Przed rokiem mało kto spodziewał się, że gdańszczanie wywalczą nie tylko Puchar Polski, ale również srebrne medale PlusLigi. W tym sezonie konkurencja do trofeów jest ogromna, a wobec absencji Mateusza Miki i Sebastiana Schwarza włoski szkoleniowiec był zmuszony do dokonania kilku eksperymentów w składzie.
WP SportoweFakty: Jako obrońcy trofeum czujecie się faworytami Pucharu Polski?
Andrea Anastasi: Zdecydowanie nie. Bardzo trudno będzie powtórzyć ten wynik. Droga do finału - podobnie jak przed rokiem - będzie naprawdę niezwykle wymagająca. Wtedy graliśmy z drużyną z Bydgoszczy (wówczas Transfer, obecnie Łuczniczka - przyp. red.). Tym razem zmierzymy się z Cerrad Czarnymi Radom, którzy naprawdę w tym sezonie prezentują się świetnie. Nawet jeśli uda nam się przejść tę fazę, w półfinale czekać nas będzie ZAKSA lub Jastrzębski Węgiel. Zdajemy sobie sprawę, że będą we Wrocławiu drużyny silniejsze od nas.
Puchar Polski zdobyty w ubiegłym sezonie to największy sukces w historii klubu. Jak porównałby pan zespół sprzed roku z tym, który ma pan obecnie?
- Jest mnóstwo analogii pomiędzy nimi. Cieszy na pewno to, że nasz projekt cały czas się rozwija. Chcemy cały czas podnosić poziom sportowy i organizacyjny w klubie. W tym sezonie jest trochę trudniej, ale mamy już na koncie Superpuchar, co też jest historycznym osiągnięciem dla klubu. Czerpiemy z naszych zasobów ludzkich jak tylko się da, choć to nie zawsze wystarcza w starciu z trzema czołowymi drużynami ligi - Asseco Resovia, PGE Skra i ZAKSA mają dwukrotnie większy budżet niż my. Mają zawodników, którzy są poza zasięgiem klubu, ale bardzo pozytywnie oceniam to, co robimy z tego, co mamy. Oczywiście w moim odczuciu możemy jeszcze grać lepiej. Nie jest łatwo, bo gramy bardzo dużo meczów, ale pomaga nam bardzo pozytywna energia, jaka pojawia się wokół projektu.
Wróćmy jednak do turnieju z ubiegłego roku. Po pierwszym spotkaniu z BBTS-em Bielsko-Biała chyba nie zanosiło się na pozytywne zakończenie...
- Prawda jest taka, że poprzedni sezon był zupełnie inny. Mieliśmy więcej czasu na pracę i dzięki temu mogliśmy "wzrastać". Wtedy z Bielskiem nie graliśmy dobrze, ale to był jeden z takich meczów, który, choć nie do końca nam wyszedł, udało nam się rozstrzygnąć na swoją korzyść. Tak samo w tym sezonie nie zawsze prezentowaliśmy się dobrze, ale przegraliśmy tylko raz w Lidze Mistrzów i trzy razy w PlusLidze. Jeśli weźmiemy pod uwagę cały występ, to naprawdę niewiele.
Pomogło to, że turniej finałowy rozegrano w Gdańsku?
- Zdecydowanie tak. To był finał jak marzenie - zarówno dla mnie, jak i dla wszystkich tutaj to naprawdę wielkie przeżycie. Początek sezonu w ogóle nie wskazywał, że tak to się wszystko może potoczyć. Nie czuliśmy się w Ergo Arenie jeszcze tak dobrze, bo nie mogliśmy tutaj normalnie trenować, czasem gubiliśmy się na meczach. Później zaczynamy czuć się pewniej. W tym sezonie jest trochę podobnie, bo też nie gramy tu często. Jak na razie odbyły się tu trzy ligowe spotkania.
Przed rokiem mówił pan, że celem głównym było znalezienie się w najlepszej czwórce ligi. Ale chyba nie sądził pan, że osiągniecie aż tyle.
- Kluczem było utrzymywanie odpowiedniego poziomu gry. Mieliśmy (i dalej mamy) klarowny pomysł na system pracy. Gdy każdy z zawodników ma jasno określone zadanie do wykonania, łatwiej mu utrzymywać oczekiwany poziom. Jeśli chcesz być znakomitym klubem i prezentować wysoki poziom cały czas, nie możesz opierać się na jednorazowych wyskokach. Tak samo jest w tym sezonie.
Czy pana zdaniem lepiej rozegrać ćwierćfinał w ramach turnieju finałowego, czy też jednak osobno?
- Moim zdaniem to duży błąd. Tegoroczna formuła nie ma sensu. W dniu meczowym nie mamy czasu, by wejść do hali na krótki trening, bo zaplanowane są cztery mecze. Nie rozumiem, dlaczego nie zorganizowano tego jak przed rokiem, gdzie ćwierćfinały każdy rozgrywał w swojej hali. Lepiej byłoby, gdyby rozłożyć to na kilka dni - na przykład we wtorek zagrać ćwierćfinały.
Ale chodzi tu o oszczędność czasu, by znaleźć czas dla kadry.
- Tak, ale trzy mecze w trzy dni to przesada i myślę tu przede wszystkim o zawodnikach. Spójrzmy chociażby przykładowo na Berlin. Niektórzy musieli grać cztery dni z rzędu. Co stało się z nimi potem? Przyjechali zmęczeni, wręcz zniszczeni. Moim zdaniem musimy pod tym względem bardziej szanować zawodników wraz z ich zdrowiem. Mateusz Mika musiał teraz odpocząć przez kilkanaście dni. Seba (Schwarz - przyp. red.) przyjechał po tym turnieju w bardzo złej dyspozycji. Zachorował i musiał przez 10 dni przyjmować antybiotyk.
[nextpage]Wydaje się, że nie ma u was czasu na kontuzje i chorowanie, bo czeka was istny maraton w najbliższych tygodniach. Najpierw Puchar Polski, potem mecze z AZS Częstochową, PGE Skrą i Zenitem, a wszystko to w 12 dni.
- To będzie dramat. Ale powiedzmy, że w tym roku rozumiem tę intensywność, bo są igrzyska olimpijskie. Tylko czy w związku z tym nie wzrasta odsetek kontuzji w PlusLidze? Najlepsze drużyny mogą to jeszcze jakoś "przykryć". My też mamy sporo problemów po kwalifikacjach olimpijskich w Berlinie. Kiedy ogląda się nasze mecze, widać, że dokonujemy mnóstwa zmian, także z tego powodu.
Zatem nie obawia się pan o to, czy wytrzymacie kondycyjnie ten okres?
- Nie jestem pewien, czy znajdujemy się na tyle w dobrej dyspozycji, by to wszystko wytrzymać. Czas pokaże. Mamy przecież kłopoty z naszymi ważnymi zawodnikami. Schwarz zagrał w Nowym Sadzie. W spotkaniu z Effectorem wystąpił w dwóch setach, ale zagrał na swoim poziomie.
A jak czuje się Mateusz Mika?
- Miał dużo przerwy w grze. W tym tygodniu dopiero zaczął treningi po siedemnastu dniach przerwy na regenerację. Chcemy zrobić wszystko, by był gotowy do gry we Wrocławiu.
W związku z kontuzjami musiał pan podjąć duże ryzyko i przestawić Damiana Schulza na przyjęcie. Jednak okazało się, że warto było to zrobić.
- Damian bardzo nam pomógł na tej pozycji i jest gotowy, by robić to dalej. Rzeczywiście, musimy wykazać się odrobiną fantazji przy dobieraniu składu, gdy są jakieś braki. Tu przyniosło to znakomity efekt. W Rzeszowie po raz pierwszy musieliśmy zagrać bez Mateusza i Seby, więc mecz rozpoczął młody Kamil Dębski, ale jeszcze nie udźwignął presji pokładanej w nim na to spotkanie. Wtedy postanowiłem, by dać szansę Damianowi. Jak się okazało, taki zabieg zdał egzamin, szczególnie w dwóch decydujących o awansie meczów Ligi Mistrzów, a także w niedzielę w starciu ligowym z Effectorem. Pierwsze dwie partie rozegrał Schwarz, ale nie był w dobrej formie. Zmienił go Schulz i wygraliśmy dwie kolejne odsłony.
Bardzo pomaga też Miłosz Hebda, który przyszedł do zespołu przed sezonem. To chyba jedno z odkryć tego sezonu.
- Miłosz stał się naprawdę bardzo ciekawym zawodnikiem. Moim zdaniem powoli zaczyna być gotowy do gry na poziomie, którym oczekujemy. Być może w poprzednich sezonach było mu nieco łatwiej, bo grał w trochę niżej notowanych drużynach, ale teraz rzeczywiście prezentuje się bardzo dobrze.
Z jakimi więc celami polecicie do Wrocławia?
- Cel na Wrocław jest prosty. Jedziemy tam po to, by walczyć w każdym meczu i na końcu wygrać Puchar. Nie chodzi o to, co się stanie, gdy się to nie uda. Musimy wyjść z czystymi głowami i myśleć o wygrywaniu kolejnych meczów, a nie od razu o zdobywaniu pucharu.
Rozmawiał Krzysztof Sędzicki
Zobacz wideo:
[b]Dujszebajew: najlepszy kandydat na selekcjonera?
{"id":"","title":""}
[/b]Źródło: TVP S.A.