volley znajduje się 290 siatkarek z całego świata, którymi zajmuje się na co dzień 9 osób w różnych krajach. Jestem pewien, że ponad 75 procent z nich nie wie, że mają tego samego menedżera. W naszej firmie każdą z podopiecznych traktujemy indywidualnie. Chociażby dlatego, że nie mogę rozmawiać z nimi o innych siatkarkach, bo byłoby to złamaniem tajemnicy handlowej. Po drugie, co taka zawodniczka pomyślałaby sobie o mnie, gdybym z nią rozmawiał o innych koleżankach? To absurd. Podkreślę jeszcze raz: nie wierzę, że którykolwiek z menedżerów zabrania swoim siatkarkom wyjazdu na kadrę. Niby czemu miałby to robić?
Żeby wymusić powołanie innej zawodniczki z tej samej "stajni"?
- Bzdura totalna. Traktuję to w kategorii czyjeś obsesji. Jeżeli byłbym na miejscu siatkarki i ktoś powiedziałby do mnie, że nie mam jechać na kadrę, bo inna koleżanka nie została powołana, to następnego dnia zrezygnowałbym na jej miejscu ze współpracy z tym menedżerem.
A nie jest przypadkiem tak, że są menedżerowie, którzy swoim zachowaniem psują opinię pozostałym?
- Tak jest w każdej branży. Także wśród dziennikarzy są osoby psujące opinię kolegom. Mamy przykład ME w piłce ręcznej. Dwa tytuły prasowe napisały o wstydzie i kompromitacji. To przez nich zawodnicy nie chcieli rozmawiać ze wszystkimi mediami. Chcę jednak podkreślić, że nie czuję się kompetentny, żeby oceniać pracę swoich kolegów. Widzę tylko, że generalizowanie stało się modne, a nie zawsze jest dla wszystkich sprawiedliwe. Znaleziono sobie grupę ludzi, których łatwo się atakuje. To bardzo populistyczne podejście.
[nextpage]Pan zna wszystkie zawodniczki ze swojej stajni?
- Wszystkie grające w Polsce i Polki występujące zagranicą. Z większością z nich łączą nas więzi przyjacielskie. Mam nadzieję, że wiedzą, że zawsze mogą na mnie liczyć. Staramy się tak je dobierać, aby przede wszystkim charakterem pasowały do grupy. Efekty tego, że właściwie znamy wszystkie podopieczne, są widoczne. Można wymieniać wiele siatkarek, które zrobiły kariery w klubach zagranicznych właśnie dzięki temu, że miały dobrych menedżerów. Gosia Glinka grała 12 lat w ligach zagranicznych i cały czas mała menedżera. Joanna Wołosz po dwóch latach wraca doskonale przygotowana i korzysta z niej kadra. Sama nie znalazła sobie klubu, w którym zbudowała tak dobrą formę. To oznacza, że zaopiekowali się nią właściwi ludzie. Nie chcę wymieniać wszystkich nazwisk, by kogoś nie pominąć. Powiedzmy sobie też szczerze, że gdyby nie menedżerowie, to wiele bardzo dobrych siatkarek nie trafiłoby do polskich klubów. Wcześniej nikt o nich nie wiedział. To menedżerowie dzięki swojej działalności odkryli te talenty. Szkoda, że nikt nie mówi o tym, co jest dobre. Nikt nie wspomina, że propozycja transferu medycznego wyszła właśnie od menedżerów albo o tym, że włączamy się w poszukiwania sponsorów dla klubów.
Mając tyle siatkarek pod swoją opieką, jest pan w stanie na bieżąco monitorować ich postępy i aktualną formę?
- Zazwyczaj każdy z nas opiekuje się liczbą 40-50 zawodniczek. Przez pół roku jestem poza domem. Oglądam ligi zagraniczne i turnieje na całym świecie. Widzę bardzo dużo ludzi z całego świata. Nie widzę natomiast prawie w ogóle polskich działaczy i nielicznych trenerów. Zostaje pytanie, dlaczego tak się dzieje, skoro można przez tydzień w Montreux zobaczyć bardzo wiele talentów i zdolnych siatkarek, porozmawiać z nimi i przekonać do gry w Polsce. Niestety jest zaledwie kilku prezesów, którzy mają rozeznanie w rynku. Bardzo ich cenię, bo to u nas rzadkość. Niestety część z nich działa bardzo impulsywnie i wobec braku rozeznania w rynku, podejmuje nieprzemyślane decyzje.
Namawiał pan kiedyś swoją zawodniczkę do podpisania ugody na spłatę zobowiązań z nierzetelnym klubem?
- Ten problem jest bardziej złożony. Są dwie drogi postępowania. Albo składamy wniosek do sądu polubownego, albo polubownie dogadujemy się z klubem. Składając wniosek do sądu skazujemy się na oczekiwanie co najmniej pół roku. Podpisując ugodę z klubem skazujemy się na to, że czekamy krócej. Pamiętajmy też, że menedżer powinien zrozumieć problemy klubu. Zwłaszcza, że w ostatnim czasie mieliśmy sytuację, w której kluby traciły sponsorów. Bardzo cenię sobie szczere podejście do tematu. Zdarza się, że prezes przychodzi do mnie i mówi: Kuba, mam problemy finansowe i mamy dwie możliwości, albo dojdziemy do porozumienia na spłatę zaległości, albo klub upadnie. Oczywiście powstaje pytanie, co byłoby lepsze dla polskiej siatkówki.
Ja uważam, że lepiej się dogadać, niż podchodzić do tematu zbyt radykalnie. To jest w interesie także samych zawodniczek. Gdybyśmy tak nie robili, to pewnie niejeden klub miałby duże problemy i w dniu dzisiejszym sześć klubów z Orlen Ligi by nie istniało. To kwestia bardzo delikatna. My sprawdzamy wiarygodność klubu na tyle, na ile możemy. Są inne instytucje, która mają dostęp do danych i powinny weryfikować kluby. We Włoszech rozwiązano to bardzo szybko. Nie składa się żadnych dokumentów poza tym, że zawodniczka raz na trzy miesiące składa oświadczenie, że klub nie zalega jej pieniędzy za okres dłuższy niż 60 dni. Jeżeli jedna z siatkarek nie złoży takiego oświadczenia, klub nie ma licencji, lub ma w czasie sezonu odejmowane karne punkty. Bardzo szybko i łatwo poradzono sobie z tym problemem.
A może to jest swego rodzaju żal, że często klubom płacącym regularnie idzie gorzej od tych, które mają chwilowe problemy?
- Myślę, że to wszystko wynika ze stresu i pośpiechu. Nie wystarczy płacić na czas i tylko na tej podstawie oczekiwać dobrych wyników. Kluby chcą wyniku od razu. To trzeba naprawdę bardzo spokojnie przemyśleć i mieć anielską cierpliwość. Cały czas mam wrażenie, że nie traktujemy poważnie sztabu trenerskiego. Nie może być tak, że kompletujemy wartościowy zespół i chcemy go oddać w ręce trenera, który nie wie jak go ogarnąć. Dzisiaj na przykład jest jasny podział. Jest trener od siatkówki i trener od przygotowania fizycznego. Muszą stanowić jedną całość tak, aby jeden nie zmarnował pracy drugiego. Jeżeli doświadczona zawodniczka, mająca na swoim koncie sukcesy zostanie oddana w ręce początkującego trenera, to trudno będzie mu ją do czegokolwiek namówić.
To jawne kwestionowanie umiejętności trenera, co również jest zarzucane siatkarkom. Czy to profesjonalne podejście do treningów?
- W tym wszystkim musimy pamiętać, że najważniejszy jest zawodnik lub zawodniczka. To dzięki nim wszyscy w tym jesteśmy, dlatego musimy okazywać im odpowiedni szacunek. Wszystko można ułożyć, jeżeli się ze sobą rozmawia. Ale trzeba chcieć rozmawiać, a nie narzucać na siłę pewne rozwiązania. Nie chodzi o zadowolenie zawodnika, ale o stworzenie mu komfortowych warunków do pracy. I nie chodzi tylko o kwestie finansowe. Wiele zawodniczek woli wybrać mniejszy kontrakt pod warunkiem, że będzie miała szansę na regularną grę lub pracę pod okiem dobrego trenera.
Ale znamy przykłady zdolnych siatkarek, które oddano do silnego klubu, bo kontrakt był wyższy, ale cały sezon grzały ławę.
- Oczywiście, że tak. Pierwszą piątkę Orlen Ligi nie było "stać" na to, aby młodym siatkarkom zapewnić regularne występy. Głównie dlatego, że jest presja wyniku, sponsorzy oczekują rezultatów, a trener jest rozliczany z niepowodzeń. Zapytałem nawet jednego z trenerów, dlaczego jedna z moich młodych podopiecznych, trenująca na równi z bardziej doświadczoną siatkarką, nie dostaje szansy gry. Usłyszałem w odpowiedzi, że jak postawi na starszą i zespół przegra, to jest to sport. Ale jak przegra z młodą w składzie, to w pierwszej kolejności będzie musiał się tłumaczyć ze swojego wyboru. Tak jest w klubach z czuba tabeli. Nie rozumiem natomiast, dlaczego młode nie dostają szansy w klubach z niższych miejsc.
A pan co wybierze swojej zawodniczce? Lepszy klub i lepszy kontrakt, czy słabszy w zamian za regularne występy?
- Bardzo chętnie oddam siatkarekę do słabszego klubu, w którym będzie zatrudniony doskonały trener, u którego będą się one dobrze rozwijać. Tylko proszę mi taki klub pokazać! Cztery ostatnie kluby w Orlen Lidze w ostatnim czasie nie dostarczyły do pierwszej reprezentacji żadnej zawodniczki poza Kamilą Ganszczyk. Część zespołów chełpi się tym, że stawiają na młode siatkarki, ale jak popatrzymy na pierwszą szóstkę, to są w niej doświadczone zawodniczki, nawet po trzydziestce. Poziom meczów bywa bardzo niski. Powiedzmy sobie szczerze, czasami spotkań z udziałem tych drużyn nie da się oglądać. Pytanie: dlaczego?
Dlaczego?
- Moim zdaniem na siłę próbujemy skopiować rozwiązania z ligi męskiej, ale niestety "materia" jest zupełnie inny. Nigdy nie mieliśmy i nie będziemy mieli takiego zaplecza. Także dlatego, że nie mamy sukcesu, który przyciągnąłby zawodniczki tak, jak mistrzostwo siatkarzy przyciągnęło młodzież.
Dane odnośnie młodzieży trenującej w Polsce mówią co innego. Jest więcej zawodniczek niż zawodników. Może problem jest właśnie w ich mentalności i braku ambicji, co zarzucają niektórzy prezesi?
- To jest absurd. Czyli mam rozumieć, że ona, podpisując kontrakt z klubem, zakłada, że cały sezon zagra źle, bo zamiast pokazać się z dobrej strony i liczyć na sportowy awans, woli podpisać kontrakt z gorszym klubem za mniejsze pieniądze w kolejnym sezonie? Przecież to jest niedorzeczne. Siatkarka, klub i menedżer mają wspólny cel. Każdy z nich chce, aby zawodniczka się rozwijała i swoją dobrą grą dawała wynik klubowi. Z drugiej strony klub posiada instrumenty do odpowiedniego zdopingowania zawodnika. Różnica powstaje na etapie podpisywania kontraktu. Klub chce zapłacić jak najmniej, a siatkarka zarobić możliwie najwięcej. Rolą agenta jest w tej sytuacji doprowadzenie do sukcesu negocjacji. Naszym zadaniem jest doradztwo, a nie wybór klubu za zawodniczkę. Na to się nigdy nie zgodzę.
Zawsze natomiast powtarzam swoim zawodniczkom, że od tego, jak zaprezentują się w danym sezonie, zależy ich kontrakt w kolejnym. Ja nie wyczaruję im super umowy, jeżeli zagrały słabo. Dlatego w ich interesie jest to, żebym miał z czego czarować. Pamiętajmy jednak, także, że zawodniczka ma krótki okres czasu na to, aby zarobić na swoje życie i zapewnić godny byt swojej rodzinie. Nie mogę jej zmusić do tego, aby podpisała gorszy kontrakt w imię stałego grania. Ja mogę to sugerować, ale nie mogę tego narzucić. Właśnie dlatego to zawsze ona podejmuje ostateczną decyzję odnośnie wyboru pracodawcy. Miałem już sytuacje, w których prezesi prosili, abym wpłynął na zawodniczkę, żeby podpisała umowę z nimi. Nigdy tego nie zrobię, bo wymuszając taką decyzję, biorę na siebie całkowitą odpowiedzialność.
[nextpage]Jest pan zadowolony z oferty jaką ma dla klubów w Polsce?
- Tak. To jest przede wszystkim oferta bardzo urozmaicona. Mamy zawodniczki na różną pozycję, o różnym stopniu doświadczenia, młode i utytułowane, krajowe i gwiazdy zagraniczne na różnych poziomach finansowych. Mamy środkowe atakujące z "dwójki" i "trójki", atakujące preferujące szybką albo wysoką piłkę, przyjmujące grające blisko albo daleko rozgrywającej i tak dalej. Tylko w tej ofercie chodzi o to, aby osoba w klubie odpowiedzialna za kompletowanie zespołu wiedziała kogo dokładnie potrzebuje. To oni wyznaczają pewne wartości i hierarchie. Może warto podpatrzeć jak robią to najsilniejsze kluby w Polsce i na świecie. Może nie potrzeba nam dwóch takich samych rozgrywających? Może nie muszą być po dwie zawodniczki na tę samą pozycję? Mamy ostatnio przykład Legii Warszawa, gdzie trener Czerczesow chce zmienić ustawienie, by nadążać za nowoczesnymi, światowymi standardami. Czasami takie rzeczy się zdarzają. Na przykład najlepsze kluby układają zespół tak, aby mieć defensywną przyjmującą i ofensywną przyjmującą. Patrząc na niektóre kluby w Polsce, nie widzę pomysłu na skład.
Brak pomysłu jest głównym problemem naszej ligi?
- Myślę, że problemem naszej ligi jest zbyt duża liczba zespołów. Moim zdaniem powinna być ograniczona do dziesięciu, a może nawet ośmiu zespołów. Przy takiej liczbie zespołów każdy mecz będzie o wysoką stawkę, a zespół będzie musiał co tydzień dać z siebie maksimum możliwości. Tak to wygląda w tej chwili we Włoszech, w najlepszej lidze świata. Chcemy, aby na przykład Chemik Police był zespołem liczącym się na arenie międzynarodowej i rywalizował na równi z najlepszymi w Lidze Mistrzyń, ale z drugiej strony kilka dni przed ważnym meczem w tych rozgrywkach, wysyłamy go na drugi kraniec Polski, żeby zagrał drugim składem z przeciwnikiem, którego pokonał trzy razy do piętnastu. Dla zespołu lepiej byłoby zostać w domu i potrenować między sobą, bo taki wyjazd nie ma sensu. Uważam, że musimy podnieść poziom ligi, a to będzie możliwe, jeżeli zmniejszymy liczbę zespołów i zbudujemy na przykład mocną pierwszą ligę z transmisjami telewizyjnymi jako dobre miejsce dla ogrywania młodych dziewczyn. Nikt mi nie wmówi, że siatkarka poniżej 180 centymetrów zrobi światową karierę na lewym skrzydle w obecnych czasach. Uważam, że zawodniczki powinny przez jakiś czas trenować z lepszymi od siebie. My ciągle dążymy do tego, aby wychować 50 młodych talentów, a tak naprawdę potrzebujemy każdego roku dwie-trzy osoby, które w dłuższej perspektywie zasilą kadrę. Ponadto istotnym problemem jest to, że zespoły z dołu tabeli grają o nic.
Czyli zamknięcie ligi było błędem?
- Moim zdaniem tak. Niby widać, że kluby nie chcą być ostatnie, ale z drugiej strony gramy o nic. Zamknięcie ligi miało dać klubom spokojne konstruowanie budżetu na kolejne lata. Tymczasem z czwórki ostatnich zespołów obecnie tylko Developress jest klubem, który ma sponsora na dłuższą metę. Pozostałe nie mają. Zamykając ligę doprowadziliśmy do tego, że zaplecza marketingowego i finansowego nie ma, a na dodatek niektóre kluby nie ogrywają zdolnej młodzieży.
Może rozwiązaniem jest powołanie czegoś na wzór Club Italia?
- Oczywiście. Tylko my nie musimy tego robić. Wystarczy, że SMS przeniesiemy do Orlen Ligi. Kiedy Bonitta proponował to rozwiązanie, to również pojawiły się opory. Jego koncepcja była jeszcze inna, aby w tym zespole grały wszystkie reprezentantki. Tylko okazało się, że federacji nie stać na taki zespół. Udało się przenieść ten młody zespół do Serie A i one grają dobrze. Pamiętajmy tylko, że różnica między nami, a Włoszkami jest taka, że one od lat grają o najwyższe cele w Europie i na świecie w kategoriach młodzieżowych, a my nie. Nasz SMS w Orlen Lidze przegrywałby większość setów do 15. Jakie miałoby to skutki dla psychiki młodych zawodniczek? Takie Bergamo grające w Serie A ma dziesięć zespołów pod sobą. Od 9 roku życia zespoły trenują tym samym systemem. My takich klubów nie mamy. Mamy SOS-y, tylko trzeba je w odpowiedni sposób poprowadzić. Ważna jest selekcja siatkarek, ale równie ważna jest selekcja trenerów, którzy nie będą się bali korzystać z rozwiązań światowych. W Lublinie odbył się finał Grand Prix. Można było pójść na trening najlepszych trenerów. To nie wymaga specjalnego wysiłku ani pieniędzy.
Kiedy polska liga i reprezentacja będą na tyle silne, aby liczyć się w Europie?
- Polska liga jest silna. Moim zdaniem jesteśmy trzecią siłą po Włoszech i Turcji. Nasz problem polega na tym, że stanęliśmy w miejscu, a gonią nas inne ligi. Gonią nas Niemcy, Francja. Tam nie ma limitu obcokrajowców, dlatego ceny kontraktów są znacznie niższe, bo konkurencja jest większa. Uciekają nam Azjaci, ale nas nie stać na kontrakty, które oni są w stanie zaoferować. Warto jednak skupić się na Włoszech i Turcji, żeby zastanowić się, co zrobić, żeby ich dogonić. W Turcji kiedyś był limit dwóch obcokrajowców na boisku. Doprowadziło to do tego, że zawodniczki warte sto tysięcy euro miały kontrakty na poziomie pół miliona euro tylko dlatego, że nie było dla nich alternatywy. I my również takiej alternatywy nie mamy. Jeżeli pójdziemy drogą dawnej Turcji, to sami sobie wywindujemy ceny. Turcy doskonale skorelowali ligę z młodą ligą. Po sezonie zasadniczym do wyników drużyny seniorskiej dolicza się punkty uzyskane w młodej lidze. Co to powoduje? To, że klubom opłaca się inwestować w ligę, dając tam dobrych trenerów i zaplecze medyczne. To właśnie dzięki pracy z młodzieżą zespoły są w stanie poprawić swoją pozycję w lidze. To mobilizuje do lepszej pracy z młodzieżą. Warto się zastanowić nad wprowadzeniem tego w Orlen Lidze. Z kolei z Włoch warto przenieść sposób kontroli nad klubami.
Wrócę do pytania o żeńską kadrę. Kiedy ponownie zaczniemy się liczyć w stawce?
- Są dwa wyjścia. Albo będziemy mieli silną ligę i nasze wszystkie zawodniczki będą w niej grały, albo jeżeli będziemy mieli słabą ligę, to Polki muszą grać w silnych ligach europejskich. My w tej chwili mamy stan pośredni. Wszyscy mówią, że Złotka odnosiły sukcesy. Przeanalizujmy zatem, gdzie wówczas grały nasze zawodniczki. Glinka, Skowrońska, Niemczyk, Śliwa, Świeniewicz, Mróz i Zenik grały wówczas w ligach zagranicznych, większość we Włoszech. Zatem przyciągnijmy najlepsze z nich do polskiej ligi, albo oddajmy je do silnych lig wzorem Belgii. Jestem za tym pierwszym rozwiązaniem. To będzie z korzyścią dla każdego. Także młode zawodniczki, oglądając na co dzień najlepsze siatkarki, będą mogły się od nich uczyć.
Problem leży zatem w komunikacji?
- Zdecydowanie tak. Uważam, że konieczny jest konstruktywny dialog. Nikt nie musi korzystać z naszych rad czy pomysłów, ale warto mieć pogląd na to, jak można coś rozwiązać w inny sposób. Nie może być tak, że klub w maju osiąga największy sukces w historii, jest tym zachwycony, po czym po trzech miesiącach zwalnia trenera, który to osiągnął, bo stwierdził nagle, że się nie nadaje. To nie jest fair w stosunku do trenera. Takie zachowanie może zniszczyć czyjąś karierę, a nawet życie. Nie możemy się wiecznie o coś obwiniać. Musimy dążyć do sukcesów ale także liczyć się z możliwością porażki. Świat poszedł do przodu i trzeba pogodzić się z faktem, że każdy zawodnik i zawodniczka ma swojego menedżera. Zamiast ze sobą walczyć po prostu rozmawiajmy. Mamy wspólny cel: dobro siatkówki. I zróbmy wszystko, żeby to zrealizować.
Rozmawiał Damian Gapiński
Ewa Swoboda: Widać luz, prędkość i... że jestem trochę gruba
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP S.A.