To była kolejka cudów w PlusLidze. Niespodziewanie swoje mecze z niżej notowanymi rywalami przegrały PGE Skra Bełchatów, Asseco Resovia Rzeszów i Indykpol AZS Olsztyn. Niespodziankę chcieli sprawić również siatkarze AZS-u Częstochowa, którzy już w zeszłotygodniowej potyczce z PGE Skrą pokazali, że w pełnym składzie stać ich na wyrównaną walkę z wyżej sklasyfikowanymi zespołami.
Częstochowianie dobrze rozpoczęli sobotnią potyczkę, na pierwszą przerwę techniczną schodzili przy prowadzeniu 8:5, a motorem napędowym Akademików był Felipe Bandero. Jednak przy zagrywce Aleksandra Szafranowicza jastrzębianie szybko zdołali doprowadzić do wyrównania. Remisowy wynik utrzymywał się przez większą część premierowej odsłony. W końcówce jastrzębianie popełniali proste błędy. Wojciechowi Sobali sędzia odgwizdał podwójne odbicie, Maciej Muzaj przy serwisie przeszedł linię dziewiątego metra, a niepewnie w obronie grał Toontje van Lankvelt. Częstochowianie skwapliwie z tego skorzystali i cieszyli się z triumfu.
Po przegranej w inauguracyjnej partii jastrzębianie byli wyraźnie zagubieni. Już przy stanie 5:2 dla AZS-u o pierwszy czas poprosił Mark Lebedew. Kilka mocnych słów podziałało na jego podopiecznych, ale tylko na chwilę. Gospodarze dobrze grali w defensywie i nie mieli problemów z zakończeniem kontrataków, po prostu wychodziło im wszystko. Z kolei po stronie ekipy Jastrzębskiego Węgla mnożyły się błędy w ataku, przyjęciu i zagrywce. Częstochowianie wypracowali sobie sześć "oczek" zapasu (12:6) i kontrolowali grę. AZS nie dał sobie odebrać przewagi, choć jastrzębianie zniwelowali część strat, i po dwóch setach prowadził.
Trzeci set był wyrównany, jastrzębianie nie popełniali już tak dużo błędów, a na pierwszej przerwie technicznej prowadzili jednym punktem. W szeregach AZS-u widać było dużą motywację, Akademicy punktowali blokiem, dobrze grali w defensywie i na drugiej regulaminowej przerwie prowadzili już dwoma "oczkami", lecz to był koniec ich dobrej gry. Jastrzębianie wzmocnili swoją zagrywkę, szybko wrócili do gry i to oni przejęli inicjatywę (17:20). Gospodarze próbowali odrobić straty, ale to gracze z Jastrzębia-Zdroju byli górą.
Przegrana w poprzedniej partii podcięła Akademikom skrzydła. Teraz to po ich stronie mnożyły się błędy, a przewaga jastrzębian systematycznie rosła. Na nic zdały się zmiany jakich dokonał Bąkiewicz. W pewnej chwili na pozycji atakującego grał nominalny środkowy Michał Szalacha, a atakujący Bartłomiej Lipiński grał na przyjęciu. Częstochowianie nie potrafili przedrzeć się przez blok rywali, którzy zatrzymywali ich ataki. W czwartej odsłonie graczom Jastrzębskiego Węgla wychodziło wszystko, efektownie kończyli ataki nawet z sytuacyjnych piłek.
Po raz kolejny w tym sezonie kibice w Częstochowie byli świadkami pięciosetowego widowiska. Na parkiecie było nerwowo, doszło nawet do krótkiej sprzeczki pod siatką pomiędzy Felipe Bandero i jastrzębianami. Goście szybko wypracowali sobie zaliczkę, a na półmetku decydującego seta prowadzili 8:5. Podopieczni Lebedewa nie wypuścili z rąk szansy na zwycięstwo i po meczu utonęli w tańcu radości. A powodu ku temu mieli, gdyż jeszcze w połowie trzeciego seta wydawało się, że z Częstochowy wyjadą bez choćby jednego wygranego seta.
AZS Częstochowa - Jastrzębski Węgiel 2:3 (25:22, 25:21, 19:25, 13:25, 10:15)
AZS: Polański, Redwitz, Buniak, R. Szymura, Bandero, Patak, Stańczak (libero) oraz Szalacha, Kowalski, Wawrzyńczyk, Lipiński, K. Szymura (libero).
Jastrzębski Węgiel: Sobala, Muzaj, van Lankvelt, Szafranowicz, Masny, Hain, Popiwczak (libero) oraz Mihułka (libero), Strzeżek, De Rocco
MVP: Michał Masny (Jastrzębski Węgiel).