Stephane Antiga: PGE Skra byłaby faworytem w finale, ale w rywalizacji o brąz już nie jest

Trener Biało-Czerwonych uważnie obserwował cały sezon zasadniczy PlusLigi. Rozmawialiśmy z nim m.in. o faworytach obu pojedynków o medale, o jednej słabości ZAKSY oraz o planowanej zmianie formuły ligi.

Ola Piskorska: Jak rozmawialiśmy w połowie sezonu zasadniczego, to spodziewał się pan, że faworyci będą grali z każdą kolejką coraz lepiej. Można powiedzieć, że miał pan rację, bo czwórka walcząca o medale to właśnie faworyci.

Stephane Antiga: Z jednej strony tak, ale muszę przyznać, że to nie jest aż tak "lepiej", jak się spodziewałem. Po zawodnikach widać ogromne zmęczenie i to nadal nie jest najwyższy poziom, na jaki ich stać. Na pewno w meczach finałowych zobaczymy dużo dobrej gry, ale w pojedynku o brąz może być różnie.

Kiedy rozmawialiśmy, wyglądało na to, że Czarni lub Cuprum mogą sprawić niespodziankę, ale jednak ich nie ma w czołowej czwórce. Czego im zabrakło?

- Na pewno wpłynęła na to postawa Resovii, która w drugiej połowie sezonu zaczęła grać coraz lepiej i wygrywać. A przecież zaczęli sezon tak słabo, że, uczciwie mówiąc, nie wierzyłem, że zagrają w finale. Nie wiem, czego zabrakło w tych dwóch zespołach, ale myślę, że mógł im pomóc w pierwszej rundzie "efekt zaskoczenia". I oczywiście w drugiej rundzie już go nie było, ich gra została szczegółowo rozpisana. Dodatkowo drużyny, które bardzo ciężko przepracowały okres przygotowawczy i początek sezonu, szybciej osiągają szczyt możliwości, ale też szybciej wpadają w dołek. W Lubinie efekt zaskoczenia pojawił się jeszcze raz, kiedy w pierwszym składzie zaczęli grać wcześniej niewidoczni zawodnicy, jak Robert Taht i Łukasz Kaczmarek. To na pewno im pomogło w końcówce sezonu, ale nie na tyle, żeby weszli do czwórki.

W tamtym wywiadzie powiedział pan również, że PGE Skra będzie mistrzem Polski. To się już nie sprawdzi.

- Ale wygrali Puchar Polski! I bardzo niewiele im zabrakło do wejścia do finału, gdzie zmierzyliby się ponownie z ZAKSĄ, z którą dobrze im się grało w tym sezonie. No ale to jest sport. Bielsko zagrało jednego seta świetnie, a zawodnicy Skry byli bardzo niepewni siebie.

Co pana zdaniem stało się w ich głowach w tamtym meczu?

- My, siatkarze, całe życie trenujemy granie, żeby wygrać. Nie trenujemy wygrywania w trzech setach, a to jest jednak coś innego. Wtedy gra się pod większą presją i w ogóle to jest dziwne doświadczenie dla zawodników. Tak samo było w naszym ostatnim meczu Pucharu Świata z Włochami. Nikt nie jest przygotowany na takie granie, że nie możesz stracić seta, bo tego nie ćwiczymy. Nie mamy, ani trenerzy, ani zawodnicy, żadnych wyuczonych mechanizmów na taką sytuację.

Ale jednak dwa razy wcześniej im się udało, choć rywale byli teoretycznie mocniejsi.

- Do tych dwóch meczów pewnie podeszli trochę w stylu "powalczymy i spróbujemy, jak nie wyjdzie, to cóż". A w tym ostatnim nagle wszystko było bardzo realne i ten finał był na wyciągnięcie ręki. Taka świadomość obciąża. I właśnie jeszcze fakt, że BBTS był najsłabszy z tych trzech, nie pomógł. Siatkarze Skry wyszli na boisko mając w głowie, że nie mogą tego przegrać i to ich sparaliżowało. Czasami nie da się zapanować nad swoimi emocjami. Choć oczywiście to tylko moje przypuszczenia. Swoją drogą, to pokazuje, jakim siatkówka jest interesującym sportem. Nie liczy się samo przygotowanie sportowe, możliwości fizyczne czy taktyka, mentalność i psychika mogą odmienić losy nie tylko meczu, ale i ligi. Można być sportowo słabszym, ale dobrze wykorzystać swoje inne atuty i wygrać.

Czy uważa pan, że upublicznienie konfliktu wewnątrzzespołowego i zmiana trenera pomogły Skrze czy jednak zaszkodziły?

- Nie komentuję tamtej sytuacji w PGE Skrze, również dlatego, że grałem tam i znam tam wiele osób. Mogę powiedzieć tylko bardziej ogólnie, że przeżyłem w czasie swojej kariery różne konflikty, o wielu też czytałem w publikacjach i zwykle jest lepiej, kiedy konflikt zostaje wewnątrz drużyny, ale nie zawsze. I podkreślam, że nie mówię teraz o PGE Skrze. Kiedy w zespole pojawia się problem, to trzeba szukać rozwiązania. Kiedy jakieś nie zadziałają, to trzeba szukać innego. Szukając właściwego rozwiązania można popełnić błędy, ale trzeba jakoś działać. Nigdy nie ma jednej prostej recepty na problemy wewnątrz drużyny, każdy przypadek jest inny, bo każda grupa ludzi jest wyjątkowa. Czasem odpowiednim rozwiązaniem jest kontrolowane upublicznienie, tak jak ja to zrobiłem po mistrzostwach Europy mówiąc o rozegraniu. To było celowe działanie obliczone na wywołanie pewnej reakcji. Dlatego trudno jest jasno stwierdzić, że upublicznianie konfliktu czy problemu jest zawsze złe, ale generalnie bardziej służy klubowi i zespołowi, kiedy swoje problemy trzyma wewnątrz szatni i tam szuka różnych rozwiązań, bez wciągania w to opinii publicznej. Wracając do Skry, jestem pewien, że wszyscy zawodnicy, sztab szkoleniowy i władze, niezależnie od konfliktów, byli bardzo zmotywowani i chcieli osiągnąć sukces. Mieli ten sam cel, na którym im bardzo zależało i to utrzymywało ich jedność. I jestem pewien, że wszyscy w klubie zrobili wszystko, żeby rozwiązać swoje problemy, a przede wszystkim wygrywać.

Skoro jesteśmy przy konfliktach w zespole, to - rozmawiając nadal czysto teoretycznie, nie o żadnym konkretnym przypadku - uważa pan, że nie ma usprawiedliwienia dla zawodnika, który opowiada o problemach swojej drużyny na zewnątrz? Czy może się zdarzyć taka sytuacja, że robi to z poczucia bezradności i frustracji, bo nie widzi już innego wyjścia?

- Nigdy nie wiemy, czy to jest ostatnie możliwe wyjście czy może były jakieś inne jeszcze. Ale frustracja jest tu bardzo dobrym słowem. Otóż frustracja jest emocją, którą większość profesjonalnych siatkarzy odczuwa przez mniejszą bądź większą część swojej kariery. Wiele jest decyzji trenerskich czy władz klubowych, które są trudne dla zawodnika. Oczywiście jest frustracja kiedy się przegrywa, czy kiedy się nie gra w szóstce. Może też zazdrościć różnych rzeczy swoim kolegom. Znam sytuacje, w których jeden zazdrościł drugiemu jego relacji z mediami i wizerunku publicznego, jaki sobie zbudował w ten sposób. Frustracja pojawia się również, kiedy się nie spełnia oczekiwań trenera czy władz klubowych. A reprezentanci swoich krajów mają nawet jeszcze trudniejszą sytuację, bo w klubach zwykle są pierwszoplanowymi graczami, a w kadrze taką rolę może pełnić tylko siedmiu. I teraz proszę sobie wyobrazić rozczarowanie i frustrację tych pozostałych i że to trwa dzień po dniu przez prawie pół roku, bo tyle czasami ma sezon reprezentacyjny. Dlatego każdy siatkarz musi umieć sobie radzić z tym uczuciem, bo to albo jest, albo może być jego codzienność.

To wróćmy do PGE Skry. Czy mało efektowne tegoroczne transfery i krótka ławka mogą być powodem, dla którego nie zagra ona w finale? W walce o złoto zmierzą się dwie ekipy z najmocniejszymi rezerwowymi.

- Nie sądzę, żeby to był powód. W tym składzie grali bardzo dobrze przez większość sezonu i wygrali Puchar Polski. I uważam, że ten zespół miał szansę na finał i byłby w nim faworytem do złota. A Resovia w tym roku miała tylko teoretycznie swój szeroki skład, bo kontuzje wyeliminowały im sporo zawodników. Oczywiście, im bardziej wyrównany zespół tym lepiej, bo można dać czas na regenerację siatkarzom z małymi problemami zdrowotnymi. W obecnym systemie ważny był każdy mecz, więc jak trener miał do wyboru powalczyć o punkty albo dać możliwość zaleczenia drobnych urazów, to co wybierał? Ale powtórzę, Skra mogła spokojnie walczyć o złoto w tegorocznym składzie.
[nextpage]I teraz jest faworytem w walce o brąz?

- To już nie jest takie oczywiste. W tej rywalizacji mamy dwa rozczarowane zespoły, które wolałyby walczyć o złoto. I obecnie znacznie mniej rozczarowany jest Lotos, który już dosyć dawno stracił szanse na finał i miał sporo czasu na pogodzenie się z tym. A Skra miała wszystko w swoich rękach, potknęła się na ostatniej prostej i myślę, że zawodnikom wciąż jest trudno z taką świadomością. To wymaga czasu, a oni nie mają czasu. Nie wiem, czy dziesięć dni im wystarczy. Poza tym wszystkie zespoły mają swoje wewnętrzne problemy i Skra nie jest wyjątkiem. Łatwo jest walczyć z nimi, kiedy ma się wspólny i ważny cel, tym celem było wygranie mistrzostwa Polski. Nie wiem, czy brązowy medal też będzie takim celem spajającym drużynę.

Czyli Lotos ma większe szanse?

- Nie, tak też nie mogę powiedzieć. Kluczowa będzie w tym pojedynku motywacja, nie zbiorowa, a ta indywidualna. I nie mam na myśli pragnienia zdobycia brązowego medalu tylko inne motywacje. Niektórzy siatkarze chcą się pokazać trenerowi, niektórzy szukają nowego pracodawcy czy nowego kontraktu, inni chcą coś komuś udowodnić. Jest też motywacja finansowa, bo często w kontraktach są zapisane premie za medale. W Skrze nie wiadomo, kto będzie szkoleniowcem w następnym sezonie. Jeżeli Philippe Blain zostanie, to z pewnością będzie miał decydujący wpływ na to, którzy zawodnicy zostaną w klubie. To też może być motywacja.

Oficjalnie zostają prawie wszyscy, bo większość ma ważne kontrakty.

- Kontrakt zawodniczy może nie jest aż tak łatwy do zerwania jak trenerski, ale nadal jest tylko papierkiem.

Jednak sportowo PGE Skra jest lepszym zespołem od Lotosu?

- Oczywiście, teoretycznie jest. Oba zespoły grają dobrze i zobaczymy, jaki poziom zaprezentują. Jednak moim zdaniem motywacja będzie istotniejsza niż czysto sportowe umiejętności obu ekip. A poza tym wszyscy są tak wykończeni, że może drużyna, która przegra pierwszy mecz, podda się, bo nie będzie miała siły na granie czterech czy pięciu spotkań?

Ale jednak w tej rywalizacji gra się nie tylko o brązowy medal, ale też o Ligę Mistrzów, a to chyba jest nawet silniejsza motywacja.

- Jasne. Dla graczy z ważnymi kontraktami i pewnością, że zostają w tym klubie. Ilu będzie takich po obu stronach siatki?

To jest przekonujący argument. A kto jest pana zdaniem faworytem w finale?

- Trudne pytanie. ZAKSA gra równo cały sezon, a Resovia po fatalnym początku gra coraz lepiej. Widzę jeden problem kędzierzynian - od bardzo dawna nie grali meczów pod presją i o stawkę. Ostatni to był finał Pucharu Polski, który wszyscy wiemy jak się skończył. A w lidze bardzo szybko zbudowali sobie przewagę i w związku z tym mogli grać kolejne spotkania bez żadnej presji. Bo co za znaczenie ma strata trzech punktów, jak masz dziewięć czy jedenaście więcej niż następni? Może gdyby przegrali kilka spotkań i byliby liderem, ale z tylko dwoma punktami przewagi, to poczuliby jakiś stres na boisku, a tak to nie mieli żadnego. Ferdinando de Giorgi jest doświadczonym i mądrym trenerem, więc zdaje sobie z tego sprawę. Wiem, że stara się innymi sposobami wywierać presję na zawodnikach i na drużynie, wiele od nich wymaga, ale to nigdy nie będzie to samo.

A Resovia walczy o przetrwanie każdego seta od połowy sezonu i można powiedzieć, że każde spotkanie grała pod presją.

- Dokładnie. I ważny mecz w Gdańsku zagrali nie tracąc seta, co dało im finał przy potknięciu PGE Skry. Na pewno są lepiej mentalnie przygotowani do walki na boisku o każdy punkt, set po secie, mecz po meczu. ZAKSA gra bardzo dobrą siatkówkę, ale nie wiadomo, jak zagrają przyciśnięci do muru. Naprawdę trudno powiedzieć, kto wygra ten finał.

Rozpoczęcie rywalizacji od dwóch spotkań w Kędzierzynie da jakąś przewagę ZAKSIE?

- Tak. Pamiętam z czasów mojego grania, że w ważnych czy wyrównanych meczach jednak pomaga wsparcie własnych kibiców i gra w swojej hali, zwłaszcza jak to są dwa spotkania.

Czy jakieś kluby pana zaskoczyły swoja postawą w tym sezonie zasadniczym, pozytywnie bądź negatywnie?

- Politechnika mimo niskiego budżetu i sporej konkurencji weszła do ósemki, to jest osiągnięcie. Zakontraktowanie dwóch bardzo doświadczonych zawodników, Pawła Zagumnego i Guillame'a Samiki to był doskonały ruch i dobrze wypaliło połączenie ich ze znacznie młodszymi siatkarzami. Ta mieszanka zagrała i myślę, że granie o siódme miejsce jest dla nich nagrodą za udany sezon. Co do rozczarowań, to spodziewałem się więcej po drużynie z Bydgoszczy, ale na pewno nie pomogły im kontuzje, najpierw Wojtek Ferens wykluczony z grania na cały sezon, a potem uraz Kuby Jarosza.

To na zakończenie tematu ligi chciałam zapytać o pana zdanie na temat nowego formatu PlusLigi. Rozpoczęła się teraz dyskusja, a projekt, o którym słychać najwięcej, zakłada ponowne otworzenie ligi i uczestnictwo w niej aż 16 zespołów. Jakie jest pana zdanie?

- Jestem przekonany, że liga powinna być otwarta. To jest najlepsza motywacja dla klubów, żeby przeglądały rynek polski i zagraniczny w poszukiwaniu udanych transferów i dbały o przyzwoity poziom sportowy drużyny. Bo teraz mamy zamożne zespoły walczące o medale czy puchary europejskie, które o to dbają z oczywistych przyczyn oraz całą resztę, która jedyne co musi, to pięć razy wygrać. To nie motywuje klubów do szukania sponsorów i ściągania dobrych zawodników. Zresztą, wystarczy spojrzeć na ten sezon - ile jest trafionych transferów spoza PlusLigi w klubach ze średniej półki? Taht? Boehme? Ktoś jeszcze? Mam poczucie, że wszyscy poniżej medalistów spoczywają na laurach, bo nie ma zagrożenia spadkiem. Miejsce w PlusLidze jest pewne i nie ma o co walczyć, to rozleniwia.

Rozmawiała Ola Piskorska

Już wkrótce druga część wywiadu ze Stephanem Antigą, w której rozmawiamy o postawie kadrowiczów w lidze oraz o tym, dlaczego nie da się przetestować wielu nowych siatkarzy w tegorocznej Lidze Światowej.

Zobacz wideo: Agnieszka Radwańska: Do Rio po medal, a nie po wirusa

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: